Morawiecki przyznał: „jestem heretykiem”. Premier wyjaśnia swoje słowa dla PCh24.pl

2 miesięcy temu

Podczas konferencji Krynica Forum były szef rządu debatował z wicemarszałkiem sejmu Krzysztofem Bosakiem o tym, czy Prawo i Sprawiedliwość będzie w stanie znaleźć wspólny język z Konfederacją. Dyskusja sięgnęła jednak daleko poza rodzime konflikty partyjne. Dyskutanci mówili również o znaczeniu religii dla współczesnych ruchów prawicowych. Podczas dyskusji Mateusz Morawiecki wyznał, iż nie uważa, by doktryna społeczna Kościoła pozostawała całkowicie aktualnym drogowskazem. Polityk PiS-u zaskoczył również odbiorców, mówiąc, iż sam postrzega się jako „heretyka”, toteż po drodze mu z potępionymi przez urząd nauczycielski prądami politycznymi. Redakcja PCh24.pl poprosiła biuro Mateusza Morawieckiego o rozwinięcie tej myśli. Pośród debaty o kształcie katechezy w kraju, przyznanie się byłego premiera do heterodoksyjnych poglądów wiele mówi o kondycji Kościoła Uczącego.

Co dokładnie powiedział Mateusz Morawiecki podczas zorganizowanej przez Klub Jagielloński dyskusji? Po upływie dłuższej części rozmowy prowadzący spotkanie Konstanty Pilawa zapytał o przyszłość prawicy w dobie sekularyzacji. W odpowiedzi były szef rządu zaznaczył, iż nie widzi potrzeby konfrontacji z nurtami politycznymi potępionymi przez tradycyjną wykładnię Kościoła.

– Te współczesne wielkie nurty, z którymi się konfrontujemy, to jest liberalizm, socjalizm, konserwatyzm. Wszystkie one są dziećmi chrześcijaństwa – przekonywał premier poprzedniego rządu. – Może socjalizm i liberalizm to są herezje chrześcijańskie nawet, a ja jako wyznawca pelagianizmu do pewnego stopnia też się czuję heretykiem (…) – dodawał. – Absolutnie bym się nie starał konserwować tych pojęć katolicyzmu w XIX-, czy XX wiecznych ramach, bo wydaje mi się, iż wtedy bardzo ciężko będzie znaleźć wspólny język (…) z szerokimi rzeszami społeczeństwa – kontynuował polityk.

Z obfitości serca

Słowa Morawieckiego nie uzyskały szczególnie szerokiej uwagi, a zdecydowanie domagają się dłuższej refleksji. Chodzi o coś więcej, niż zaskakujący charakter, jaki w sobie mają. Chcąc upewnić się, co dokładnie prominentny polityk PiS-u miał na myśli skierowaliśmy do biura byłego premiera prośbę o rozwinięcie refleksji z debaty. Przypominając po krótce założenia starożytnej herezji „pelagianizmu” poprosiliśmy o bardziej wyczerpujące stanowisko.

„Pelagianizmem nazywamy potępiony przez Kościół Katolicki pogląd, według którego: a) grzech Adama i Ewy był pozytywny, bo obdarzył ludzi wolną wolą, umożliwiając osiąganie moralnej doskonałości b) ludzie są zdolni osiągnąć doskonałość moralną bez pomocy łaski uczynkowej c) do osiągnięcia doskonałości moralnej człowiek nie potrzebuje pomocy Boga, ale przyjaźni drugiego człowieka d) ludzie nie potrzebowali Odkupienia przez Zbawczą Mękę Chrystusa”, nakreślaliśmy po krótce garść przekonań, które dają się rozumieć jako „pelagiańskie”. „Uprzejmie prosimy o rozwinięcie myśli Pana premiera. Które konkretnie z założeń tej starożytnej już herezji są mu bliskie i co konkretnie rozumie Pan premier, określając się „wyznawcą” tego nurtu?”, dopytywaliśmy.

„Co więcej – Pan premier przyznał się do pelagiańskich poglądów podczas dyskusji o stosunku Kościoła do wielkich nurtów politycznych – takich, jak socjalizm i liberalizm. W tym kontekście poglądy pelagiańskie można by rozumieć jako przekonanie, iż w sferze publicznej i politycznej łaska oraz wiara społeczeństw nie mają pierwszorzędnego znaczenia w ich rozwoju, a pełną doskonałość wspólnoty są w stanie osiągnąć o własnych siłach i bez podstaw religijnych”, zwracaliśmy uwagę.

Odpowiedź od szefa rządu rzeczywiście do nas trafiła. Mateusz Morawiecki sporządził w tej sprawie 5-stronowy tekst, który przesłano w odpowiedzi naszej redakcji. Choć zawiera on streszczenie historii rozwoju nauczania Kościoła o Łasce Bożej, to jedynie w mglisty sposób dotyka sedna sprawy. W swojej pracy premier skupił się bowiem na krytyce protestanckiej doktryny predestynacji, wyjaśniając dlaczego budzi ona jego sprzeciw. Tymczasem pelagianizm nie jest logicznym skutkiem odrzucenia takiego poglądu… Zobaczcie jednak państwo sami, co odpisał nam były premier:

Ks. Jan Twardowski: „Pan Bóg dał człowiekowi wolną wolę, więc nie może nikogo zmuszać do miłości, Jego trzeba wybrać. To jest paradoks: Wszechmogący, który wszystkiego nie może. Przychodzi i prosi o miłość”.

WOLNA WOLA I ŁASKA

Zasadnicza część sporu o zależność między łaską a wolną wolą wchodzi w pytanie o dobroć i miłość Boga do człowieka, do wszystkich ludzi. jeżeli przyjmiemy naukę o predestynacji, to jednocześnie musimy odpowiedzieć sobie na pytanie, jak to jest możliwe, iż dobry Bóg, wiedząc o wszystkim (przed i po) mógłby się zgadzać na zbawienie jedynie niektórych ludzi, wybranych ludzi. Przeczyłoby to podstawowej zasadzie doskonałości i świętości Boga. Cała sfera rozważań teodycei próbuje również znaleźć odpowiedź na pytanie o istnienie zła na świecie stworzonym przez dobrego Boga.

Odpowiedzią na to (ułomną, jak wszystkie nasze dociekania o Bogu i wieczności), jest wolna wola. Zauważył to bardzo wyraźnie Pelagiusz na przełomie IV i V wieku. Jego rozumowanie podkreślało znaczenie wolnej woli w życiu człowieka i wpisywało się w etykę odpowiedzialności za swoje czyny. Pelagiusz stał wówczas w sporze z św. Augustynem i został potępiony. Warto jednak mieć na uwadze, iż na św. Augustyna najmocniej powoływali się Luter i Kalwin i wszystkie późniejsze odłamy protestanckie. Najbliżej im bowiem było do nauki o łasce i predestynacji. Predestynacja jednak zakłada trudną (jeśli nie niemożliwą) do wyjaśnienia rolę wolnej woli w życiu człowieka, a uprzednie potępienie niektórych ludzi przez dobrego Boga kłóci się z elementarnym rozumieniem miłości Boga do ludzi i naszych szans na dobre życie w wyniku wykorzystywania naszej wolności i wykorzystywania wolnej woli każdego człowieka.

Spór ten w najbardziej dojrzałej formie ujawnił się w czasie debaty pomiędzy molinistami a dominikanami w XVI w. (tzw. spór De Auxiliis). Moliniści z Luisem de Moliną i Franscisco Suarezem na czele uwypuklali rolę wolnej woli w życiu każdego człowieka. Domingo Banez, Diego Alvares i inni dominikanie stali na stanowisku znacznie bliższym św. Augustynowi. Charakterystyczne, iż w sporze tym moliniści nazywali dominikanów ‘kalwinami’, a ci ostatni opowiadali o molinistach, iż są ‘pelagianami’.

Jezuici Moliny utrzymywali, iż łaski nie można zwrócić wektorem ku złu, ale można ją udaremnić i tym samym każdy człowiek może niewłaściwie użyć łaski, ponieważ ma wolną wolę. W tym twierdzeniu przywoływali zapisy Soboru Trydenckiego. W wielu interpretacjach, Sobór Watykański jeszcze umocnił to rozumienie zdolności wolnej woli do „sprzeciwienia się” łasce.

Widać zatem, iż niezależnie od potępienia pelagianizmu przed 1600 laty, współcześnie Kościół katolicki coraz mocniej akcentuje znaczenie wolnej woli, na którą nacisk kładł Pelagiusz, Eriugena, Duns Szkot, Wilhelm Ockham i wszyscy, którzy stawiali człowiekowi wysokie wymagania moralne, wierzyli, iż człowiek może swoimi wyborami czynić dobro i nakazywali świadomie wykorzystywać wolną wolę dla dobrych uczynków i poszukiwania prawdy.

Moliniści starali się odpowiedzieć na słynne pytanie Izajasza, kierowane do Boga, „dlaczego, o Panie, pozwalasz nam błądzić z dala od Twoich dróg….”. Myślę, podobnie chyba jak Izajasz, iż miłość Boga do człowieka zakłada możliwość podejmowania także złych decyzji w oparciu o wolną wolę. Bóg chce bowiem raczej, abyśmy byli rzeczywiście wolni i żebyśmy z tej wolności czynili jak najlepszy użytek. Jestem daleki od wiary w predestynację, która kłóci się z tak rozumianą wolnością i wolną wolą.

Całe to zagadnienie jest najważniejsze dla odpowiedzialnego życia każdego człowieka. Łączy się też z próbą wypracowania wspólnego mianownika pomiędzy wszechmocą Boga, jego świętością i bezgraniczną miłością do wszystkich ludzi i każdego/każdej z nas z osobna. Uznanie wolnej woli człowieka za mechanizm uzależniony od nadprzyrodzonego i wszechmocnego działania Boga w każdej nanosekundzie naszego życia – łatwo spycha nas w meandry aporii i ślepe uliczki filozoficznych i teologicznych wywodów. Prostą drogą takiego rozumowania i takiej wiary w predestynację jest fatalizm i to zarówno fatalizm filozoficzny, logiczny jak i teologiczny.

Nie miejsce tu na wchodzenie w szczegóły fatalizmu w różnych odsłonach, ale warto podkreślić, iż wolna wola jest elementem zrozumiałym dla ogromnej większości ludzi. Dodatowym obszarem wyłaniającym się z moich rozważań o wolnej woli i łasce, jest problematyka dobra i zła, winy, kary i odpowiedzialności za własne czyny, wolności i swoiście rozumianej ‘niewoli’, wieczności i tymczasowości naszego życia czy wreszcie właśnie determinizmu (konieczności zdarzeń) i przypadkowości.

Perspektywa wolnej woli zakłada konieczność naszej, ludzkiej walki o dobro, naszego wysiłku w poszukiwaniu dobra, prawdy i sprawiedliwości. Marcin Luter w debacie z Erazmem z Rotterdamu i Jan Kalwin w sporze z Albertem Pighiusem podkreślali, iż właśnie bliskość ich rozumienia łaski i predestynacji z rozumieniem św. Augustyna jest zasadniczą różnicą między stanowiskiem Kościoła katolickiego a rodzącymi się teologiami protestanckimi. W tych debatach zdecydowanie bliżej mi do Erazma i Alberta Pighiusa.

Wiara w sens ludzkiego życia, sens trwania zakłada również wiarę w sensowność i konsekwencje podejmowanych przez nas decyzji. Wolność podejmowanych decyzji. Zakładając, rzecz jasna, iż ostateczny rezultat i ocena tych decyzji i naszej za nie odpowiedzialności należy do Boga.

Nie chcę tu wdawać się w rozważania dotyczące grzechu pierworodnego, warto jednak podkreślić, iż o ile wspomniany Doktor Kościoła św. Augustyn uważał, iż zmarłe bez chrztu dzieci idą do piekła (Synod w Kartaginie, początek Vw. „De peccato originali”), o tyle w naszych czasach Jan Paweł II i po nim Benedykt XVI jednoznacznie wskazują, iż dzieci, które umierają bez chrztu mogą być (są?) zbawione. Jan Paweł II beatyfikował także Dunsa Szkota, którego przekonanie o znaczeniu wolnej woli (z rozróżnieniem ‘affectio commodi’ i ‘affectio iustitiae’) daleko odbiega od doktryny przedstawionej przez św. Augustyna.

Współcześnie, człowiek ucieka od odpowiedzialności. Ucieka w różne doktryny. Dominująca dziś w świecie Zachodu doktryna liberalna, zakłada przede wszystkim ‘wolność od’. Sądzę zatem, iż również z tej perspektywy warto podkreślać, iż człowiek stworzony jest nie tylko do ‘wolności od’, ale przede wszystkim do wykorzystywania wolnej woli dla ‘czynienia świata lepszym’.

Za niebezpieczne zatem uważam wszelkie idee, od jansenistycznych, po libertariańskie i liberalne, które zdejmują w gruncie rzeczy z człowieka odpowiedzialność za wspólnotę, za dobro wspólne i – po części – także za swoje uczynki, swoje zaniedbania bądź „zmarnowane talenty”.

I na koniec. Soborowa Konstytucja duszpasterska o Kościele w świecie współczesnym „Gaudium et spes” utrzymuje, iż Pan Bóg chce „człowieka pozostawić w ręku rady jego, żeby Stworzyciela swego szukał z własnej ochoty i Jego się trzymając, dobrowolnie dochodził do pełnej i błogosławionej doskonałości”.

Nie wiemy jak jest. Ale wierzymy, iż nasze życie ma sens. A więc wierzymy, iż nasze wolne wybory mają sens. Że poszukiwanie dobra, miłości, solidarności i prawdy ma sens. Taka jest moja wiara i staram się, by takie były moje czyny.

Podpisano: M.M

Kościół, który zawiódł

Z tej odpowiedzi w zasadzie kilka wynika. Samo ochocze przyznanie się premiera do „wyznawania herezji” domaga się jednak słowa komentarza. Oto polityk czołowej frakcji w Polsce, przemawiający na jasnogórskich pielgrzymkach i kierujący swoje kampanie do stereotypowego „polskiego katolika”, publicznie oświadcza, iż wyznaje potępiony przez Kościół pogląd. W odpowiedzi na zapytanie o sens swojej deklaracji i po przypomnieniu tez pelagianizmu, z tego stanowiska nie cofa się ani o krok… To gorzkie świadectwo kondycji katechetycznej Kościoła w Polsce. Tendencja, którą uwidacznia jest co prawda globalna – tym gorzej, iż i nad Wisłą dochodzi do głosu.

Jeśli kluczowa postać życia politycznego, regularnie goszcząca w Kościołach i politycznie uzależniona od poparcia wiernych, bez cienia trwogi ogłasza, iż „wyznaje” potępioną przez Kościół doktrynę i odpowiada mu towarzystwo innych nie-katolickich przekonań, to przekaz doktryny zawiódł. Ale nie tylko on. Kościół w Polsce nie był w stanie wyjaśnić Mateuszowi Morawieckiemu znaczenia depozytu wiary, nieomylnego charakteru i Boskiego źródła katolickiej prawdy. W praktyce – żyjąc przecież w bliskich związkach z Mistycznym Ciałem Chrystusa – były premier pozostaje obojętny wobec depozytu wiary. Nie potrafi zrozumieć dlaczego deklaracja własnej herezji jest z jednej strony groźna, ale również dlaczego mogłaby przekreślić jego pozycję w oczach wiernych…

Dziś jednak nie przekreśla niczego. W tym problem. Bez kontrowersji jak widać w dzisiejszym Kościele choćby szeroko znane postaci mogą przeczyć Objawieniu… i nic. To nie tylko problem braku reakcji hierarchii, czy szerzenia się wśród niej samej heterodoksji. Morawiecki jest politykiem, więc powinien obawiać się reakcji katolickiej „opinii”. Dziś jednak obawiać się nie musi… bo gro polskich wiernych wychowanych jest w takiej samej ignorancji jak on.

To kolejny element panoramy doktrynalnego chaosu -jaki panuje współcześnie w Kościele. Poza nasilającymi się tendencjami „zmiany nauczania” króluje absolutne zaniedbanie edukacji doktrynalnej. Być może dlatego bez echa przechodzą błędne poglądy teologiczne – iż mało kto w zasadzie rozumie ryzyko, jakie ze sobą niosą. Świadomość tego, iż w depozycie wiary złożona są święte prawdy o Bogu i moralności zdaje się trzymać nielicznych.

To kryzys, jaki koniecznie trzeba wziąć pod uwagę teraz, gdy trwa debata o katechezie młodzieży w naszym kraju. Od dekad główne skrzypce odgrywa w jej trakcie skupienie na „podmiotowym aspekcie wiary” – skupienie na budowanie utożsamienia uczniów z Kościołem i religią. Rzeczowego wykładu tego, w co wierzy Kościół boleśnie brakuje.

Problem utraty świadomości znaczenia katolickiej nauki przebija również w politycznym sensie słów byłego premiera. Polityk przekonywał, przecież iż w obecnych czasach nie sposób opierać polityki na fundamentach ortodoksyjnie katolickich. Oznaczałoby to zatem możliwość inspirowania się antychrześcijańskimi prądami myślowymi, które odrzucili wielcy obrońcy wiary – Leon XIII, Pius IX i inni dzielni papieże.

A przecież potępiając liberalizm, czy socjalizm Kościół wypowiadał się przede wszystkich o ich błędnych założeniach metapolitycznych – tych dotyczących natury człowieka, czy obowiązków społeczeństwa względem Boga. Rehabilitacja tych poglądów to nie akt polityczny – a cywilizacyjny – oznaka powątpiewania w to, iż na czystych chrześcijańskich fundamentach da się budować życie polityczne.

Spójnikiem między tą polityczną „herezją”, a błędnowierstwem jest utrata wiary w uniwersalność i kompletność katolickiej nauki. O coś podobnego wszak chodzi w „pelagianizmie”. Sednem tej herezji jest pochwała grzechu pierworodnego, za pomocą którego człowiek miałby nabyć uszlachetniającą świadomość i samosterowność. Wedle Pelagiusza stan przed grzechem był znacznie bardziej ubogi – bo oznaczał „bezwolne” naśladowanie boskich wskazań… Dziś wielu chrześcijan nieco podobnie postrzega siebie i świat. Prawdy religijne mają ustępować świeckiemu intelektowi, rozwojowi nauk, rozeznaniu ekspertów… Postępowanie według Objawienia miałoby za to być dowodem ograniczoności i obskurantyzmem.

Na dobre ta tendencja zmienia też oblicze katolickiej polityczności. Jeszcze w „Quas Primas” Pius XI wyraźnie stanowił, iż najlepsza droga do pokoju i rozwoju społeczeństw to powszechne królowanie Chrystusa. O kluczowości chrześcijaństwa dla pożytku narodów pisał także Leon XIII w encyklice „Immortale Dei”… Dziś logika ta uległa zupełnemu zastąpieniu, skoro w imię powszechnego braterstwa, czy innych racji społecznych o prawdziwości katolickiej wiary każe się milczeć, czy przestrzega przed stanowieniem prawa na jej podstawie ( jak w wypadku potępienia braku ustawodawstwa o związkach homoseksualnych), traktując zeświecczenie społeczeństwa jako objaw jego postępu.

Jak sądzę do takiego „pelagianizmu” przyznać mogłaby się cała rzesza katolików, praktykujących wiarę i utrzymujących bliskie związki z Kościołem. Gdy spojrzymy jednak na oryginalny, starożytny Pelagianizm dostrzeżemy straszną puentę tej postawy… To uznanie zbędności Męki Chrystusa, Łaski Bożej – słowem świat, w którym człowiek wystarcza. W takim kierunku zmierza „kościół otwarty” i współczesna Polska. Bóg wydaje nam się coraz mniej potrzebny, coraz mniej obecny. Człowiek uzurpuje sobie Jego miejsce.

Filip Adamus

Idź do oryginalnego materiału