Morawiecki ostrzega przed przepaścią,. Którą sam wykopał

2 dni temu

Były premier bije na alarm: deficyt rekordowy, finanse w ruinie, państwo bez fundamentów. Tyle iż to właśnie PiS, z Morawieckim na czele, przez lata wypychał miliardy poza budżet i uprawiał kreatywną księgowość, zamieniając stabilność w iluzję. Dziś strażak, który sam podpalił dom, udaje wybawiciela.

Mateusz Morawiecki znów wystąpił w roli mentora od finansów publicznych. Na platformie X były premier grzmi, iż „silna Polska wymaga solidnych finansów”, a obecny rząd Donalda Tuska pcha kraj „na skraj fiskalnej przepaści”. Problem w tym, iż w ustach człowieka, który sam przez lata rozmontowywał mechanizmy budżetowej stabilności i wypchnął setki miliardów złotych poza kontrolę Sejmu, takie ostrzeżenia brzmią co najmniej groteskowo. To jakby strażak, który podłożył ogień, dziś z powagą pouczał, iż dom płonie, bo inni źle trzymają gaśnicę.

We wpisie Morawiecki powtarza dobrze znane figury: walka z mafiami VAT-owskimi, uszczelnienie systemu, „mrówcza praca tysięcy urzędników”. Wszystko to podane w tonie heroicznej epopei. Nie ma jednak ani słowa o tym, iż za rządów PiS to właśnie kreatywna księgowość stała się regułą. najważniejsze wydatki – od gigantycznych dotacji dla TVP po „tarczę antyinflacyjną” – były finansowane poza budżetem, przez fundusze celowe i instytucje półbankowe. W efekcie państwowa kasa, zamiast przejrzystej, stała się labiryntem ukrytych deficytów.

Kiedy dziś Morawiecki bije na alarm, iż „deficyt budżetu państwa po siedmiu miesiącach wynosi już 156,7 miliarda złotych”, należy przypomnieć: to on sam wprowadził praktykę spychania kosztów na kolejne rządy i pokolenia. To jego ekipa „rozszczelniła” system planowania, czyniąc budżet dokumentem fasadowym.

Morawiecki lubi opowiadać historię o tym, jak za PO mafie VAT-owskie chodziły w garniturach i kręciły „lewe faktury”. Rzeczywiście, luka VAT została w latach 2010–2015 rozrośnięta, ale fakty mówią jasno: jej szybkie zmniejszanie zaczęło się już przed dojściem PiS do władzy. Kolejne rządy kontynuowały wdrażanie europejskich regulacji i narzędzi cyfrowych, które i tak były obowiązkowe.

Owszem, w latach 2016–2019 wpływy z VAT wzrosły, ale równolegle PiS rozkręcił gigantyczną spiralę wydatków socjalnych. Te środki – rozdane lekką ręką dla zdobycia poparcia – nie były równoważone dochodami. Była to polityka „po nas choćby potop”, którą Morawiecki dziś próbuje przypisać innym.

To, iż w tej chwili obserwujemy rekordowy deficyt, nie wzięło się znikąd. PiS zostawił w spadku system, w którym realne potrzeby finansowe państwa nie były odzwierciedlane w budżecie. Główne koszty – obrona narodowa, dopłaty energetyczne, inwestycje infrastrukturalne – były przenoszone do instytucji takich jak Bank Gospodarstwa Krajowego czy Polski Fundusz Rozwoju. Tam zaciągano zobowiązania, które dziś trzeba spłacać wraz z odsetkami.

Morawiecki, wskazując na „spadek dochodów z akcyzy i VAT”, pomija fakt, iż to PiS wprowadził nierealistyczne prognozy dochodowe i traktował je jak polityczny instrument. Gdy teraz te prognozy okazują się błędne, winą obarcza następców, choć to on wyznaczył niemożliwe do spełnienia standardy.

Warto też zwrócić uwagę na polityczny cel tych wpisów. Morawiecki nie pisze jako zatroskany obywatel, ale jako lider opozycji, który próbuje odzyskać narrację o „odpowiedzialnym gospodarzu”. Problem w tym, iż jego własny dorobek przeczy tym aspiracjom.

Przypomnijmy: to właśnie Morawiecki nadzorował rozdawnictwo na kredyt, to on był twarzą „Polskiego Ładu”, którego reforma podatkowa skończyła się chaosem, i to za jego kadencji dług publiczny wystrzelił, mimo iż oficjalne wskaźniki były sztucznie zaniżane. Dziś, gdy przestrzega przed „fiskalną przepaścią”, nie mówi, iż to on sam ją wykopał, wierząc, iż ktoś inny wpadnie pierwszy.

Najgroźniejsze jest jednak to, iż za tę iluzję płacą zwykli obywatele. Rekordowe zadłużenie i rozchwiany system podatkowy oznaczają niepewność co do przyszłości usług publicznych – od ochrony zdrowia po edukację. Oznaczają także ryzyko wzrostu podatków i cięć inwestycji. To cena, którą społeczeństwo ponosi za lata populistycznej polityki finansowej PiS.

Morawiecki może dziś stawiać się w roli proroka ostrzegającego przed katastrofą, ale Polacy dobrze pamiętają, kto przez osiem lat rozdawał pieniądze bez opamiętania, ignorował długoterminowe konsekwencje i zamieniał budżet w narzędzie propagandy.

Polska rzeczywiście potrzebuje solidnych finansów. Ale nie wystarczy o nich mówić – trzeba prowadzić odpowiedzialną, transparentną politykę fiskalną. A to właśnie tej polityki zabrakło za rządów Morawieckiego.

Dzisiejsze kłopoty budżetu nie są wyłącznym dziełem obecnego rządu. To skutek wieloletniej praktyki ukrywania deficytu, nadmiernych wydatków i krótkowzrocznych decyzji. PiS uczynił z finansów państwa narzędzie walki o władzę, a Morawiecki – architekt tej strategii – ponosi za to pełną odpowiedzialność.

Dlatego gdy były premier bije na alarm, trudno oprzeć się wrażeniu, iż to ten sam dłużnik, który zaciągnął pożyczki na konto rodziny, dziś z powagą ostrzega, iż rachunki rosną. Ma rację – rachunki faktycznie rosną. Ale to on sam zostawił je w szufladzie.

Idź do oryginalnego materiału