Morawiecki ostrzega przed kryzysem. Zapomniał, iż to jego dzieło

3 dni temu
Zdjęcie: Morawiecki


Mateusz Morawiecki zdążył już przyzwyczaić opinię publiczną do rytualnych wystąpień, w których były premier przedstawia się jako ostatni sprawiedliwy polskiej gospodarki.

W najnowszym nagraniu alarmuje: „Bezrobocie znowu rośnie – i to kolejny miesiąc z rzędu”, dodając dramatycznie, iż „to są prawdziwe ludzkie dramaty”. Problem w tym, iż to właśnie konsekwencje polityki gospodarczej, jaką prowadził przez sześć lat, zaczynają dziś boleśnie wyłazić na powierzchnię.

Dane, które spływają z rynku pracy, nie pozostawiają złudzeń. W Polsce rośnie liczba zwolnień grupowych, i to w tempie, którego nie widziano od lat. Do końca września pracodawcy zgłosili chęć zwolnienia ponad 88 tys. pracowników, czyli aż o 53,8 tys. więcej niż rok wcześniej. Największe uderzenie nastąpiło w województwie mazowieckim, gdzie zgłoszono 68 227 przypadków zagrożonych miejsc pracy – wzrost niemal niewyobrażalny wobec 9 304 osób w 2024 r. i 12 863 rok wcześniej.

Nie są to więc „sygnały” czy „pierwsze objawy”, ale efekt kumulacji problemów, które narastały w czasie rządów Morawieckiego: rozchwianie finansów publicznych, podwójna inflacja, rosnące koszty prowadzenia biznesu i systemowe marnowanie środków publicznych.

A jednak były premier próbuje odwrócić wektor winy.

W nagraniu zamieszczonym w mediach społecznościowych polityk PiS uderza w obecną władzę, przekonując, iż rząd Donalda Tuska „traci miejsca pracy”, podczas gdy on sam je „budował”. Padają standardowe oskarżenia o „beczynność rządu” i rzekome preferowanie zagranicznych dostawców: „tak konstruuje kryteria, iż trafiają one… dla zagranicznych dostawców”.

Tyle iż to Morawiecki w czasie swoich rządów wielokrotnie przedstawiał inwestycje zagraniczne jako fundament rozwoju. Chwalił się każdą nową fabryką budowaną przez globalne koncerny. Gdy potrzebował sukcesu, kapitał zagraniczny był błogosławieństwem; dziś — gdy trzeba wskazać winnych — staje się problemem.

Podobnie zresztą jak specjalne strefy ekonomiczne, które były oczkiem w głowie ówczesnego premiera. Dziś przypomina, iż „można tworzyć strefy po to, aby tam lokowały się nowe polskie fabryki”. Można. Pytanie brzmi: dlaczego za jego kadencji, mimo tak hojnej polityki podatkowej, w wielu regionach nie pojawili się inwestorzy?

Morawiecki przez lata opierał rozwój kraju na długu publicznym maskowanym w funduszach pozabudżetowych, rekordowych transferach socjalnych i dotacjach, które nie wymagały reform strukturalnych. Ekonomia jego czasów była jak makijaż na zmęczonej twarzy: z pewnej odległości wyglądała dobrze, ale z bliska roztapiała się w słońcu inflacji, chaosu legislacyjnego i braku stabilności podatkowej.

To nie Tusk destabilizował rynek pracy przez nieprzewidywalne zmiany prawa; to nie obecny rząd doprowadził do utraty konkurencyjności przez tysiące mikrofirm; to nie dzisiejsza władza odpowiada za lata, w których przedsiębiorcy nie wiedzieli, jakie podatki będą obowiązywać miesiąc później.

Konsekwencje tej polityki odczuwamy dziś — w rosnącym bezrobociu, spowalniających inwestycjach i spadkach zatrudnienia w sektorach, które nie przetrwały inflacyjnego wstrząsu.

Trudno traktować poważnie ostrzeżenia płynące od człowieka, który doprowadził finanse publiczne do stanu wymagającego ratowania ich cięciami i rewizjami programów, a mimo to przedstawia się jako budowniczy dobrobytu.

Morawiecki próbuje dziś powiedzieć Polakom: „my budowaliśmy miejsca pracy, oni je tracą”. Ale dane mówią coś innego. Obecne problemy nie są nagłą katastrofą spowodowaną zmianą władzy. To proces, którego korzenie tkwią głęboko w latach jego rządów.

Polityka gospodarcza nie jest sprintem — jest maratonem. A Morawiecki zostawił po sobie gospodarkę biegnącą na oparach. I dziś, gdy zaczyna ona słabnąć, były premier krzyczy z trybun, jakby nie miał z tym nic wspólnego.

A jednak ma. I to bardzo dużo.

Idź do oryginalnego materiału