Były premier Mateusz Morawiecki ponownie zabiera głos w sprawie stanu finansów publicznych. Tym razem, w udostępnionym w sieci filmie, ostrzega przed nadchodzącą katastrofą ekonomiczną i wskazuje winnych: obecny rząd Donalda Tuska i ministra finansów Andrzeja Domańskiego.
Narracja jest jednoznaczna – Polska stoi na krawędzi fiskalnego upadku. Jednakże trudno oprzeć się wrażeniu, iż ostrzeżenia Morawieckiego są nie tylko spóźnione, ale przede wszystkim pozbawione wiarygodności, zważywszy na jego własny dorobek w zarządzaniu finansami państwa.
Mateusz Morawiecki przez lata pełnił funkcję premiera rządu, który konsekwentnie zwiększał wydatki publiczne. Rząd Prawa i Sprawiedliwości, którego był jednym z głównych architektów, rozbudował programy socjalne (500+, 13. i 14. emerytura, dopłaty do węgla, tarcze antyinflacyjne), często bez odpowiedniego zabezpieczenia dochodowego. Zamiast odpowiedzialnego planowania fiskalnego, stosowano przesunięcia budżetowe, ukrywanie części wydatków w funduszach pozabudżetowych i szerokie wykorzystanie instytucji takich jak Bank Gospodarstwa Krajowego czy Polski Fundusz Rozwoju.
To właśnie za rządów Morawieckiego dług publiczny realnie wzrósł, choć formalnie często pozostawał w ryzach jedynie dzięki manipulacjom księgowym i redefinicji pojęć budżetowych. Przekaz o „trzymaniu deficytu w ryzach” – jak twierdzi Morawiecki – nie oddaje całej prawdy. Owszem, nominalny deficyt był ograniczany, ale przy równoczesnym rozroście zobowiązań niewidocznych w oficjalnym bilansie budżetowym.
Obecne ostrzeżenia Morawieckiego – jak choćby te o rychłym przekroczeniu konstytucyjnego progu 60 proc. długu publicznego w relacji do PKB – wypowiedziane są z powagą, której towarzyszy niezręczne poczucie deja vu. Były premier wskazuje, iż obecna władza zmierza ku „finansowej przepaści”, mimo iż sam latami podkopywał fundamenty stabilności fiskalnej. Jego zarzuty dotyczące „braku strategicznego planu rozwoju” są szczególnie nietrafione – rządy PiS przez osiem lat skupiały się na konsumpcji politycznej kosztem inwestycji strukturalnych, nie pozostawiając po sobie żadnej trwałej wizji transformacji gospodarki.
Z punktu widzenia ekonomii, krytyka kierowana wobec obecnej władzy nie jest całkowicie bezzasadna – wzrost deficytu i wydatków publicznych w 2024 roku, według raportu Forum Obywatelskiego Rozwoju, rzeczywiście jest alarmujący. Wydatki sektora publicznego wyniosły 1,8 biliona złotych, co oznacza 12-procentowy wzrost rok do roku. Eksperci, w tym główny ekonomista FOR Marcin Zieliński, wyrażają obawy o trwałość finansów państwa. Jednak niezależna analiza pokazuje, iż problem ma charakter systemowy i długofalowy, a jego źródła sięgają głęboko w okres rządów Zjednoczonej Prawicy.
Niepokojący obraz, jaki rysuje FOR, nie powstał w przeciągu kilku miesięcy. Strukturalna nierównowaga między dochodami a wydatkami budżetu państwa narastała od lat. Wydatki społeczne i inwestycyjne nie były równoważone reformami podatkowymi ani poprawą efektywności fiskalnej. Rząd Morawieckiego zamiast tego wprowadzał doraźne rozwiązania – jak „Polski Ład” – które destabilizowały system podatkowy i powodowały chaos legislacyjny. Dzisiejszy wzrost długu to częściowo konsekwencja tamtych działań.
Mateusz Morawiecki jako były premier ma prawo do krytyki, ale jego wypowiedzi są pozbawione elementarnej autorefleksji. Składane dziś ostrzeżenia, jeżeli nie są wsparte uczciwym bilansem własnych działań, stają się jedynie politycznym teatrem. Retoryka katastrofy i nawoływanie do „zatrzymania szaleństwa” brzmią groteskowo w ustach polityka, który sam przez lata dolewał oliwy do ognia.
Jeśli Polska rzeczywiście zmierza ku kryzysowi finansów publicznych – a dane FOR nie pozostawiają w tej kwestii złudzeń – to nie stanie się to za sprawą obecnych rządów. Fundamenty tego kryzysu zostały położone wcześniej. A jednym z głównych architektów tej konstrukcji był właśnie Mateusz Morawiecki.