Morawiecki na walizkach. Tego Kaczyński już nie uniknie

2 godzin temu
Zdjęcie: Morawiecki


W Prawie i Sprawiedliwości od miesięcy trwa nerwowe oczekiwanie, choć nikt oficjalnie nie chce tego przyznać. Coraz więcej sygnałów wskazuje jednak, iż Mateusz Morawiecki jest dziś bliżej wyjścia z PiS, niż sam chciałby to publicznie przyznać. Nie chodzi o jeden spektakularny gest ani dramatyczne zerwanie. Raczej o proces powolnego odsuwania się, który w polityce bywa wstępem do rozstania – choćby jeżeli obie strony udają, iż wszystko jest w najlepszym porządku.

Morawiecki znalazł się w paradoksalnej sytuacji. Przez lata był twarzą „technokratycznego” PiS: premierem w garniturze z Davos, mówiącym językiem rynków finansowych i europejskich instytucji, tłumaczącym Zachodowi coraz bardziej nie do obrony decyzje własnego obozu. Dziś ta rola stała się balastem. Dla partyjnego twardego elektoratu jest zbyt miękki, zbyt „bankowy”, zbyt mało ideowy. Dla wyborców centrum – zbyt głęboko uwikłany w system, który współtworzył.

W PiS Morawiecki nigdy nie był politykiem z zapleczem. Nie miał struktur, lojalnych baronów ani oddanej frakcji. Jego siła wynikała wyłącznie z zaufania Jarosław Kaczyński. To zaufanie było jednak czysto instrumentalne. Kaczyński potrzebował sprawnego menedżera, który uspokoi rynki, dogada się z Brukselą i będzie firmował decyzje podejmowane gdzie indziej. Gdy PiS stracił władzę, ta potrzeba zniknęła. A wraz z nią parasol ochronny.

Morawiecki coraz wyraźniej sprawia wrażenie polityka „na walizkach”. Jego publiczne wypowiedzi są ostrożniejsze, mniej ideologiczne, czasem wręcz dystansujące się od najbardziej radykalnych narracji partii. To już nie jest premier, który z przekonaniem bronił „reformy” sądów czy atakował Unię Europejską. To polityk, który wie, iż ten kurs doprowadził PiS do ściany – i nie chce razem z nim w nią uderzyć po raz kolejny.

Jednocześnie sam Morawiecki ponosi ogromną odpowiedzialność za stan, w jakim znalazło się państwo. To on firmował gigantyczne deficyty, kreatywną księgowość i system funduszy pozabudżetowych. To za jego rządów relacje z Brukselą znalazły się na krawędzi, a praworządność została sprowadzona do przedmiotu politycznego targu. Dzisiejsze próby dystansowania się od PiS brzmią więc jak spóźniona próba ucieczki z miejsca zdarzenia.

Z kolei sam PiS pokazuje, iż nie ma pomysłu, co zrobić z Morawieckim. Jest zbyt znany, by go otwarcie zmarginalizować, i zbyt niewygodny, by znów uczynić go twarzą partii. W nowej, bardziej radykalnej odsłonie PiS dominuje język konfrontacji, resentymentu i oskarżeń. Technokratyczny styl byłego premiera do tego nie pasuje. Morawiecki nie potrafi – i chyba nie chce – licytować się na radykalizm z partyjnymi jastrzębiami.

Coraz częściej w kuluarach słychać spekulacje o jego politycznej przyszłości poza PiS: w nowym projekcie centroprawicowym, w roli „rozsądnej alternatywy”, a może poza czynną polityką. Niezależnie od scenariusza jedno jest pewne: obecna formuła się wyczerpała. Morawiecki i PiS coraz mniej siebie potrzebują.

Jeśli dojdzie do rozstania, nie będzie to historia o ideowej odwadze ani moralnym przebudzeniu. Raczej opowieść o cynicznej kalkulacji po obu stronach. PiS wykorzystał Morawieckiego, gdy był potrzebny. Morawiecki wykorzystał PiS, by sięgnąć po najwyższe stanowiska. Dziś obaj płacą cenę za ten sojusz. A wyjście byłego premiera z partii nie będzie aktem odwagi – ale spóźnionym przyznaniem, iż projekt się wyczerpał.

Idź do oryginalnego materiału