Morawiecki na hamulcu. Jak były premier straszy Polskę nowoczesnością

1 tydzień temu
Zdjęcie: Morawiecki


Były premier Mateusz Morawiecki znów odnalazł swoją ulubioną rolę – rolę hamulcowego. Tym razem postanowił podważyć sens inwestycji w szybkie koleje w ramach Centralnego Portu Komunikacyjnego.

Jego wypowiedzi, pełne dramatycznych przestróg i retorycznych figur, brzmią jakby były wyjęte z podręcznika populizmu gospodarczego. Problem w tym, iż za tymi słowami nie stoi ani wizja, ani odwaga – stoi jedynie strach przed zmianą i desperacka próba politycznego powrotu.

Morawiecki, komentując decyzję o zwiększeniu maksymalnej prędkości linii „Y” (Warszawa – Łódź – Poznań/Wrocław) z 250 km/h do 350 km/h, powiedział: „Miliardy złotych drożej. Miliony pasażerów pominiętych. Oto wizja rozwoju kolei Centralny Port Komunikacyjny obecnego rządu. Czy naprawdę warto płacić dodatkowe miliardy Niemcom czy Francuzom, by zyskać tylko kwadrans?”

To zdanie idealnie pokazuje sposób myślenia byłego premiera. „Tylko kwadrans”? W rzeczywistości w transporcie kolejowym 15 minut różnicy oznacza być albo nie być dla konkurencyjności całej sieci. To właśnie ta różnica sprawia, iż podróżni wybierają pociąg zamiast samochodu czy samolotu. W świecie, w którym czas to najcenniejszy zasób, Morawiecki bagatelizuje przewagę, która może uczynić z Polski lidera szybkiej kolei w Europie Środkowej.

Co więcej, jego argumentacja opiera się na fałszywym przeciwstawieniu: albo szybka kolej dla „kilku metropolii”, albo rozwój mniejszych miast. To nieprawda. Inwestycja w nowoczesną infrastrukturę to impuls dla całej gospodarki. Nie istnieje żadne prawo ekonomiczne mówiące, iż miliard złotych wydany na tory w Łodzi nie przełoży się na miejsca pracy w Radomiu, Chełmie czy Pile. Wręcz przeciwnie – rozwój transportu jest jednym z nielicznych mechanizmów wyrównujących szanse regionów.

Morawiecki lubi mówić o „polskich firmach”, które rzekomo poradzą sobie tylko z linią 250 km/h. „Według naszego pierwotnego projektu 250 km/h jest prędkością najbardziej efektywną kosztowo i realizacyjnie – zapewnia dogodne połączenia dla olbrzymiej większości Polski, a do tego w budowie mogłyby brać udział polskie firmy” – wylicza. Ale przecież premier, który przez lata prowadził rząd, miał niepowtarzalną okazję, by te firmy wesprzeć, zainwestować w technologię i przygotować je do większych wyzwań. Tego nie zrobił. Dziś próbuje sprzedać nam obraz „biednej Polski”, która musi zadowolić się niższym standardem, bo rzekomo nic więcej jej się nie należy. To strategia polityczna, ale na pewno nie wizja rozwoju.

Trudno też nie dostrzec hipokryzji. Ten sam Morawiecki, który podczas swojego urzędowania zadłużał państwo na kolejne miliardy, który rozdawał publiczne pieniądze lekką ręką, nagle staje się strażnikiem budżetowej racjonalności. Gdy mówi: „Czy 15 minut różnicy jest warte miliardów złotych i wycięcia mniejszych miast oraz polskich firm?”, brzmi to jak cyniczne odwracanie kota ogonem. To nie 350 km/h grozi wykluczeniem mniejszych ośrodków, ale brak nowoczesnej infrastruktury.

Najbardziej uderzające w tej narracji jest straszenie obcymi. „Czy naprawdę warto płacić dodatkowe miliardy Niemcom czy Francuzom?” – pyta były premier. To klasyczna retoryka polityka, który nie ma pomysłu, więc próbuje grać na narodowych emocjach. Tyle iż świat nie stoi w miejscu. jeżeli chcemy być częścią nowoczesnej Europy, musimy korzystać z doświadczeń i technologii innych. Japonia, Hiszpania, Francja – wszystkie te kraje budowały swoje szybkie koleje, współpracując z partnerami zagranicznymi. Tylko w Polsce Morawiecki próbuje wmówić, iż otwarcie na świat to zdrada narodowych interesów.

Na koniec były premier mówi: „My mówimy: #TAKdlaRozwoju – nie tylko wielkich miast, ale także mniejszych miejscowości i polskich przedsiębiorstw!”. Brzmi ładnie, ale to pusty slogan. Bo jeżeli naprawdę chodziłoby o rozwój, to Morawiecki nie zatrzymywałby Polski w pół kroku. Nie mówiłby: „najpierw podstawy, potem może nowoczesność”. On dobrze wie, iż takie „potem” nigdy nie nadchodzi.

Mateusz Morawiecki próbuje dziś zbudować swój wizerunek jako „rozsądnego krytyka”, ale w istocie jego stanowisko to powrót do starej polskiej mentalności: byle taniej, byle wolniej, byle bez ryzyka. Tyle iż Polska XXI wieku potrzebuje odwagi, a nie asekuracji. Potrzebuje wizji, a nie wiecznego straszenia kosztami. jeżeli ktoś w tym kraju wycina przyszłość mniejszych miast, to nie jest to szybka kolej – to politycy, którzy od lat mówią nam, iż lepiej nie próbować.

Idź do oryginalnego materiału