W obozie Prawa i Sprawiedliwości panuje ciche przekonanie, iż polityczna rola Mateusza Morawieckiego dobiega końca. Jeszcze niedawno przedstawiany jako „nowa twarz” partii i człowiek, który miał zagwarantować jej długotrwałą dominację, dziś niemal całkowicie zniknął z pierwszego planu. Nie jest to jednak przypadek – w PiS coraz wyraźniej widać, iż były premier nie jest postrzegany jako naturalny sukcesor Jarosława Kaczyńskiego, a jego polityczne wpływy topnieją z miesiąca na miesiąc.
Jeszcze w trakcie swojej kadencji Morawiecki starał się budować wizerunek polityka nowoczesnego, technokraty z doświadczeniem w finansach, który potrafi połączyć twardy partyjny przekaz z językiem atrakcyjnym dla umiarkowanego wyborcy. Problem w tym, iż ten projekt – choć popierany przez Kaczyńskiego – nigdy nie zyskał pełnej akceptacji w szeregach PiS. Działacze od lat czuli, iż były premier jest w partii ciałem obcym, awansującym z nadania prezesa, a nie w wyniku oddolnej pracy w strukturach. Brak głębokiego zakorzenienia w środowisku prawicy okazał się kluczową słabością, gdy po przegranych wyborach Morawiecki przestał być dla Kaczyńskiego politycznym atutem.
Dziś w partii można usłyszeć, iż były premier „zapadł się pod ziemię”. Ogranicza publiczne wystąpienia, nie uczestniczy w kluczowych naradach, a jego obecność w mediach jest sporadyczna i wyraźnie pozbawiona dawnej intensywności. Niektórzy twierdzą, iż to świadoma taktyka – unikanie głośnych komentarzy ma pozwolić mu przeczekać okres wewnętrznych przetasowań i wrócić w dogodniejszym momencie. Problem w tym, iż w polityce brak aktywności gwałtownie prowadzi do utraty znaczenia, a w PiS nie ma próżni – miejsce po Morawieckim zajmują już inni, bardziej zdeterminowani gracze.
Jednym z powodów jego obecnego osłabienia jest fakt, iż PiS nigdy nie widział w nim przywódcy, który mógłby przejąć stery po Kaczyńskim w sposób naturalny. Choć formalnie stał na czele rządu przez pięć lat, realne centrum decyzyjne zawsze znajdowało się na Nowogrodzkiej. Morawiecki był wykonawcą politycznych strategii, a nie ich autorem. W efekcie, gdy prezes PiS zaczął tracić siły, uwaga partii skupiła się na poszukiwaniu „prawdziwego” następcy – kogoś z mocniejszym zapleczem ideowym i lojalnością wobec partyjnego twardego jądra.
Nie bez znaczenia jest również wizerunek, jaki Morawiecki zostawił po sobie w oczach elektoratu prawicy. Jako premier był często krytykowany za przesadną ostrożność i unikanie konfrontacji, co kontrastowało z bardziej wojowniczym stylem innych polityków PiS. Wielu wyborców i działaczy miało wrażenie, iż jego język – pełen ekonomicznych wskaźników i korporacyjnych zwrotów – nie trafia do twardego elektoratu partii. To poczucie dystansu między liderem a bazą wyborczą utrudniało mu zbudowanie realnego autorytetu.
Dodatkowo, porażka wyborcza PiS w dużej mierze obciąża jego bilans jako premiera. Choć Kaczyński publicznie nie winił go wprost, w kuluarach wielokrotnie powtarzano, iż kampania prowadzona pod jego przywództwem była zbyt przewidywalna i pozbawiona energii. W praktyce oznacza to, iż Morawiecki nie tylko nie jest traktowany jako lider na przyszłość, ale wręcz jako polityk, który ponosi odpowiedzialność za utratę władzy.
W PiS rośnie też przekonanie, iż były premier pogodził się z tym, iż nie będzie rozdawał kart na prawicy po odejściu Kaczyńskiego. Brak widocznych działań zmierzających do budowania własnego stronnictwa świadczy o tym, iż Morawiecki nie zamierza wchodzić w otwarty konflikt o przywództwo. Zamiast tego wydaje się wybierać rolę biernego obserwatora, co w środowisku zdominowanym przez ambicję i rywalizację gwałtownie spycha go na margines.
Dla wielu polityków PiS jest to sytuacja wygodna – Morawiecki nie stanowi już zagrożenia, a jego obecność w partii można tolerować bez obawy, iż stanie się głównym konkurentem w walce o schedę po prezesie. Jednak z perspektywy samego byłego premiera oznacza to, iż jego polityczna przyszłość jest coraz bardziej niepewna. Bez aktywnego udziału w kreowaniu strategii, bez widocznych inicjatyw i bez silnego zaplecza, Morawiecki staje się figurą symboliczną – przypomnieniem o minionej epoce, a nie uczestnikiem obecnej gry.
Patrząc na dynamikę wewnątrz PiS, można przypuszczać, iż po odejściu Kaczyńskiego to nie Morawiecki, ale inni politycy – młodsi, bardziej agresywni i lepiej osadzeni w strukturach – przejmą stery. Były premier pozostanie wówczas w cieniu, być może pełniąc rolę doradcy lub posła bez realnego wpływu na kierunek partii.
Historia polityki pokazuje, iż lider, który przestaje walczyć o widoczność, traci grunt pod nogami szybciej, niż sam zakłada. W przypadku Morawieckiego proces ten wydaje się już zaawansowany. Dziś w PiS mało kto wierzy, iż były premier jeszcze wróci na szczyt – a ci, którzy w to wierzyli, od dawna przygotowują się na nową erę, w której Mateusz Morawiecki będzie co najwyżej przypisem do historii partii, a nie jej przyszłością.