Były minister sprawiedliwości, Zbigniew Ziobro, w swoim wpisie w mediach społecznościowych odniósł się do tzw. afery KPO, używając języka, który łączy publicystyczną przesadę z ze zwykłą polityczną agresją.
Wskazując na finansowanie z funduszy unijnych takich inwestycji jak jachty, sauny czy „kluby swingersów”, Ziobro przedstawił sprawę jako dowód na rzekomą patologię w obozie Donalda Tuska. Problem w tym, iż w kontekście osoby wypowiadającej te słowa, ich wydźwięk nabiera szczególnego, i niekoniecznie korzystnego dla autora, znaczenia.
Ziobro stawia retoryczne pytania: „Jak się czujecie wszyscy, którzy uwierzyliście w obiecanki Tuska? (…) Kim dla Tuska i jego zgrai naprawdę Państwo jesteście?”. To zabieg dobrze znany w komunikacji politycznej – zamiast analizować procedury i mechanizmy kontroli wydatkowania środków, buduje się obraz moralnego oburzenia i stawia odbiorcę w roli ofiary. Jednak w ustach byłego ministra sprawiedliwości, który sam ma poważne problemy prawne i jest jednym z głównych bohaterów trwających postępowań prokuratorskich, tego rodzaju moralizatorski ton brzmi co najmniej dwuznacznie.
Warto przypomnieć, iż Zbigniew Ziobro stoi dziś przed poważnymi zarzutami dotyczącymi nadużyć i nieprawidłowości z okresu pełnienia przez niego funkcji publicznych. To oznacza, iż występuje on jednocześnie w roli oskarżyciela i osoby, wobec której formułowane są poważne oskarżenia. W takiej sytuacji każda próba kreowania się na obrońcę uczciwości życia publicznego jest obciążona ryzykiem natychmiastowej utraty wiarygodności.
Analizując jego wypowiedź, warto oddzielić fakty od retoryki. Faktem jest, iż środki z KPO to w dużej części pożyczka, którą państwa UE – w tym Polska – będą spłacać. Faktem jest też, iż część projektów może budzić kontrowersje co do ich zasadności. Ale już zestawianie wybranych przykładów – takich jak „solaria w pizzeriach” czy „kluby swingersów” – w sposób sugerujący, iż to główny nurt wydatkowania środków, jest typowym zabiegiem mającym wzbudzić oburzenie, a nie dostarczyć rzetelnej analizy problemu.
Tego rodzaju strategia ma wyraźny cel polityczny: zdyskredytować obecny rząd poprzez uderzenie w jego zaplecze i beneficjentów programów unijnych. Jednak w przypadku Ziobry trudno nie zauważyć, iż równie istotnym celem jest odwrócenie uwagi od własnych problemów. Retoryka „oburzonego świadka” ma przykryć fakt, iż były minister jest dziś w centrum politycznego i prawnego sporu o rozliczenie ośmiu lat rządów Zjednoczonej Prawicy.
Wypowiedź Ziobry jest także przykładem, jak w polskiej debacie publicznej nadużywa się kategorii moralnej wyższości. Krytykowanie przeciwników za „luksusy” finansowane z publicznych pieniędzy jest prostym i skutecznym narzędziem mobilizacji własnego elektoratu. Problem w tym, iż gdy czyni to polityk, którego formacja przez lata sama była oskarżana o niegospodarność, nepotyzm i kierowanie środków publicznych do zaprzyjaźnionych osób, efekt może być odwrotny do zamierzonego.
Nie chodzi o to, by lekceważyć potrzebę kontroli wydatkowania funduszy europejskich. Wręcz przeciwnie – mechanizmy nadzoru i audytu powinny być silne, przejrzyste i odporne na naciski polityczne, niezależnie od tego, kto sprawuje władzę. Jednak, aby taki przekaz był wiarygodny, musi płynąć od osób, które same nie mają na sumieniu zarzutów o nadużycia. W przeciwnym razie staje się on jedynie kolejnym elementem partyjnej walki, pozbawionym realnej mocy przekonywania poza gronem już przekonanych.
Ziobro, komentując KPO, najwyraźniej liczy, iż opinia publiczna zapomni o jego własnych problemach prawnych. Liczy też, iż ostre, obrazowe frazy trafią do odbiorców szybciej niż szczegółowe informacje o stanie postępowań, które go dotyczą. Ale rzeczywistość polityczna jest mniej łaskawa – wyborcy coraz częściej oczekują spójności między słowami a czynami, a tej w przypadku byłego ministra trudno się dopatrzyć.
W efekcie jego komentarze o „saunach i klubach swingersów” brzmią bardziej jak fragment kampanijnego pamfletu niż głos byłego szefa resortu sprawiedliwości, który powinien operować językiem prawa, dowodów i procedur. To, co pozostaje, to retoryka oburzenia – efektowna, ale pozbawiona trwałego wpływu na rzeczywistość, zwłaszcza gdy wypowiada ją ktoś z tak dużym bagażem własnych problemów.