Zysk jest nagrodą za przewidzenie, jakie dobra będą najbardziej pożądane i za dostarczenie ich jak najmniejszym kosztem. Ale jest też druga strona modelu: kiedy firma wytwarza towary lub usługi, na które nie ma zapotrzebowania, w konsekwencji zacznie ponosić straty.
Co rusz opinię publiczną wzburza informacja o wielkich zyskach pojedynczej firmy, jakiejś branży albo wręcz całej „klasy” przedsiębiorców. Moralne oburzenie narasta zwłaszcza w okresach wysokiej inflacji. To bowiem w wielkich zyskach publicyści i politycy doszukują się źródeł wzrostu cen i ogólnej „drożyzny”. Ostatnio na cenzurowanym znaleźli się ze swoimi marżami deweloperzy, w sprawie których w Urzędzie Ochrony Konkurencji i Konsumentów niedawno zainterweniowała pewna pani minister.
Zysk jako drogowskaz
Zysk, czyli różnica między przychodami a kosztami, pełni kluczową rolę w alokacji zasobów w gospodarce rynkowej. Kiedy firma osiąga wysokie zyski, oznacza to, iż dostarczane przez nią towary czy usługi odpowiadają na potrzeby klientów. Zysk jest nagrodą za przewidzenie, jakie dobra będą najbardziej pożądane i za dostarczenie ich jak najmniejszym kosztem. Ale jest też druga strona modelu: kiedy firma wytwarza towary lub usługi, na które nie ma zapotrzebowania, w konsekwencji zacznie ponosić straty.
Co więcej, jeżeli wysokie zyski w danej branży nie są skutkiem jakichś jednorazowych zdarzeń, ale zaczynają być postrzegane jako konsekwencja trwałego przesunięcia popytu na wytwarzane przez nią dobra, zaczną pojawiać się skuszeni perspektywą zarobkowania konkurenci. Wynikiem tego będzie z jednej strony wzrost popytu na środki produkcji i podaży wytwarzanych przez taką branżę dóbr. Wzrosną więc jednostkowe koszty, a spadną ceny sprzedaży – i co za tym idzie, zmniejszą się zyski.
Ewentualny problem może się pojawić wtedy, gdy wejście konkurentów będzie utrudnione, np. przez państwowe regulacje. W takiej sytuacji firmy mogą trwale osiągać wyższe zyski nie z powodu swojej skuteczności w zaspokajaniu potrzeb, ale za sprawą ograniczonego przez bariery wejścia na rynek.
Zawiłości rachunkowości
Ten ogólny opis działania procesu rynkowego trzeba jednak odnieść rzeczywistości. A tutaj sprawa komplikuje się przez różne poziomy wyniku finansowego przedsiębiorstwa. Ostatecznym wynikiem po odjęciu wszystkich kosztów i podatków jest wynik netto. Nie oznacza to wcale, iż miara ta jest najlepsza. Dlatego też w zależności od branży analitycy stosują różne miary do oceny i porównywania działających w nich firm.
Problem pojawia się wtedy, gdy miar tych używa się nie w celach analitycznych, ale po to, by zmanipulować i wzburzyć opinię publiczną. Np. w atakach na deweloperów aktywiści, publicyści i politycy epatują pozornie gigantyczną, ponad 30-procentową marżą brutto, która jest stosunkiem zysku brutto ze sprzedaży do przychodów ze sprzedaży. Zysk brutto ze sprzedaży to różnica między przychodami ze sprzedaży, a kosztami poniesionymi na zakup gruntu i budowę. Wynik nie jest pomniejszony o np. koszty marketingu czy administracyjne. Marża netto, obliczana z uwzględnieniem wszystkich tych kosztów, jest o ok. połowę mniejsza.
Dodatkowo koszty podaje się według cen nabycia. Oznacza to, iż w warunkach gwałtownie zmieniających się cen, jak to się działo w Polsce na przestrzeni ostatnich kilku lat, zasada kosztu historycznego może sztucznie zawyżać zyski – nie jest bowiem już możliwe zakupienie środków produkcji po tak niskich cenach. Tyczy się to zwłaszcza procesów czasochłonnych, takich jak w branży deweloperskiej, w której proces inwestycyjny od zakupu gruntu do sprzedaży mieszkania trwa ok. 5 lat.
Czas to pieniądz i czas na rekomendacje
Skoro już o czasie mowa, to trzeba pamiętać, że, jak mówi stare powiedzenie, czas to pieniądz. Każdy z nas, lokując jakąś kwotę na rachunku oszczędnościowym w banku, oczekuje, iż zarobi więcej po roku niż 6 miesiącach. To samo tyczy się firm – proces inwestycyjny trwający 2 lata powinien przynieść wyższy zysk niż proces trwający rok. A wyższy zysk to wyższa marża. Dodatkowo na wysokość oczekiwanych zysków wpływa niepewność. Inwestując w bardziej ryzykowne niż bankowa lokata aktywa, oczekujemy, iż zarobimy na nich więcej.
Wśród głównych barier ograniczających podaż nowych mieszkań wymienia się długotrwałość i niepewność procedur administracyjnych. Np. wydanie decyzji o warunkach zabudowy często trwa ponad rok; kolejnym etapem jest uzyskanie pozwolenia na budowę, co nierzadko trwa kolejny rok. Do tego pojawia się niepewność, czy zakupione grunty będzie można wykorzystać zgodnie z pierwotnym planem. Te czynniki przekładają się na wysokość marż.
Uproszczenie procedur administracyjnych może skrócić czas procesu inwestycyjnego, a proces konkurencji rynkowej sprawiłby, iż obniżyłyby się marże, a dodatkowo zmniejszyłyby się bariery wejścia na rynek dla nowych firm. Potrzeba też uwolnienia i uelastycznienia wykorzystania gruntów. Dzięki temu na rynku zwiększyłaby się konkurencja, co również pomogłoby w ograniczeniu marż.
To wszystko jednak wymagałoby przeglądu przepisów, przygotowania zmian w prawie i przeobrażenia działania administracji. Ale po co się trudzić, skoro można pójść na łatwiznę, wskazać na symptomy, zamiast na chorobę i potępić złego „prywaciarza”? Takie moralne wzburzenie nie rozwiąże jednak problemu brakujących mieszkań, bo jeżeli już zniechęcimy deweloperów do działania, kto będzie je budował?