/Pisane przed nocnym spotkaniem Hołowni z Kaczyńskim/
Wzywam Hołownię i mówię: Hołownia! Nie skacz wyżej, niż ci wyborcy pozwolili, bo sobie nogę skręcisz. Była umowa, jesteś dobrym marszałkiem, ale Włodek też nie będzie złym. Chyba iż ci to odpali. Zresztą, co ja się będę mieszał, niech sejm decyduje, jest demokracja i podział władz, czy nie.
Co do twoich ludzi w rządzie, to nie mów, jakie chcesz wziąć resorty, tylko który twój człowiek na jakiego ministra się nadaje. Wtedy ja zrobię kasting, też wśród bezpartyjnych, i porównamy. Musimy mieć głowy najlepsze, bo pierwsza rzecz to dobro kraju. Inaczej potoniemy wszyscy, trzymając się za rączki. A twoi, żeby nie szemarali, dostaną swoje krzesełka w departamentach, żeby ministra fachowca pilnować i przypominać mu o wyborczych obietnicach.
To samo powiem Włodkowi. Ale żeby on mi za bardzo nie szurał z Kościołem, bo to też porządni polscy patrioci i o tradycje, polskie i miejscowe, dbają, kościoły w dobrym porządku trzymają, a to przecież, mówią, dzieła sztuki. Te tam konserwacje i tak dalej. A ludzie nie tyko się bawić i i leżeć do góry brzuchem lubią, także świętować, o czymś mniej podłym pomyśleć, i potem się lepiej czują przez cały tydzień, iż są z Bogiem w zgodzie. Tak zawsze było na Kaszubach i tak ma być. Ty to rozumiesz.
Te różne nowe lewice niech sobie radzą osobno, niech się cieszą, iż mają swobodę obiecywania czegoś bez oglądania się na budżet, bo poza smutnymi panami w zarękawkach sam diabeł się w tym nie wyzna. Z Władkiem problemów nie mam. Dobry jako vice, o armię dba. Łagodny, choćby ten Nawrocki go lubi.
Po tej koalicyjnej konsultacji powiem Hołowni: i ani słowa więcej. Odmaszerować!
I zacznę myśleć, jak sobie radzić z tą całą praworządnością.
O, już wiem! Zwołam radę najlepszych prawników, którzy mają jakiś autorytet, tych pra, a nie neo, i tak im powiem: Panowie! Otwórzcie Konstytucję i pokażcie mi – ale dokładnie! – miejsca, które określają sposób powoływania instytucji państwowych, a potem przeanalizujcie mi, w jakim trybie zostały powołane: ten cały Trybunał Konstytucyjny, ta Rada Krajowa Sądownictwa, ci wszyscy sędziwie posyłani do pałacu dla odebrania powołań, te jakieś dyscyplinarki, i tak dalej. o ile jedno z drugim się nie zgodzi, to prezydent nie będzie do niczego potrzebny, wystarczy jasno wykazać, co się zgadza z konstytucją, a co nie, przypadki wątpliwe przyjąć na korzyść poprzedniej władzy, I na koniec unieważnić, co było wadliwe. To zrobi nie żaden organ, tylko sama konstytucja, i to tak, iż żadna inna wykładnia nie będzie możliwa. Bo o ile zmieniali ustawą, to się nie liczy. Uznać też zaszłości, po przejściu uproszczonej procedury bez ponownego aktu nominacji, może z wyjątkami szczególnie jaskrawymi, zostawić neosędziów na stanowiskach.
Co do prezydenta, który na zlecenie prezesa będzie jak tylko się da dziobał rząd, nie przejmować się. Nie pomstować, nie krzyczeć, nie polemizować. Po prostu twardą ręką robić swoje. Szpitalom dać polecenie, żeby sprzyjały kobietom. Jak prezydent odmówi nominacji na stanowisko państwowe, krajowe czy dyplomatyczne, przyznawać funkcję skutecznego działania na stanowisku formalnie niższym niż to, które pozostaje w jego gestii. To tak, jakby zastępca redaktora naczelnego przejął redagowanie pisma z powodu niedyspozycji albo chwilowej nieobecności szefa. Powstanie mnóstwo vacatów, ale tym razem nie będzie to świadczyło o opieszałości i złej pracy rządu. Jakoś sobie poradzimy.
Jak prezes sobie coś ubrda, to mu obcęgami tego z głowy nie wyciągniesz, niech na stare lata w spokoju podwyższa sobie te punkciki z trzydziestu na czterdzieści. Konfederacja najlepiej żeby popierała raz prezydenta, a raz rząd (tak! ale rozumiem, tylko za zbieżne konkrety, ani kroku więcej, broń Boże i Polsko! inaczej honor stracą), prezydent niech czym prędzej zalegalizuje wniosek o 60.000 wolne od podatku, bo inne postulaty są już, zdaje się, w robocie rządowej. Byle tylko po rozpędzeniu Straży ochroniła Polskę waleczność przywódcy zbrojnego ramienia z jego chłopcami.