
Z wielu myśli nowoczesnego Polaka, które w książce o tym samym tytule zawarł Roman Dmowski najbardziej przekonuje mnie odwołanie się do naszych obowiązków wobec Ojczyzny i ich realizacji stosownie do poziomu („typu człowieka”), jaki sobą przedstawiamy. Cytuję dosłownie ku pamięci wszystkich rodaków: „Jestem Polakiem – więc mam obowiązki polskie: są one tym większe i tym silniej się do nich poczuwam, im wyższy przedstawiam typ człowieka”. Nie mnie oceniać swoje miejsce w tej klasyfikacji ale z równą mocą oprócz wspomnianego typu człowieka podkreśliłbym wykorzystanie możliwości, jakimi tenże dysponuje.
To ważne, bowiem w Gdańsku, gdzie 86 lat temu Adolf Hitler przyjmowany był bardziej entuzjastycznie niż w Monachium czy Berlinie, a i w tej chwili resentymenty wobec III Rzeszy Niemieckiej i jej współczesnej spadkobierczyni ujawniają się niemal na każdym kroku, realne szanse zaakcentowania oczywistej polskości tego miasta są praktycznie zerowe.
A szkoda, gdyż to nie tylko kwestia przynależności grodu nad Motławą do Rzeczypospolitej Polskiej przez ponad dwie trzecie jego 1000-letniej historii. choćby licencjonowani przewodnicy nie wiedzą lub nie chcą mówić o królu Kazimierzu Jagiellończyku, który dokładnie 6 marca 1454 roku przyłączył ponownie Gdańsk do Polski, dając miastu nie tylko prawo umieszczenia złotej korony nad dwoma krzyżami w dotychczasowym herbie ale – przede wszystkim – szereg przywilejów administracyjnych i ekonomicznych, w tym gwarancję monopolu w pośrednictwie handlowym między szlachtą polską, a kupcami zagranicznymi.
To zapoczątkowało niebywały rozkwit grodu nad Motławą, trwający ponad trzy wieki (do 1793 roku, gdy Gdańsk został wcielony do Prus) i nie mający precedensu w całej, historii miasta. Dość powiedzieć, iż już w XVI wieku Gdańsk stał się największym portem na Bałtyku, przejmując pierwszeństwo po Lubece. Nad Motławę zawijało każdego roku ponad 2 tysiące statków, zabierających z setek spichlerzy ok. 300 tys. ton zboża z przeznaczeniem na wyżywienie praktycznie całej Europy północnej. W XVII wieku Gdańsk był największym, najludniejszym i najbogatszym miastem Rzeczypospolitej. Ba, jego przewaga nad Krakowem, ówczesną stolicą potężnego państwa polskiego była wprost miażdżąca: prawie trzykrotnie większa powierzchnia (590 ha wobec 200 ha), blisko czterokrotnie więcej mieszkańców (77 tys. wobec 20 tys.), a na dodatek ponad 30 razy (!) wyższy budżet.
Widomym śladem tej świetności jest dzisiaj Trakt Królewski ze Złotą i Zieloną Bramą, Dworem Artusa, Studnią Neptuna i dziesiątkami kamieniczek wzdłuż ulic Długiej, Długi Targ i Stągiewnej. Przy okazji – ostatnia z wymienionych ulic została skutecznie zdewastowana przez deweloperów za kadencji Pawła „Santo Subito” Adamowicza, niekwestionowanego patrona grabarzy Gdańska. To jednak temat na odrębne potraktowanie.
Mówiąc krótko; okazji aby poczet patronów gdańskich ulic i placów w rodzaju grafomana i SS-mana Güntera Grassa czy austro-węgierskiego i pruskiego agenta o pseudonimie „Ziuk” znanego jako Józef Piłsudski wzbogacić o osobę z niekwestionowanymi zasługami dla Polski i Polaków było niewiele, by nie rzecz – wcale.
A jednak udało się, w czym zasługa splotu szczęśliwych okoliczności; czasu, miejsca i mojego ówczesnego statusu. Rok 1990 z oczywistych powodów był rokiem intensywnego przepoczwarzania się żydokomuny felernej (PRL od października 1956) w żydokomunę jak najbardziej koszerną (III/IV RP od czerwca 1989 do dzisiaj). Geremkowo-Michnikowo-Kuroniowa „elita” pod ścisłym nadzorem gen. Czesława Kiszczaka jeszcze nie opanowała wszystkich sfer życia politycznego, zwłaszcza samorządów, natomiast ci, którzy zostali radnymi w Gdańsku nie mogli za bardzo ujawniać swoich korzeni oraz prawdziwych poglądów.
Ta strategia dotyczyła także dyskusji i głosowań nad zmianą nazw ulic w stolicy „Solidarności”. Ten moment uznałem za niepowtarzalną okazję do uhonorowania Romana Dmowskiego – najwybitniejszego moim zdaniem Polaka w XX wieku, a i w obecnym też nikt jakoś nie może mu dorównać. Realizację powyższego scenariusza ułatwiał fakt, iż w owym czasie byłem ponoć jednym z najbardziej popularnych dziennikarzy „Wieczoru Wybrzeża” – popołudniówki wprawdzie ale jedynej z trzech gdańskich gazet, po którą ustawiały się kolejki niczym do sklepów mięsnych.

Udało się. 30 sierpnia 1990 roku bezpośrednio na pierwszej stronie, w dodatku – pod tytułową winietą „Wieczoru Wybrzeża” ukazał się mój obszerny tekst apelujący do radnych, aby przy zmianach nazw kilkunastu ulic nie zapomnieli „przypadkiem” o Romanie Dmowskim, np. przylepiając mu łatkę skrajnego antysemity. Nie poprzestałem na samym tekście. Wykorzystując znajomość z kilkoma radnymi o prawicowych poglądach zaproponowałem, aby nie tylko zgłosili tę kandydaturę pod głosowanie na najbliższej sesji Rady Miasta ale także wskazałem im ulicę do wymiany jako godną nowego patrona. Była nią ulica komunisty Juliana Marchlewskiego, położona w centrum Gdańska-Wrzeszcza, przy której oprócz pięknych secesyjnych kamienic położony jest dworzec kolejowy, a od 18 lat także Galeria Bałtycka – jeden z największych obiektów handlowych w Polsce północnej.


Uchwała zatwierdzająca zamianę ulicy Marchlewskiego na ulicę Dmowskiego przegłosowana została 25 września 1990 roku. I tak zostało do dzisiaj, chociaż próby usunięcia nazwiska współzałożyciela Narodowej Demokracji z wykazu ulic Gdańska podejmowane były kilkakrotnie. Póki co, bezskutecznie. Miejmy nadzieję, iż opcja niemiecka z – jakby nie patrzeć – gdańszczaninem Donaldem Tuskiem na czele powstrzyma się przed realizacją tego rodzaju pomysłów.
Tekst i zdjęcia:
Henryk Jezierski
(22.02.2025)