Moczydłowski: Czas na zmiany

myslpolska.info 1 tydzień temu

Nareszcie! Te wybory nic jeszcze nie zmienią na lepsze i nie dlatego są ważne, gdyż wybraniec skromnej części rodaków wpłynie znacząco i pozytywnie na losy kraju i dobro jego mieszkańców. Nie wiadomo tylko który z głównych kandydatów będzie gorszy i bardziej zaszkodzi rządzącej koalicji. Każdy przyczyni się do upadku obecnego rządu w najbliższych wyborach parlamentarnych, ale nie to rodzi promyk nadziei na przyszłość.

Skutki okazywanej od 15 października 2023 roku totalnej indolencji rządu, którego potencjał skupiony jest na polowaniu na czarownice i kreacji pozorów reformy, będą bardziej jeszcze opłakane, gdy system zostanie domknięty. Są przesłanki, iż mogą być naprawdę groźne. W przeciwnym wypadku czeka nas permanentny lament, iż prezydent nie pozwala na sanację i reformację – zbawienne alibi dla niemożliwości i nieumiejętności służby Polsce i unikania odpowiedzialności za służbę obcym. Nie wiadomo który scenariusz będzie bardziej tragiczny. Nadzieja bierze się stąd, iż rysuje się kres duopolu dzięki wyraźnemu wzrostowi świadomości ludzi, iż racja stanu głównych sił politycznych zasadza się na wykazywaniu, iż konkurent kradnie, a to jest nieładnie. Źle jest przecież tylko wtedy, gdy to nie nasz Kali kradnie krowę. Wybór ulubionej watahy rozbójniczej dotychczas kształtowały różnice światopoglądowe, aksjologiczne, wybór hegemona i preferencje polityczne artykułowane po obu stronach bez żenady wyrafinowaną symboliką gwiazdkową, ale decydowało przekonanie, iż nie jest tak istotne co popieramy, ważne na kogo i na co nie wolno się godzić. Tyma razem, po wielu latach błędów i wypaczeń, większość potencjalnych wyborców powiedziała: no possumus! na takie dictum.

Tumanienie ludzi przez wolne od przyzwoitości media wytworzyło przekonanie, iż Polska jest podzielona na dwie nierówne połowy, czyli na Jasnogród i Ciemnogród. Liczebnie podobne, ale nierówne, bo pierwsza prezentowana zwykle jako znacznie większa i wyraźnie ważniejsza. Zawsze w wyborach najliczniejszą grupą byli wyborcy którym nie odpowiada żadna z suflowanych propozycji. Poglądy milczącej większości nie są znane. Niepisana zmowa sugeruje społeczeństwu, iż to element aspołeczny, niezainteresowany dobrem Polski i jej obywateli. To kłamstwo. choćby 31000 bezdomnych w Polsce jest zainteresowanych tym, by rodacy byli bogaci, dumni i szczęśliwi, bo to dobra perspektywa także dla potrzebujących pomocy. Dla bezpieczeństwa systemu nikt nie pyta dlaczego większość społeczeństwa nie wybiera którejś z watah rozbójniczych. Odpowiedź mogłaby sprawić pewien dyskomfort poznawczy tak walczącym o władzę jak i zwolennikom: poza przypadkami społecznej patologii milczącej większości zwyczajnie nie odpowiada żadna oferta na politycznym rynku. Nie widzą moralnego uzasadnienia dla popierania sił, które nie przekonują, iż wiedzą, potrafią i mogą realizować sprawiedliwość, dobro i piękno z pożytkiem dla państwa i obywateli. To nie jest spekulacja tylko wniosek z wieloletnich doświadczeń na żywym ciele tych bystrzejszych, którzy nie ulegają hipokrytom rozprawiającym o wyborze mniejszego zła i braku patriotyzmu. Wśród tych poczciwych, oszukiwanych, z nadzieją głosujących w ramach systemu ,wyborców, 21% (4,2 miliona) po raz pierwszy powiedziało duopolowi – nie! Popierając czarną dziurę jądra ciemności: antyukraińców, antysemitów, putinowskie onuce, mizoginów, rasistowskich faszystów i prawdopodobnie kanibali. Nagle okazało się, iż nie taki antyukraiński faszysta-antysemita straszny jak go malowały obie watahy rozbójnicze! Można choćby podpisywać wspólne pakta i pójść na piwo! Na Rafała Trzaskowskiego w pierwszej turze wyborów głosowało 6,1 miliona wyborców, na Karola Nawrockiego 5,8 miliona. Żadnego z nich nie poparło14 milionów wyborców, nie licząc 3,5 miliona głosów oddanych na dziewięciu innych kandydatów. To robi różnicę na politycznej scenie: 21% wyborców Mentzna i Brauna plus 33% niegłosujących daje 54% uprawnionych, niezainteresowanych polityczną ofertą rządzących przemiennie sił politycznych. Świta jutrzenka zmian do których jesteśmy zupełnie nieprzygotowani.

Dlaczego 10 milionów wyborców, jedna trzecia uprawnionych, nie bierze udziału w wyborach? Jak wspomniałem: nie znamy odpowiedzi, ale hipoteza robocza jest bardzo prawdopodobna: nie dostali oczekiwanej oferty, albo nie zostali przekonani do proponowanych i są przekonani, iż wybory nie mają sensu i znaczenia. To nie wina wyborców. To skutek ugotowanego na twardo stanu politycznego, za przeproszeniem uczciwych obywateli, establishmentu. Powszechnie wyborcy wszystkich opcji narzekają: to nie jest całkiem mój kandydat, ale wolę tego niż innych. Dlaczego nie mamy pretendentów, którzy by spełniali oczekiwania bardziej niż tylko takie, iż są mniej gorsi od innych? To problem typowy jak kwadratura koła: główne siły polityczne nie proponują uczciwym autorytetom nic, co mogłoby ich zachęcić do działalności politycznej pro publico bono. Szanujący się wybitni rodacy nie widzą siebie w roli wspierających dostępne struktury polityczne, kompromitujące się bez cienia zażenowania, bezkrytyczne i jawnie bezkarne. Z drugiej strony główne siły polityczne nie są zainteresowane pozyskiwaniem uczciwych autorytetów, gdyż stanowią one tylko dodatkowe utrudnienie w strategii osiągania priorytetowych celów. Stan świadomość, iż w polityce pod pretekstem służby obywatelskiej chodzi przede wszystkim o to by zmienić konkurencję w dostępie do bezkarnie pobieranych nienależnych beneficjów, mierzy się właśnie liczbami głosujących. Nie powinno to być takim zaskoczeniem. Eksperyment trwał dostatecznie długo. Znamienne, iż żaden z kandydatów na prezydenta nie posiadał sztabu programowego, tylko sztaby wyborcze analizujące preferencje potencjalnych wyborców. Główni pretendenci prezentowali po prostu poglądy sił do których są afiliowani, a te realizują przede wszystkim wymieniony wyżej cel, coraz bardziej transparentny dla rosnącej liczby obywateli.

Zmiany polityki nie nadążają za wzrostem świadomości ludzi. Polska jest pod ścianą bez względu na to kto zostanie prezydentem. Podobnie jak premier i minister spraw zagranicznych z żoną, Rafał Trzaskowski, jako polska Kamala Harris, nie jest raczej oczekiwany w Białym Domu. W połączeniu z ostentacyjną rusofobią czyni to Polskę przedmiotem stosunków międzynarodowych głównych rozgrywających. Liczenie na europejskich sojuszników musi uwzględniać doświadczenia historyczne. W odróżnieniu od rządu, wyborcy słusznie o nich nie zapomnieli. Karol Nawrocki spełnia oczekiwania aktualnego hegemona szczególnie, iż bez wahania poświęci dobro obywateli składając oczywistą, oczekiwaną ofiarę za wsparcie i realizację wspólnych celów politycznych. Nie ma róży bez kolców i ewentualny prezydent Nawrocki stanowić będzie zbędny balast dla planów hegemona normalizacji i współpracy z niedawnym strategicznym wrogiem. Raczej prezydent Trump dla celów biznesowych nawiąże ograniczony romans z pogardzanymi Tuskiem-Trzaskowskim, niż Putin z Karolem, Młotem na groby i pomniki świętych bohaterów Rosji, wyzwolicieli Polski od niemieckiej barbarii, który jest podobno ścigany listem gończym. Miara nieodpowiedzialności establishmentu przekroczyła wartość krytyczną wyrażoną wynikami wyborów. Nie pomogła choćby zmasowana akcja tumanienia suwerena, który zdaje się coraz bardziej pokłada nadzieje w konfederacjach antysystemowych. Zjawisko może ulec intensyfikacji w związku z aktywizacją milczącej większości, której część ma szansę odnaleźć się w nowej rzeczywistości politycznej.

Budzi się także prawdziwa elita, zajęta dotychczas raczej tylko ekspozycją krytyczną błędów i wypaczeń władzy. Mam na myśli tych nielicznych, niepowiązanych z żadną partią. Są tacy wśród ludzi nauki, w odróżnieniu od mediów niemal całkowicie upartyjnionych. Zarys minimalnego programu pozytywnego dla wszystkich polskiego rządu, który chciałby się wyłamać się z metod działania i priorytetów duopolu, przedstawił właśnie profesor Stanisław Bieleń (Myśl Polska, 11-18 maja 2025):

„Sięganie do zasobów intelektualnych w kraju i pośród Polaków żyjących za granicą nie tylko wzmocni autorytet władzy. Pomoże także uwierzyć społeczeństwu, iż kierując się polskimi interesami głowa państwa właśnie z Polakami chce te interesy chronić i wcielać w życie. Dla odzwierciedlenia szacunku dla pluralizmu i odmienności poglądów rozmaite ciała kolektywne o charakterze doradczym i opiniodawczym winny zapraszać osoby spoza kręgu akolitów, często krytyczne i polemiczne wobec oficjalnych stanowisk. Tylko wtedy prezydent spełni oczekiwania społeczne, jako najważniejszy arbiter polityczny. Prezydent musi korzystać z wszelkich możliwych źródeł wiedzy i inspiracji. Żaden z kandydatów do pełnienia tej zaszczytnej funkcji nie jest omnipotentny. Owszem, wymaga się od tej „monokratycznej” instytucji wiarygodnych recept na rozwiązywanie złożonych problemów, ale mądrość prezydenta powinna być wypadkową mądrości zbiorowej, współpracy z wieloma środowiskami fachowców. Poza tym winna iść w parze z pokorą i skromnością, bez narzucania się ze swoją pewnością siebie, a choćby butą”. To samo, tylko jeszcze bardziej, dotyczy sprawujących władzę.

Kampania wyborcza raczej nie stwarza choćby iluzji, iż obecne główne siły polityczne i kandydaci na wysoki urząd są zdolne i mogą rozważyć realizację oczywistych, bo niezbędnych, propozycji profesora Bielenia tak w polityce wewnętrznej jak i zagranicznej. Mamy za dwa lata wybory parlamentarne i tylko jakiś cud mógłby spowodować radykalną zmianę poza prawdopodobną kolejną podmianą władz. Dekadencja duopolu wyniosła wysoko różne konfederacje, które pod względem taktyki nie różnią się od głównych rozgrywających. Nigdy nie miały i nie mają w programie zastosowania propozycji profesora Bielenia. Spokojnie czekają, aż kolejne rządy same się dostatecznie skompromitują. Taki bezpieczny i całkiem pewny program, póki co. Może tacy politycy jak Ewa Zajączkowska, mój faworyt, są w stanie wyjść poza ten komfortowy oportunizm i zatrudnić zespoły programowe, które popracują nad odpowiedzią na najważniejsze pytania. Jak zmniejszyć wydatki państwa, by można było obniżyć podatki? Rozważyć sens i skutki klimatyzmu, paktu emigracyjnego, obłędu LGBT? Określić szanse i sposoby odbudowy stosunków z sąsiadami? Racjonalną, nie neokolonialną współpracę z hegemonem? jeżeli przyszły prezydent z rządem rzeczywiście wierzy, iż niezbywalne prawo kobiet dysponowania swoim ciałem polega na wstrzykiwaniu na życzenie soli potasu w serce nienarodzonego dziecka, to może warto jednak w tej materii rozważyć opinię społeczną w referendum? Nie pytając jednak: czy kobieta ma prawo dysponować swoim ciałem, tylko: czy jesteś za uśmiercaniem nienarodzonych dzieci zastrzykiem w serce? Rząd nie może próbować epatować ludzi opowieściami o deregulacjach, czyli przepisach, które od dawna obowiązują, tylko nie są w użyciu. Niezbędne są analizy na ile powrót do ustawy Wilczka, minimum skutecznej deregulacji, są możliwe w świetle prawa unijnego. Konieczna jest dyskusja nad reformą wymiaru sprawiedliwości, policji, służby celnej, służby zdrowia itd. itp. Każda inna droga to kanał.

Impotentny rząd postawiony pod ścianą płaczu może być nieobliczalny (póki co jest tylko niepoczytalny) gdy w końcu zrozumie, iż pod bramami czai się naprawdę katastrofalny, całkiem nie śmieszny koniec. W koalicji daje się odczuć konfuzję po ostatnich doniesieniach z ekscesów pożaru w burdelu w wykonaniu lidera: „Platforma jest tak żałosna, iż przekonała mnie do głosowania do budzącego mój wstręt Nawrockiego.” Ojczyznę bez obłędu, racz nam wrócić Panie!

Eugeniusz Moczydłowski

Idź do oryginalnego materiału