Mit suwerenności. Jak PiS oswaja Polaków z Polexitem

10 godzin temu
Zdjęcie: PiS


Pytanie o to, dlaczego Prawo i Sprawiedliwość coraz wyraźniej flirtuje z ideą wyjścia Polski z Unii Europejskiej, nabrało nowego sensu po utracie przez tę partię władzy. Gdy PiS rządził, antyunijna retoryka była narzędziem nacisku i elementem gry z Brukselą. Dziś, w opozycji, staje się czymś więcej: próbą zbudowania tożsamości politycznej na konflikcie, który ma przykryć porażkę wyborczą i brak wiarygodnego pomysłu na przyszłość. W centrum tej strategii wciąż pozostaje Jarosław Kaczyński.

PiS formalnie przez cały czas zaprzecza, jakoby chciał „Polexitu”. Jednak język, którym partia opisuje Unię Europejską, coraz mniej przypomina krytykę partnera, a coraz bardziej narrację o wrogu. Unia przedstawiana jest jako struktura opresyjna, narzucająca Polsce obce wartości, ingerująca w suwerenność i blokująca „prawdziwą wolę narodu”. To nie jest już spór o konkretne rozwiązania prawne. To opowieść, w której wspólnota, do której Polska należy, zostaje symbolicznie wypchnięta poza nawias „naszego świata”.

Dla Kaczyńskiego Unia Europejska od dawna była problemem ideologicznym. Nie dlatego, iż ograniczała polskie interesy, ale dlatego, iż ograniczała władzę polityczną. Mechanizmy praworządności, niezależne sądy, europejskie trybunały – wszystko to stanowiło barierę dla modelu rządzenia, jaki PiS próbował narzucić państwu. Gdy partia była u władzy, konflikt z Brukselą miał charakter instrumentalny. Teraz, po przegranych wyborach, staje się fundamentem opozycyjnej narracji.

Antyunijność PiS pełni dziś przede wszystkim funkcję wewnętrzną. Pozwala utrzymać mobilizację twardego elektoratu, który potrzebuje prostych wyjaśnień porażki: „zdrada elit”, „zewnętrzny nacisk”, „dyktat Brukseli”. W tej opowieści przegrana wyborcza nie jest skutkiem błędów rządów, ale elementem większego spisku. To wygodne, bo zwalnia z konieczności autorefleksji i rozliczenia własnych decyzji.

Jest też drugi, bardziej cyniczny powód. PiS, pozostając w opozycji, traci wyborców na rzecz ugrupowań radykalniejszych, które otwarcie mówią o wyjściu Polski z Unii. Zamiast temu przeciwdziałać, partia Kaczyńskiego stopniowo przejmuje ich język i część argumentów. To próba zatrzymania odpływu elektoratu kosztem normalizacji idei, które jeszcze kilka lat temu znajdowały się na marginesie debaty publicznej. Antyunijność staje się więc walutą w wewnętrznej konkurencji na prawicy.

Paradoks polega na tym, iż PiS atakuje Unię w momencie, gdy Polska – pod nowym rządem – próbuje odbudować relacje z Brukselą i odzyskać realne wpływy w Europie. Zamiast wspierać ten proces, partia wybiera strategię podważania sensu członkostwa. Nie proponuje alternatywy, nie pokazuje realistycznego scenariusza poza Unią. Operuje strachem i resentymentem, licząc, iż emocje zastąpią argumenty.

Warto też zauważyć, iż antyunijna retoryka PiS jest w istocie sprzeczna z doświadczeniem ostatnich dwóch dekad. Polska skorzystała na członkostwie w Unii w sposób bezprecedensowy – gospodarczo, infrastrukturalnie i geopolitycznie. Dla PiS nie ma to jednak większego znaczenia. Fakty przegrywają z narracją, a interes państwa z interesem partyjnym.

Dlatego dziś, gdy PiS nie rządzi, jego flirt z ideą wyjścia z Unii należy czytać nie jako realny plan polityczny, ale jako objaw kryzysu. To strategia partii, która utraciła władzę i szuka nowej osi konfliktu, by utrzymać własną tożsamość. Unia Europejska stała się w tej grze wygodnym wrogiem zastępczym.

Problem w tym, iż taka polityka – choćby uprawiana z opozycyjnych ław – ma realne konsekwencje. Osłabia pozycję Polski, podkopuje zaufanie do europejskich sojuszy i normalizuje myślenie o izolacji. A to cena, której nie powinna płacić wspólnota, tylko dlatego, iż jedna partia nie potrafi pogodzić się z utratą władzy.

Idź do oryginalnego materiału