Jarosław Kaczyński niezmiennie od lat buduje narrację o zagrożeniu z zewnątrz, zdradzie wewnętrznej i niemieckiej dominacji. W najnowszych wypowiedziach powiela ten schemat, odmawiając legitymacji politycznym przeciwnikom i negując podstawowe zasady demokracji. W miejsce analizy – insynuacja. W miejsce odpowiedzialności – obrona własnej politycznej spuścizny za wszelką cenę.
Na tle politycznej mobilizacji wokół tzw. „rozliczeń”, Jarosław Kaczyński po raz kolejny ujawnił swoją niezmienną strategię komunikacyjną: redefiniować pojęcia, unikać konkretu, atakować instytucje i osoby, które stoją poza jego kontrolą. W niedawnym wystąpieniu, komentując zapowiedź Donalda Tuska o potrzebie silnego prokuratora generalnego i nominacji Waldemara Żurka, Kaczyński nie odniósł się do meritum zarzutów ani nie podjął próby obrony poprzednich rządów. Zamiast tego zaprezentował zlepek oskarżeń, obaw i historycznych klisz.
„To nie są żadne rozliczenia, tylko próba zaostrzenia walki politycznej przy pomocy niestosowanych metod demokracji” – powiedział prezes PiS. Wypowiedź ta, podobnie jak wiele wcześniejszych, odwołuje się do retoryki oblężonej twierdzy, w której każde działanie wymiaru sprawiedliwości przeciwko ludziom związanym z jego obozem traktowane jest jako akt represji.
W świecie Kaczyńskiego, walka polityczna nie toczy się między partiami, ale między „siłami propolskimi” a „zewnętrzną agendą niemiecką”. W jego słowach: „Tamte siły są w gruncie rzeczy w wielkiej mierze przynajmniej zewnętrzne i realizują agendę niemiecką”. Tego rodzaju język nie tylko antagonizuje, ale także skutecznie odcina PiS od możliwości prowadzenia realnego dialogu – choćby z umiarkowanymi oponentami. Dla prezesa, wszyscy poza obozem „patriotycznym” to zagrożenie dla niepodległości.
Problemem nie jest już wyłącznie ideologiczna narracja. Kaczyński coraz częściej operuje na poziomie teorii spiskowych i półprawd. Mówiąc o rozdziale środków publicznych, stwierdza: „Za naszych czasów to się całkowicie zmieniło i to jest zawarte w naszym programie. Ja akurat tę część programu osobiście pisałem”. To przyznanie, iż środki publiczne były kierowane według klucza ideologicznego – „do patriotycznych i religijnych” organizacji – nie jest dla niego powodem do wstydu, ale powodem do dumy.
Z kolei mianowanie Waldemara Żurka określa jako „prowokację” i podważa jego legalność: „Bo już dotąd to prawo było bardzo ostro łamane, jest choćby ofiara śmiertelna tych działań”. Brak dowodów czy konkretnych faktów nie stanowi tu przeszkody. Retoryka Kaczyńskiego nie opiera się na logicznym ciągu przyczynowo-skutkowym, ale na emocjonalnym szantażu i sugestii.
Prezes PiS nie po raz pierwszy usiłuje zbudować przekonanie, iż działania instytucji państwowych mają na celu prześladowanie jego środowiska, a nie wyjaśnienie nieprawidłowości. „Czynienie z tego zarzutów, jest po prostu wielkim nadużyciem” – mówi o finansowaniu „swoich” fundacji ze środków publicznych. Jednocześnie to właśnie on – jako lider partii rządzącej przez osiem lat – ponosi polityczną odpowiedzialność za system, który dziś jest przedmiotem dochodzeń.
Warto też zauważyć, iż Kaczyński, pytany o możliwe skutki działań nowego ministra sprawiedliwości, nie odwołuje się do sądów, procedur, prawa – ale do strachu. Mówi o „ludziach całkowicie niewiarygodnych”, o „brutalnym łamaniu prawa”, o „życiorysie wartym sprawdzenia”, sugerując możliwe nieprawidłowości majątkowe Żurka. Brak konkretnych dowodów nie przeszkadza – wystarczy insynuacja.
To styl polityki, który Jarosław Kaczyński praktykuje od lat – polityki, w której nie ma miejsca na autorefleksję, odpowiedzialność ani konstruktywną krytykę. W jego optyce demokracja działa dobrze tylko wtedy, gdy to on nią kieruje. Gdy traci wpływ – demokracja staje się farsą, sądy narzędziem opresji, a przeciwnicy – zdrajcami.
W Polsce po 2023 roku, coraz więcej obywateli oczekuje realnego rozliczenia nadużyć, a nie pustej retoryki. Czas, by Jarosław Kaczyński – zamiast odwracać znaczenia pojęć – odpowiedział wprost na pytanie: co adekwatnie działo się z państwem prawa, gdy to on je nadzorował.