To, co wydarzyło się 3 września w gmachu Sądu Najwyższego, to nie tylko kompromitacja jednego człowieka. To symboliczny obraz Polski po rządach PiS – zdemolowanych instytucji, skompromitowanych urzędników i utraconego autorytetu wymiaru sprawiedliwości.
Minister sprawiedliwości Waldemar Żurek nie przebierał w słowach: – Cały kraj patrzył na człowieka, który zachowywał się w sposób niezrównoważony, przewracał krzesło kolegi. Jestem zbulwersowany i zawstydzony.
Awantura wybuchła podczas rozpatrywania sprawy immunitetu Małgorzaty Manowskiej. Pisowski członek Trybunału Stanu, zamiast debatować, urządził scenę rodem z kabaretu – blokując obrady i kompromitując powagę konstytucyjnego organu. Żurek nie owijał w bawełnę: – Mamy zniszczony Trybunał Konstytucyjny, nie mamy KRS, zainfekowany Sąd Najwyższy, a teraz kompromitujemy Trybunał Stanu.
To nie przypadek, to efekt lat partyjnego rozpychania się PiS po państwie. Obsadzanie kluczowych instytucji swoimi ludźmi, ignorowanie standardów prawnych i zamykanie ust mediom – to była codzienność. Teraz wychodzą na jaw skutki: żenujące awantury, które śledzi cała Polska.
Skandal pogłębiło wypraszanie dziennikarzy z obrad w asyście policji. Tak wygląda „jawność życia publicznego” w wydaniu ludzi, którzy przez osiem lat mówili o „suwerennej demokracji”. Resort sprawiedliwości podkreślił jasno: wolność prasy i prawo obywateli do informacji to fundament demokracji. A fundamentów nie da się zniszczyć pałką ani partyjnym butem.