Są w polityce gesty tak jednoznaczne, iż nie trzeba ich objaśniać. Kiedy były minister sprawiedliwości — człowiek, który przez lata pouczał Polaków o moralności, praworządności i „twardej ręce państwa” — znika nagle z kraju tuż przed postawieniem mu zarzutów i odnajduje się w Budapeszcie, u boku Viktora Orbána, to nie jest to „wyjazd prywatny”, „konsultacje” ani „przerwa zdrowotna”. To jest zwyczajna ucieczka. I to w najczystszej definicji tego słowa.
Ziobro latami budował wizerunek nieugiętego szeryfa. Człowieka, który wystarczy iż spojrzy na paragraf, a paragraf staje na baczność. I nagle, kiedy prokuratura kieruje w jego stronę poważne zarzuty — o nadużycia, przekręty, kierowanie grupą, która z Funduszu Sprawiedliwości robiła sobie skarbonkę — ten sam szeryf zdejmuje kapelusz, chowa odznakę do kieszeni i… wsiada w samolot na Węgry. To już nie jest symboliczna ironia losu. To jest groteska. Od lat słyszeliśmy z ust Ziobry, iż w Polsce „nikt nie stoi ponad prawem”. Jak widać — nikt poza nim samym. Bo kiedy zwykły obywatel ma stawić się na przesłuchanie, to się stawia. Ale kiedy były minister sprawiedliwości dostaje wezwanie, to choćby nie próbuje udawać, iż prawo go obowiązuje. Zwyczajnie spakował walizki i znalazł schronienie w jedynym miejscu w Europie, gdzie polityczne koneksje mogą być ważniejsze niż europejski nakaz aresztowania.
To nie jest dramatyczny akt „uchodźstwa politycznego”. To tchórzostwo. Tchórzostwo tak spektakularne, iż zapisze się w historii polskiej polityki jako podręcznikowy przykład upadku człowieka przekonanego o własnej nietykalności. Ziobro zbudował system, który teraz próbuje oszukać. Zgasił światło, zamknął drzwi i wyszedł tylnym wyjściem, licząc na to, iż nikt nie zobaczy. Ale wszyscy widzą.
Ucieczka byłego ministra sprawiedliwości nie jest tylko kompromitacją jego samego. To cios w państwo prawa. jeżeli polityk, który latami pouczał sędziów, reformował sądy, ustawiał prokuraturę i decydował o losach tysięcy ludzi, sam ucieka przed wymiarem sprawiedliwości — to znaczy, iż ani przez chwilę nie wierzył w uczciwość systemu, który stworzył. A skoro nie wierzył w niego twórca — dlaczego mieliby wierzyć obywatele?
Najbardziej gorzka w tym wszystkim jest jednak świadomość, iż będą tacy, którzy będą go bronić. Że znajdą się politycy, którzy wytłumaczą nam, iż to nie jest ucieczka, tylko „ochrona przed represjami”. Że to nie jest paniczny odruch człowieka, który czuje na plecach zimny oddech wymiaru sprawiedliwości, tylko „racjonalna decyzja”. Że Węgry nie są polityczną kryjówką, tylko „bezpiecznym miejscem do przygotowania linii obrony”.
Można tak zaklinać rzeczywistość bez końca. Ale fakty są nieubłagane: gdyby Zbigniew
Ziobro uważał, iż jest niewinny, zostałby w Polsce i stanął przed sądem. Gdyby wierzył w uczciwy proces — nie szukałby oparcia u jedynego przywódcy UE, który traktuje prawo jak plastelinę. A gdyby miał odwagę — nie pozwoliłby sobie na luksus ucieczki.
Ucieczka jest wyznaniem. Nie winy — to stwierdzi sąd. Ucieczka jest wyznaniem strachu, przerażenia, Ziobro to tchórz i fujara w jednym. I w tym sensie jest to ironia doskonała: człowiek, który latami straszył Polaków swoim wymiarem sprawiedliwości, dziś sam drży przed własnym cieniem.

2 dni temu











