W polskiej polityce są momenty, kiedy bardziej niż fakty liczy się ton głosu. Robert Telus — były minister rolnictwa i jeden z polityków, którzy jeszcze niedawno deklarowali pełną transparentność własnych działań — dziś brzmi jak człowiek, który próbuje przekonać wszystkich o swojej niewinności, zanim ktokolwiek zdąży naprawdę zapytać. I najważniejsze pytanie brzmi: dlaczego robi to tak nerwowo?
Opublikowane przez niego oświadczenie miało być kontratakiem, próbą odzyskania inicjatywy po serii publikacji medialnych dotyczących działki w Zabłotni i kontaktów z firmą Dawtona oraz przedsiębiorcą Andrzejem Wielgomasem. Tymczasem przypomina bardziej doraźne gaszenie pożaru — pełne emocji, pretensji i retorycznych wybiegów.
„Po tygodniu manipulacji i kłamstw pod moim adresem” — zaczyna polityk, budując klasyczną konstrukcję obronną: wszyscy inni mijają się z prawdą, tylko on mówi jak jest. To standardowy refren wśród polityków, którzy znaleźli się w defensywie. Problem? Gdy ktoś zaczyna od obrażania krytyków, a dopiero potem przechodzi do faktów, łatwo odnieść wrażenie, iż bardziej walczy ze skutkami niż z przyczynami.
Najważniejszy fragment oświadczenia dotyczy działki w Zabłotni. Telus pisze: „Nie miałem żadnej wiedzy o sprzedaży działki w Zabłotni […] sprawa nigdy nie trafiła na moje biurko.”
To brzmi jak mantra, która miała zamknąć temat. Ale w polityce słowa „nie wiedziałem”, „nie widziałem”, „nie dotyczyło mnie” są jak metaforyczny nóż w wiarygodność. Szczególnie gdy dotyczą obszaru inwestycyjnego w pobliżu strategicznej infrastruktury państwowej. Sam Telus dodaje, iż działka „nie leży w obszarze CPK, tylko ponad 6 km od tego obszaru”, jakby 6 km w polskiej polityce przestrzennej było oceanem, a nie naturalną strefą rozbudowy infrastruktury towarzyszącej.
W dodatku zapewnienie, iż „zapisy umowy pozwalają na natychmiastowy odkup po cenie zbytu” może uspokajać prawników, ale nie wyborców. Bo społeczne pytanie brzmi: dlaczego w ogóle trzeba się tłumaczyć z transakcji, o której polityk rzekomo nic nie wiedział?
Dalej Telus robi to, co wielu jego partyjnych kolegów opanowało do perfekcji: odwraca wektor. Wskazuje winnego — nie siebie, ale rząd Donalda Tuska. „Koalicja 13 grudnia przez blisko 2 lata zajmowała się wyłącznie blokowaniem inwestycji CPK”
Takie deklaracje brzmią jak autopilot: gdy brakuje argumentów, włączamy tryb „Tuska wina”. Tymczasem obrońcy polityka zdają się zapominać, iż logika publiczna działa inaczej: jeżeli ma się czyste ręce, pokazuje się dokumenty. A nie obraża media i rząd.
Kolejnym elementem jest obrona kontaktów z biznesem. Telus tłumaczy spotkania z Wielgomasem kryzysem na rynku malin: „Dla mnie nie liczyły się barwy polityczne firmy, tylko dobro polskiego rolnika.”
Tylko iż kontekst polityczno-biznesowy zawsze się liczy. I każdy polityk wie, iż taka linia obrony brzmi jak podręcznikowy fragment konferencji PR.
Najbardziej kuriozalny fragment dotyczy promocyjnych tubek z musem owocowym: „Był to produkt promocyjny… Czynienie z tego sensacji świadczy o upadku standardów dziennikarskich.”
Można odnieść wrażenie, iż polityk nie rozumie skali problemu. Nie chodzi o mus. Chodzi o potencjalny konflikt interesów i symbolikę bliskości świata polityki i biznesu. A próba zredukowania tematu do śmiesznego gadżetu tylko pogłębia wrażenie, iż narracja się sypie.
Oświadczenie Telusa miało zamknąć usta krytykom. Zrobiło coś przeciwnego: otworzyło wiele nowych pytań. Polityk kończy deklaracją: „Zawsze działałem w interesie polskich rolników.”
Każdy polityk tak mówi. ale w tym wypadku słowa odbijają się echem, bo ton całego komunikatu to pretensja, nie pewność. A w polityce, gdy tłumaczenia wymagają coraz więcej zdań, rośnie podejrzenie, iż chodzi nie o fakty, ale o kontrolę narracji.

20 godzin temu















