W poszukiwaniu życiowych, ale też seksualnych partnerów, wielu singli sięga dzisiaj po aplikacje randkowe, wśród których największą popularnością cieszy się Tinder. Aktywność użytkowników wyszukiwarek cyfrowych wzrasta zwłaszcza w pierwszych tygodniach lutego, ponieważ wiele osób szuka towarzysza do wspólnego spędzenia „walentynek”. Jakie mogą być tego konsekwencje?
Nie widziałam cię już od miesiąca. I nic. Jestem może bledsza, trochę śpiąca, trochę bardziej milcząca, ale można żyć bez powietrza! Pamiętny utwór wciąż niezapomnianej poetki – Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej – wyraża emocjonalną pustkę kobiecego wnętrza po niedawnym rozstaniu. Utraconą tytułową „Miłość” autorka porównuje do ożywczego powietrza, bez którego – okazuje się – można żyć.
Jak kilka wspólnego z tak przedstawioną głębią ludzkich emocji towarzyszących przeżywanej damsko-męskiej więzi mają dedykowane „ukochanej stronie” walentynkowe wierszyki. Postępująca komercjalizacja „święta zakochanych” sprawiła, iż jakaś, wciąż powiększająca się grupa ludzi przestała nadawać „walentynkom” jakąkolwiek wartość. Nie oznacza to, by wpisane w relację zakochanej w sobie pary uczucia nie miały znaczenia. Chodzi bardziej o ochronę najcenniejszych dóbr przed stanowiącym istotę współczesnej kultury konsumpcjonizmem.
Wydaje się, iż na taką postawę wpłynęło nie tylko urynkowienie pomysłów na wspólne spędzenie czasu, ale też ich nieskrywana seksualizacja. Obok medialnych rad dotyczących intymnych relacji, zakochanym oferuje się szereg erotycznych atrakcji, za które zwykle trzeba zapłacić. Seksualizacja konsumpcji nie byłaby dość skuteczna bez możliwości szybkiego nawiązania międzyludzkich kontaktów. Internet odgrywa w tym względzie kluczową rolę, szczególnie od momentu ogłoszenia tzw. pandemii C-19, podczas której tradycyjne miejsca spotkań straciły na znaczeniu. W poszukiwaniu życiowych, ale też seksualnych partnerów, wielu singli sięga dzisiaj po aplikacje randkowe, wśród których najwyższe notowania zyskuje Tinder. Aktywność użytkowników wyszukiwarek cyfrowych wzrasta zwłaszcza w pierwszych tygodniach lutego, ponieważ wiele osób szuka towarzysza do wspólnego spędzenia „walentynek”.
Popularność aplikacji czy platform randkowych wynika głównie z możliwości szybkiego nawiązania nowych znajomości bez konieczności wychodzenia z domu. W codziennej gonitwie łatwiej jest znaleźć czas na korzystanie z serwisów społecznościowych, niż uczestniczyć w spotkaniach towarzyskich. Dzięki nim prędzej topnieją pierwsze lody, maleje obawa przed odrzuceniem, nieśmiałość nie stanowi już takiej bariery. Użytkownicy mają dostęp do profili wielu osób, co zapewnia im szerszy wybór ludzi, z którymi mogą się zapoznać. Do kojarzenia się par służą odpowiednie algorytmy.
Zawieranie znajomości za pośrednictwem portali randkowych przynależy do aktualnego stylu życia. Nie brakuje jednak głosów krytycznie oceniających ten trend. Cyfrowe wyszukiwarki ludzi porównuje się do wielkiego rynku swatania, na którym podobnie jak w supermarkecie można wybrać oferowany wśród innych produkt. W cenę wliczono głównie ładne opakowanie, sukces zapewnia bowiem atrakcyjność profilu. Przy takich założeniach trudno mówić o możliwości zakochania się. Szybciej dojdzie do zbliżenia intymnego, ponieważ selekcja kandydatów na randkę przebiega według zasad, jakimi klient kieruje się podczas wyboru produktu z katalogu. Z takim odbiorem rzeczywistości konfrontuje widza bohaterka wyemitowanego w 2022 r. na antenie ZDF filmu dokumentalnego pt. „Miłość od pierwszego kliknięcia. Miliardowy rynek randek online”. Sceptyczna wobec pomysłu skorzystania z aplikacji randkowej kobieta postanawia spróbować szczęścia. Swoje wrażenia opisała słowami: „Można się poczuć trochę jak w centrum handlowym – wchodzisz i nie potrafisz się oprzeć, żeby nie kupować, kupować, kupować. Niezbyt to romantyczne, jeżeli ktoś wierzy w miłość”.
Romantycznym ideałom przeczy sama idea cyfrowych wyszukiwarek oferujących usługę, dzięki której użytkownik może zrealizować swój cel, czyli poznać kogoś, nie zawsze podejmując zobowiązanie do wejścia w głębszą relację. Spotkanie w sieci można bowiem równie gwałtownie zainicjować co zakończyć. Nie będzie więc wielkim odkryciem, gdy powiemy, iż z aplikacji i portali randkowych korzysta wielu internautów dążących do pomnożenia swojego „kapitału seksualnego”. Chodzi tu o taki rodzaj usługobiorcy, którego interesują wyłącznie relacje intymne zwiększające jego samoocenę. W takich przypadkach możemy mówić o ciemnej stronie technologizacji procesu poznawania się ludzi.
W książce pt. „The End of love – A Socjology of Negative Relations” Eva Illouz zauważa, iż przypadkowy seks jest przejawem relacji bez oczekiwań, a tym samym działania zasady ekonomicznej, której podporządkowane jest gromadzenie partnerów seksualnych. W tym układzie seks jest łatwo dostępny, nie wymaga głębszej emocji i w powszechnej opinii jest niemoralny. Zdaniem autorki, taki seks stracił coś istotnego, jako „pozbawiony głębszych uczuć, chęci stworzenia związku lub snucia wspólnych planów na przyszłość”. Alternatywą – według Illouz – jest prawdziwa miłość, czyli opierająca się zasadom ekonomii i zorientowana na jasny cel, to jest stworzenie romantycznego związku, być może tej „jedynej”, wielkiej miłości. Ale czy jest to w ogóle możliwe w dobie popularności cyfrowych wyszukiwarek ludzi?
Niewątpliwie aranżowane za pośrednictwem aplikacji randki z nieznajomymi mają dość luźny charakter, dzięki czemu zaproszona na spotkanie osoba może się gwałtownie wycofać, jeżeli pójdzie coś nie tak. Taki mechanizm tworzy poniekąd powierzchowne relacje, służy też zawieraniu związków opartych tylko na zbliżeniu cielesnym. Nowoczesne technologie sprzyjają więc wolności w eksperymentowaniu i przeżywaniu własnej seksualności, którą zapoczątkowała rewolucja seksualna. Nie wszyscy użytkownicy Internetu zainteresowani są jednak wyłącznie erotyczną stroną międzyludzkiego kontaktu. prawdopodobnie wielu z czytelników niniejszego tekstu zna kogoś, komu udało się odnaleźć swoją „połówkę” dzięki specjalnych platform, aplikacji czy serwisów internetowych. Nie bez znaczenia jest zatem strukturyzująca rola technologii i ekonomii w codziennym życiu ludzi.
Problem polega na tym, iż zamiast nieśpiesznego spaceru po sieci, podczas którego chcielibyśmy poświęcić swój czas na rozważne poszukiwania, ulegamy presji, by gwałtownie stworzyć międzyosobową więź. Dzieje się tak, gdy, na przykład, całe nasze otoczenie pozostaje w trwałej relacji, a my jesteśmy wciąż singlami. Frustrację potęgują rozczarowania po kolejnych nieudanych randkach. Wówczas znalezienie kogoś intersującego okazuje się zadaniem prawie niewykonalnym. Ma to również związek ze sposobem funkcjonowania samych aplikacji randkowych, konstruowanych z myślą o przyspieszeniu i kwantyfikacji, by przedłożyć internautom jak najwięcej możliwości w jak najkrótszym czasie.
Wyłamanie się spod tak ustalonych reguł, postępowanie wbrew logice systemu może być na dłuższą metę nierealne. Wszyscy, którzy pragną oprzeć się pokusie śmigłego przemierzania labiryntu możliwości, wiążącego się jednocześnie z ponoszeniem wysokich kosztów emocjonalnych, ale chcący przez cały czas czerpać z zasobów sieci, mogą skorzystać ze specjalnie zaprojektowanych w tym celu aplikacji randkowych. Zgodnie z założeniami trendu o nazwie slow dating, tego typu wyszukiwarki wyświetlają użytkownikom jedno dopasowanie dziennie w myśl zasady: poświęć więcej czasu w poznanie drugiego człowieka, a znajdziesz prawdziwą miłość.
Okazuje się więc, iż nawiązanie głębszej relacji z odpowiednią osobą wcale nie stało się łatwiejsze, mimo tak wielu możliwości, jakie oferuje współczesność. Problematyczna staje się przy tym rola sztucznej inteligencji. Jak informuje serwis komputerswiat.pl, znacząca grupa użytkowników aplikacji randkowych flirtowała z botem. Być może skutecznym sposobem na odnalezienie adekwatnego człowieka będzie nie tylko szukanie, ale i wzywanie świętych orędowników, w tym św. Walentego, w myśl ukutej przez niżej podpisaną reguły: módl się i szukaj. Dla Boga bowiem nie ma rzeczy niemożliwych (por. Łk 1,17).
Anna Nowogrodzka-Patryarcha