W Prawie i Sprawiedliwości zawsze istniała jedna, niepisana zasada: ten, kto mówi za dużo, prędzej czy później zamilknie na rozkaz. Najnowszy przykład to Robert Telus i Rafał Romanowski — zawieszeni przez Jarosława Kaczyńskiego, uciszeni i odesłani do politycznego niebytu. Decyzja ta nie jest jednak przejawem dbałości o przejrzystość życia publicznego, ale pokazem siły i pogardy wobec własnych ludzi.
Wirtualna Polska ujawniła, iż obaj politycy otrzymali od partii zakaz wypowiadania się w mediach „do odwołania”. Jak przyznał jeden z działaczy PiS: „Robert, ale i Romanowski, mają teraz milczeć”. Milczeć — czyli podporządkować się władzy absolutnej, która nie znosi sprzeciwu ani pytań.
Powodem zawieszenia stała się sprawa sprzedaży działki pod planowany Centralny Port Komunikacyjny. W 2023 roku Ministerstwo Rolnictwa, kierowane przez Telusa, miało wydać zgodę na sprzedaż 160 hektarów ziemi wiceprezesowi firmy Dawtona, Piotrowi Wielgomasowi. Problem w tym, iż — jak wynika z dokumentów — teren ten obejmował obszar uznany wcześniej przez Wody Polskie za ciek naturalny, „który nie podlega obrotowi cywilnoprawnemu”.
Romanowski, jako wiceminister, miał podpisać najważniejsze dokumenty umożliwiające transakcję. Dziś to właśnie on stał się głównym celem gniewu partii. „Rafał Romanowski konfliktował się z ludźmi z własnej partii, grał przeciwko Januszowi Kowalskiemu, był w sporze z Anną Gembicką. Szkodził. Nie ma powrotu” — mówi anonimowo polityk PiS cytowany przez WP.
W tym jednym zdaniu zawiera się esencja systemu Kaczyńskiego: lojalność ponad prawdą, dyscyplina ponad prawem. Nie chodzi o to, co kto zrobił, ale o to, komu zaszkodził.
PiS od lat działa według prostego schematu: najpierw izolacja, potem zawieszenie, a na końcu cisza. Partia nie tłumaczy, nie prowadzi publicznej debaty, nie szuka przejrzystości. Zamiast tego stosuje metody rodem z partii kadrowej: lojalny — zostajesz, krnąbrny — wypadasz.
Zawieszeni politycy nie zostali wezwani do składania wyjaśnień publicznych, ale pozbawieni prawa głosu. To kara nie za błąd, ale za utratę zaufania w oczach prezesa. „Telus też już nie zrobi kariery w partii, pewnie trudno mu będzie wrócić na listy wyborcze” — mówi źródło z PiS.
Tym samym PiS potwierdza to, co od dawna było oczywiste: w tej partii nie istnieje samodzielność. Istnieje tylko jedno centrum decyzji — gabinet Jarosława Kaczyńskiego.
Sprawa działki pod CPK nie jest tylko epizodem z wewnętrznej kuchni władzy. To symbol państwa, które przez lata rządów PiS nauczyło się działać poza kontrolą i bez cienia samokrytyki. Zgoda na sprzedaż gruntów strategicznych, mimo wcześniejszych zastrzeżeń instytucji państwowych, pokazuje, jak łatwo w Polsce obchodzono prawo, gdy w grę wchodził interes „swoich”.
To także przestroga dla tych, którzy wierzyli, iż PiS po wyborach zacznie się „odnawiać”. Tymczasem partia nie tyle się odnawia, ile czyści szeregi — z tych, którzy przestali być użyteczni.
Kaczyński, zawieszając Telusa i Romanowskiego, wysyła sygnał: kontrola jest absolutna, a wierność mierzona milczeniem. Zewnętrznie to gest porządkujący — wewnętrznie to akt zastraszenia. Zamiast oczyszczenia, mamy kolejne potwierdzenie, iż PiS to partia, która nie potrafi funkcjonować bez wroga, choćby jeżeli musi stworzyć go we własnych szeregach.
Romanowski prawdopodobnie już nigdy nie wróci na listy wyborcze. Telus także. Ale problem PiS nie zniknie wraz z ich odejściem. Bo prawdziwa choroba tej partii tkwi nie w pojedynczych aferach, ale w mechanizmie władzy, który pozwala je zamiatać pod dywan — dopóki ktoś nie złamie nakazu milczenia.
Gdy partia, która przez lata powtarzała hasła o „woli narodu”, zakazuje własnym członkom mówić, to znak, iż coś się w niej definitywnie skończyło.
Milczenie staje się nowym językiem PiS — językiem władzy, która boi się samej prawdy.

 1 dzień temu
                                                    1 dzień temu
                    










