Wystarczyło jedno stanowcze „dość”, by PiS znów wpadło w histerię. Marek Czyż, prowadzący program w TVP Info, przerwał wystąpienie działacza Konfederacji, który obrażał dziennikarkę — i w jednej chwili został okrzyknięty cenzorem. Patryk Jaki, niegdyś mistrz propagandowych skrótów, porównał incydent do PRL-u i „wyrywania paznokci”. A przecież to właśnie Czyż zachował się tak, jak powinien zachować się dziennikarz: bronił rozmowy przed chamstwem, a nie władzy przed pytaniami.
Czasem w telewizji dzieje się coś, co pokazuje więcej niż godziny politycznych debat. W programie „Bez retuszu” Marka Czyża w TVP Info w likwidacji doszło do sytuacji, która stała się nowym paliwem dla prawicy: prowadzący wyrwał mikrofon działaczowi Konfederacji, po tym jak ten nazwał dziennikarkę Justynę Dobrosz-Oracz „pseudodziennikarką”.
W normalnej redakcji taki incydent byłby krótkim epizodem — prowadzący zareagował, gdy uczestnik naruszył elementarne zasady debaty. W Polsce roku 2025 to już „skandaliczna cenzura”, „powrót PRL” i „telewizja Urbana”, przynajmniej według Patryka Jakiego.
„W rządowym TVP za 4 miliardy złotych z waszych pieniędzy można zadać pytanie, ale nie każde. Wyobrażacie sobie, żeby za naszych rządów dziennikarz fizycznie wyrwał mikrofon?” – oburzał się Jaki w nagraniu zamieszczonym na X. A potem dodał, iż „mogło być gorzej, bo mogli wyrywać paznokcie albo po prostu bić”.
Trudno o lepszy przykład groteski. Bo jeżeli ktoś przez ostatnie lata nieustannie odbierał ludziom mikrofony – w sensie symbolicznym i dosłownym – to właśnie telewizja rządzona przez PiS. To w czasach „rządowych mediów” wyrzucano dziennikarzy, kneblowano rozmówców i zamieniano publiczne studio w propagandowy megafon. Teraz ci sami ludzie mówią o wolności słowa, jakby nagle zapomnieli, czym była ich własna telewizja.
Nie ma nic cenzorskiego w tym, iż prowadzący program przerywa komuś, kto obraża innego uczestnika. To nie jest walka z poglądami – to reakcja na chamstwo. Marek Czyż od lat jest znany z konsekwentnej obrony standardów dziennikarskich. I to właśnie zrobił: postawił granicę.
Działacz Konfederacji nie zadawał pytania – atakował kobietę, dziennikarkę, używając epitetu, który miał ją zdyskredytować. Czyż przerwał mu i zabrał mikrofon, by nie pozwolić na dalsze upokarzanie uczestniczki programu. To się nazywa prowadzenie debaty, a nie „wyrwanie mikrofonu z rąk narodu”.
Czyż mógł zareagować spokojniej? Pewnie tak. Ale w kraju, w którym agresja polityczna stała się językiem codzienności, odwaga w obronie podstawowych zasad rozmowy zasługuje na uznanie.
Tymczasem Patryk Jaki postanowił zamienić incydent w metaforę totalitaryzmu. W jego narracji TVP stała się spadkobierczynią stanu wojennego, a dyrektor programowy – „kolesiem od Urbana”. To już nie komentarz polityczny, ale tanie kazanie z Twittera.
„To jest dokładnie ten sam ustrój” – mówi Jaki. Nie, panie pośle. To nie jest ten sam ustrój. W PRL dziennikarzy zamykano, dziś mogą panu odpowiedzieć. W PRL nikt nie wyrywał mikrofonu chamowi z widowni, bo żaden cham nie miał prawa w ogóle mówić.
Ironia tej sytuacji jest bolesna: politycy, którzy przez lata rządzili mediami żelazną ręką, dziś płaczą nad losem obrażonego sympatyka Konfederacji. W ich świecie wolność słowa oznacza prawo do obrażania – pod warunkiem, iż obrażani nie są oni sami.
Sprawa z programu Czyża pokazuje, iż wolność słowa nie oznacza wolności chamstwa. Dziennikarz ma obowiązek chronić przestrzeń debaty przed agresją, choćby jeżeli to oznacza fizyczne przerwanie występu komuś, kto przekracza granice.
PiS i jego polityczni sojusznicy od lat żywią się konfliktem, bo tylko w hałasie mogą brzmieć poważnie. Dlatego każda próba przywrócenia zasad – jak reakcja Marka Czyża – budzi ich wściekłość.
W istocie Patryk Jaki nie broni wolności, ale dawnego przywileju: mówić bez ograniczeń, bez odpowiedzialności i bez szacunku. Tymczasem Czyż pokazał, iż można inaczej – iż mikrofon nie jest bronią, tylko narzędziem rozmowy.
Wyrwanie mikrofonu to symboliczny gest, który w tej sytuacji znaczył jedno: dość. Dość chamstwa, dość propagandy, dość fałszywego oburzenia ludzi, którzy przez lata nie mieli problemu z prawdziwą cenzurą.
Jak powiedziałby ktoś z klasycznym zacięciem: jeżeli dziś oburza was Marek Czyż, to może dlatego, iż po raz pierwszy od dawna ktoś nie dał wam mówić bezkarnie.