Mieszkaniowy zawrót głowy. (Nie) Polityczny Kraków

2 godzin temu

Wśród wielu zjawisk i wydarzeń, które rozpalają wyobraźnię Krakowian (przynajmniej niektórych) jest tematyka mieszkaniowa. Dyskusja o niej zdaje się być rozpięta między dwoma postulatami; „pustostany uratują finanse miasta” vs. „mieszkanie prawem, nie towarem”. Oba to mitologia, ale czy prawda leży pośrodku?

Przypomnijmy, iż na początku października swój punkt kulminacyjny miała dyskusja w Radzie Miasta Krakowa poświęcona wprowadzenia wyższych stawek podatku od nieruchomości od pustostanów. Władze Miasta zgadzały się, iż stawka za metr kwadratowy miała skoczyć z 1,19 zł do 34 zł. Efekt takiego działania miał być potrójny, bo po pierwsze, wobec większego opodatkowania, więcej ludzi miało znaleźć dach nad głową, po drugie pustostanów miało ubyć, a po trzecie, Miasto miało otrzymać oczekiwany pożądany zastrzyk pieniędzy. Miał się on brać z tego, iż wg danych GUS z początku dekady w Krakowie stoi pustych ok. 70 tysięcy mieszkań na 430 tysięcy w ogóle istniejących. Tyle, iż w danych krakowskiego Magistratu tego nie widać, bo Miasto opodatkowuje przeszło 30 mln metrów kwadratowych nieruchomości mieszkalnych. Deweloperzy mają z tego niecałe 100 tysięcy metrów kwadratowych, co według rachunku urzędników daje jakieś 1,5 tysiąca nieruchomości, w których nikt nie mieszka.

Do tego dochodzą te, które są w rękach prywatnych, a w których nikt nie mieszka z najróżniejszych powodów. Jednak tych drugich Miasto nie ewidencjonuje, bo ani nie ma takiego obowiązku prawnego, ani szczególnych możliwości. Zresztą, skoro ktoś płaci za nie podatek, to może mieć fantazję, by hulał po nich wiatr. Natomiast 1,5 tysiąca lokali w rękach deweloperów i tak prędzej, czy później trafi do jakichś odbiorców, którzy w nich zamieszkają, a wspomniana liczba nie przysporzy gminie fortuny, bo zdaniem urzędników Magistratu, w Krakowie jest tak naprawdę od 200 do 400 niewynajmowanych mieszkań, co przy zwiększeniu podatków może dać Miastu przyrost dochodu na poziomie ok. 700 tysięcy złotych. Dla porównania, z podatku od nieruchomości mieszkalnych w zeszłym roku do kasy Krakowa wpłynęło 34 mln zł, natomiast dług grodu Kraka to ok. 7 mld zł. Podniesiony podatek wpisywałby się więc idealnie w słowa Pana Zagłoby podsumowujące pomoc rannemu Bohunowi- kilka mu to pomoże, ale lżej mu będzie umierać. Wszak miasto nie opodatkuje się samo, a rzeczywiście trochę pustostanów posiada. Jest ich ok 1,7 tys., z czego prawie 1,2 tys. została przeznaczona do ponownego wynajmu, a w prawie 200 w ogóle mieszkać się nie da, bo albo są zniszczone, albo do wyburzenia. Nie dość więc, iż Miasto tu nie zarobi, to jeszcze musi dołożyć na potrzebne modernizacje i remonty-szacunkowo może choćby 40 mln rocznie.

Cytując klasyka- nastał więc koniec na samym początku. Miała być walka z pustostanami, z brakiem dachu nad głową i brakiem pieniędzy gminy, a wyszła kropla w morzu, która właścicieli nieruchomości może jedynie rozjuszyć, a potrzebujących pieniędzy władz miasta i szukających mieszkania i tak nie zadowoli. Ważne jednak, iż podjęto jakieś starania, i iż urzędnicy Magistratu wydają się tutaj mieć dość gruntowne dane. Jedyna szkoda to nierozwiązane problemy, które będą narastać, bo obok zaznaczonych pojawi się też narastający problem trwałości mieszkań z wielkiej płyty, czy zwyczajny brak miejsca na nowe inwestycje w granicach administracyjnych Krakowa.

W tym kontekście twierdzenia głoszące, iż mieszkanie to prawo, a nie towar, wydają się być trącącą myszką opowieścią starego squotersa. Mieszkanie to taki sam towar jak ubranie, czy jedzenie, których też wszyscy potrzebujemy, a które ktoś produkuje i w sumie nie wiadomo z jakiej parady miałby uczynić z tej produkcji działalność charytatywną. Tak, nikomu nie powinno brakować mieszkania, ubrania, jedzenia i od walki z takimi brakami jest państwo. Odbieranie prywatnej własności nie należy jednak do dobrych pomysłów. najważniejsze wydaje się być budownictwo komunalne, na którym od dekad wywalają się wszystkie polskie rządy, w tym rząd Prawa i Sprawiedliwości, który przecież celował w rozmaitych mających przynosić głosy programach socjalnych.

Polacy zadłużają się więc na całe życie, żeby mieć upragnione „M”, choćby z codziennym widokiem na to co sąsiad je na śniadanie i samochodem zaparkowanym dwa kilometry od domu, bo bliżej miejsc parkingowych zabrakło. Paradygmat własności siedzi w nas, jak przystało na społeczeństwo w większości chłopskie, dość głęboko. Własność dawała kiedyś niezależność, teraz zaś staje się balastem, z którym mierzymy się do ostatniej raty kredytu lub do śmierci-w zależności od tego co nadejdzie jako pierwsze.

Gdy w 2009 r. Michał Boni ogłaszał rządową strategię „Polska 2030” na jego zespół padały ciężkie gromy, bo w strategii tej napisano, iż powinno się zmienić sposób myślenia i upowszechnić wynajem, który miałby zastąpić konieczność posiadania własności. Łatwo się z tym zgodzić? No nie. Problem polega na tym, iż od dekad władze publiczne nie zaproponowały Polakom niczego sensowniejszego, a niedoszłe krakowskie opodatkowanie pustostanów jest kolejnym przykładem tej smutnej prawdy.

Jakub Olech, politolog, wykładowca akademicki, krakowianin z importu, obserwator (bliższy) i uczestnik (dalszy) życia miasta i regionu.

Idź do oryginalnego materiału