Dziesiątki tysięcy wykluczonych i skrzywdzonych Polaków, których Polska Kaczyńskiego odesłała na peryferia parafii, dało szansę tym, którzy obiecali im pomóc. A czego nie rozumiem? Ano, nie ogarniam myślenia posłów PSL, którzy na obietnicy zmiany doszli do władzy, a kiedy przyszło im głosować, zakpili z wyborców: – Spokojnie, my nie musimy być za! My chłopscy konserwatyści! U nas decyduje sumienie, a nie dyscyplina partyjna! To Platforma obiecywała, a nie my! – napu szyli się peeselowcy, zapominając, komu zawdzięczają awans. I mam nadzieję, iż wyborcy im tego też nie zapomną…
Z przykrością słucham wypowiedzi polityków, którzy jak proboszcz sprzed dwóch wieków po prostu nie dopuszczają do siebie prawdy. I zastawiają się sumieniem! To nie jest jakiś cenny towar dla peeselowców, ale przydatny. Zawsze można się nim, jak kłonicą, obronić. – Jesteśmy parlamentem i zgromadzeniem wolnych ludzi, gdzie każdy ma prawo realizować własne cele i oczekiwania – mędrkuje poseł Sawicki, postać żywcem oderwana od sztachet w Lipcach Reymontowskich. – Nie mamy w statucie ani programie niczego o tych sprawach, więc dlaczego oczekuje się od PSL-u stanowiska? – chytrzył poseł.