Między ułomną sprawczością a bezsilnym sygnalizowaniem cnoty

2 tygodni temu

W zeszłym tygodniu Sejm głosował między innymi nad zmianami w zasadach naliczaniu składki zdrowotnej na rok 2025 oraz nad wolną Wigilią Bożego Narodzenia. Oba głosowania pokazały nową dynamikę polityczną pomiędzy dwoma odłamami sejmowej lewicy – tym rządowym i tym koła Razem – która, jak można się spodziewać, będzie kształtować ich relacje w najbliższych miesiącach.

Podczas gdy Lewica zachwalała przegłosowanie przepisów o wolnej Wigilii jako swój wielki sukces, media społecznościowe Razem przedstawiały to jako klęskę co najmniej na miarę likwidacji 800+: bo wolnej Wigilii nie będzie jeszcze w tym roku, a pracownikom handlu dołożono dodatkową pracującą niedzielę w grudniu. Choć za to, iż projekt wolnej Wigilii przybrał ostatecznie taką formę politycy i aktywiści Razem obwiniali różne siły – od „libków” z KO po PiS – to sporo żółci, pretensji i gniewu skierowane zostało właśnie pod adresem Lewicy.

Podobnie jak w przypadku głosowania nad składką zdrowotną, gdzie najbardziej dostało się chyba posłankom, które niedawno opuściły Razem. „I to jest ta wasza sprawczość?!” – można podsumować kpiące memy i posty na portalu X.

The game is the game

Trudno się dziwić, iż aktyw i politycy Razem skupiają teraz swoją internetową agresję na niedawnych sojusznikach. Muszą jakoś uzasadnić swoją niezrozumiałą choćby dla wielu najwierniejszych sympatyków decyzję o wyjściu z klubu, a najprostszy sposób, by to zrobić, to atakować dawnych klubowych kolegów, przedstawiając ich jako zdrajców i zdrajczynie lewicowych ideałów, żyrujących działania „antyspołecznego rządu”. Jako osoby, które poświęciły wartości, z jakimi szły do wyborów dla „stołków” w rządzie Tuska, nie uzyskując w zamian za lojalność żadnego realnego wpływu na jego działania.

Podobne ataki są o tyle łatwe, iż sprawczość Lewicy w tym rządzie faktycznie nie jest powalająca. Ważne dla niej projekty, jeżeli przechodzą, to w dość okrojonej formie, część kluczowej agendy związanej z prawami człowieka – zwłaszcza kobiet – została skutecznie zablokowana przez PSL i Hołownię, partia musi też brać odpowiedzialność za kilka polityk odbiegających od jej światopoglądowej tożsamości – od obszaru ochrony zdrowia po sytuację na granicy.

Choć można się zastanawiać, czy Lewica faktycznie zawsze najlepiej wybierała cele, do realizacji których parła w ramach koalicji – ja szczególne wątpliwości mam co do politycznego i społecznego sensu renty wdowiej – to jej ograniczona sprawczość w mniejszym stopniu wynika z błędów czy nieporadności liderów, a większym, decydującym, z sejmowej arytmetyki.

Lewica jest po prostu najsłabszą częścią rządowej koalicji, jest też samotną wyspą w centroprawicowym bloku. Choć dla części swojej agendy może szukać sojuszników na lewym skrzydle KO czy Polski 2050, to budowa wewnątrzkoalicyjnych sojuszy dla własnej polityki gospodarczej i społecznej jest już o wiele trudniejszym zadaniem. Jej pozycję na samym początku osłabiła w dodatku decyzja Razem o niewejściu do rządu, a następnie rozpad klubu.

To, jak Razem punktuje tę ograniczoną sprawczość, zaczyna już przybierać nieładne, manipulacyjne formy, ale tak niestety wygląda polityka. Także partia, która obiecywała, iż „inna polityka jest możliwa”, nie jest wolna od jej prawideł. Jak w serialu Prawo ulicy mówili gangsterzy, gdy ktoś skarżył się na brutalność walki o wpływy na narkotykowym rynku Baltimore: the game is the game.

I ta gra stanie się jeszcze bardziej brutalna, jeżeli w przyszłym roku Razem uda się zebrać 100 tysięcy podpisów – co biorąc pod uwagę obecny stan partii, wcale nie jest oczywiste – i wystawić swojego kandydata przeciw kandydatce lub kandydatowi Lewicy.

Jest oczywiste, iż ewentualna kampania Zandberga – Razem nie ma raczej realnie żadnego innego kandydata na kandydata – będzie musiała się opierać na atakowaniu rządu ze szczególnym uwzględnieniem tego, co robi i czego nie robi w nim Lewica.

Jeśli naprzeciw Zandberga stanie Magdalena Biejat, to kampania może stać się szczególnie brutalna – aktyw i sympatycy Razem doniesienia o tym, iż to Biejat miałaby być kandydatką w przyszłorocznych wyborach, już skomentowali oskarżeniami o „prezydenckiej nominacji w nagrodę za zdradę”.

Wyborcy mogą oczekiwać więcej niż świadectwo, iż byliście przeciw

Z drugiej strony Razem w przeciwieństwie do ograniczonej sprawczości rządowej Lewicy nie ma w tej chwili wiele więcej do zaoferowania poza dość bezsilnym sygnalizowaniem własnej cnoty. I wątpię, czy ta oferta się poszerzy, bo pokusa takiej polityki zawsze była bardzo silna wśród aktywu i sympatyków Razem.

Sojusz z Wiosną i SLD w 2019 roku dawał nadzieję na to, iż przynajmniej liderzy partii dojrzeli i dostrzegli, iż polityka nie może ograniczać się swoich ekspresyjnych funkcji, iż działanie polityczne to nie tylko dawanie świadectwa własnym wartościom, ale też znacznie trudniejsza sztuka budowania koalicji na rzecz przełożenia choć części z nich na rzeczywistość. Niestety, rok 2023 i to, co działo się z Razem, po wyborach pokazało, iż partia ciągle tkwi w ekspresyjno-performatywnym modelu myślenia o polityce i nie bardzo jest w stanie wyjść poza jego ramy.

Ta część partii, która została w niej po rozłamie, będzie jeszcze bardziej okopywać się w podobnych schematach myślenia o polityce. Tym bardziej iż po rozłamie i wyjściu z koalicji wróciły do niej osoby, które odeszły w 2019 roku, odrzucając kompromis z Biedroniem i Czarzastym, niektóre z nich zostały choćby wybrane do nowej Rady Krajowej.

Oczywiście nie jest tak, iż w Polsce nie istnieją wyborcy, dla których najważniejsze jest to, by ich przedstawiciele w Sejmie upomnieli się o prawa migrantów, wolne niedziele dla pracowników handlu czy uderzyli w rząd za „głodzenie budżetówki”. Którzy dla swojego dobrego samopoczucia potrzebują móc sobie powiedzieć: moi posłowie zachowali się przyzwoicie, gdy było trzeba, byli przeciw. Problem w tym, iż rynek na tego typu politykę w wyraziście lewicowym wydaniu jest w Polsce bardzo mocno ograniczony. I nic nie wskazuje, by w ciągu prawie 10 lat swojego istnienia Razem zdołała go jakoś znacząco poszerzyć.

Wyborcy oczekują od polityków nie tylko ekspresji bliskich im wartości, ale też umiejętności realnego rozwiązywania ich problemów, do choćby częściowego dowożenia konkretnych obietnic. Zwłaszcza ci wyborcy, do których Razem z raczej słabymi efektami próbuje dotrzeć od prawie dekady: słabsi społecznie, ekonomicznie i symbolicznie. Dla nich istotniejsze od tego, by usłyszeć w parlamencie „swój głos”, jest to, by parlament przegłosował wreszcie rozwiązania zdolne realnie poprawić ich sytuację. A Razem jest dziś chyba ostatnią siłą polityczną, na którą ktokolwiek może oddać głos z przekonaniem: „oni mi to załatwią”. Wynika to oczywiście głównie ze słabości i izolacji partii na polskiej scenie politycznej, ale także z wizerunku, jaki stworzyli sobie liderzy tej formacji.

2015 raz jeszcze?

Dwie wzajemnie zwalczające się lewice – jedna zmagająca się z problemem ograniczonej, frustrującej jej wyborców sprawczości, druga okopująca się na pozycjach bezsilnego sygnalizowania cnoty – łatwo mogą zniechęcić wyborców do całej formacji. A w efekcie zepchnąć Nową Lewicę pod próg wyborczy, nie pozwalając przy tym Razem choćby powtórzyć swojego najlepszego samodzielnego wyniku z wyborów parlamentarnych z 2015 roku, gdy partia zdobyła 3,62 proc. głosów, co dało jej prawo do dofinansowania z budżetu. Trzeba przy tym pamiętać, iż w wyborach w 2015 roku mieliśmy bardzo niską frekwencję – 50,92 proc. – i w liczbach bezwzględnych na Razem padło wtedy zaledwie 550 tysięcy głosów.

Ten wynik wywołał niemal entuzjazm w Razem. Pieniądze na dalszą działalność i zepchnięcie pod próg Zjednoczonej Lewicy dawały nadzieję na dużą przebudowę po lewej stronie. Te nadzieje okazały się na wyrost, przynajmniej jeżeli chodzi o przyszłość Razem jako samodzielnej siły – i trzeba pochwalić liderów partii, iż w 2019 roku prawidłowo ocenili koniunkturę i weszli do szerokiej, lewicowej koalicji.

Powtórka z roku 2015 byłaby jednak dla polskiej lewicy tragiczna. Oznaczałaby najpewniej Sejm, gdzie Konfederacja – bądź jakaś nowa libertariańska partia – decyduje, czy chce rządzić z PiS, czy KO. Za wszelką cenę trzeba uniknąć tego scenariusza. Na razie jednak konflikt na linii Nowa Lewica-Razem musi się wyszumieć, po bolesnym rozstaniu nie da się zamknąć złych emocji do butelki.

Idź do oryginalnego materiału