Między prawem a Pałacem. Tusk mówi o niezależności, Nawrocki o lojalności

4 dni temu
Zdjęcie: Nawrocki


Słowa prezydenta Karola Nawrockiego, który podczas uroczystości nominacji sędziowskich w Pałacu Prezydenckim ogłosił, iż „nie zgodzi się na segregowanie sędziów na neosędziów i paleosędziów”, zabrzmiały jak echo czasów minionej epoki.

Choć w retoryce nowej głowy państwa pobrzmiewa ton umiaru, to w istocie mamy do czynienia z kontynuacją kursu wyznaczonego przez jego poprzednika i Zbigniewa Ziobrę. Premier Donald Tusk ujął to wprost: „Bardzo żałuję, iż pan prezydent postanowił kontynuować to, co robił jego poprzednik i minister Ziobro”.

To jedno zdanie streszcza cały dramat polskiego wymiaru sprawiedliwości — i konflikt, który dziś wraca w nieco odświeżonej formie. Bo choć obóz rządzący próbuje odtworzyć niezależne sądy, prezydent staje po stronie tych, którzy tę niezależność przez lata systematycznie rozmontowywali.

Karol Nawrocki, historyk, były szef IPN, wszedł do Pałacu Prezydenckiego z obietnicą spokoju i pojednania. Jednak jego słowa o sędziach – „Nie dajcie sobie wmówić, iż wśród sędziów są jakiekolwiek kategorie” – pokazują, iż jego definicja pojednania polega raczej na zamieceniu problemu pod dywan.

Problem w tym, iż owe „kategorie” sędziów nie są wymysłem polityków czy mediów. To realny skutek upolitycznienia Krajowej Rady Sądownictwa w czasach PiS i masowego powoływania tzw. neosędziów przez Andrzeja Dudę. Europejskie trybunały wielokrotnie podważały legalność tych nominacji. Nawrocki więc nie broni równości wobec prawa, ale ujednoliconej fikcji – w której wszystko jest w porządku, o ile politycy z Pałacu tak powiedzą.

Donald Tusk, reagując na te słowa podczas konferencji w Raciborzu, ujął rzecz z charakterystyczną dla siebie ironią: „Gdyby sprawa nie była poważna, można by powiedzieć, iż prezydent pozwolił sobie na żart”. I trudno się z premierem nie zgodzić. Bo jeżeli ktoś w ostatnich latach „stosował prawo tak, jak mu się wydaje”, to właśnie politycy, których dziś Nawrocki broni – od Ziobry po prezydenckich nominatów.

Premier przypomniał, iż celem jego rządu jest „odtworzenie takiego wymiaru sprawiedliwości, który będzie niezależny od polityków i odporny na brutalne interwencje”. To słowa kluczowe: niezależność i odporność. W odróżnieniu od narracji Pałacu, Tusk nie mówi o symetrii, ale o odpowiedzialności – o konieczności naprawy systemu, który został zdominowany przez partyjnych liderów i wykorzystywany do celów politycznych.

„Uwalnianie systemu od tej brutalnej wersji polityki to jedno z najważniejszych dla mnie zadań” – podkreślił premier. I choć nie ukrywa, iż nie ma wpływu na myślenie prezydenta („Jakbym miał, to inaczej by to wyglądało”), to jego słowa są wyraźnym sygnałem: czas politycznych eksperymentów z wymiarem sprawiedliwości dobiegł końca.

Retoryka Nawrockiego o „braku segregacji” może brzmieć atrakcyjnie dla opinii publicznej zmęczonej sporami. Ale w rzeczywistości jest to klasyczny zabieg w stylu poprzedniej ekipy: zrównanie legalnego i nielegalnego, byle tylko uniknąć odpowiedzialności. Gdy prezydent mówi, iż „sędziami są ci, których nominuje każdy kolejny prezydent RP”, zapomina dodać, iż prawo nie działa w próżni, a decyzje prezydenta podlegają ocenie konstytucyjnej i europejskiej.

Nawrocki zdaje się więc kontynuować filozofię „niewidzenia problemu”, tak dobrze znaną z czasów Dudy. Polityka symbolicznego pojednania okazuje się w istocie polityką dalszego podziału: jedni sędziowie mają prawo orzekać, inni – choć wybrani w zgodzie z konstytucją – są de facto kwestionowani przez system, który sam wytworzył chaos.

W tym sporze Tusk jawi się jako głos rozsądku, który – choć nie zawsze skuteczny w działaniu – przynajmniej nazywa rzeczy po imieniu. Jego deklaracja o potrzebie niezależności sądów to nie tylko powrót do europejskich standardów, ale i próba odbudowy zaufania do państwa.

Prezydent Nawrocki tymczasem woli mówić o „niezgodzie na segregację”, jakby problemem był język, a nie fakty. W istocie to właśnie takie myślenie – unieważniające rzeczywistość – utrwala podział, który miał zniknąć.

I może właśnie dlatego, jak powiedział Tusk, „gdyby sprawa nie była poważna, można by się śmiać”. Ale jest poważna. Bo od tego, czy Polska naprawdę uwolni wymiar sprawiedliwości od polityki, zależy, czy jeszcze kiedyś uwierzymy, iż prawo jest dla obywateli, a nie dla prezydentów.

Idź do oryginalnego materiału