Co tu gadać; wygląda na to, iż pan prezydent Karol Nawrocki ma szczęście – a w polityce to już połowa sukcesu. Po zaprzysiężeniu 6 sierpnia przed Zgromadzeniem Narodowym, które odbyło się bez żadnych incydentów – jeżeli oczywiście nie liczyć demonstracyjnego wygalopowania z Sali Plenarnej Sejmu przez Giertycha Romana zaraz po odśpiewaniu hymnu państwowego – oczywiście Wielce Czcigodnego, który nie mógł bez abominacji patrzeć na lekceważenie swoich protestów wyborczych – wydarzenie miało przebieg spokojny, m.in. dlatego, iż towarzysząca marszałkowi Hołowni posągowa Małgorzata Kidawa-Błońska tym razem się nie odzywała.
Wprawdzie pojawiły się fałszywe pogłoski, iż przeciwnicy prezydenta Nawrockiego rzutem na taśmę spróbują zablokować jego zaprzysiężenie w ten sposób, iż na salę plenarną Sejmu, w przebraniu Wielce Czcigodnego Romana Giertycha przedostanie się “Babcia Kasia”, która rzuci się na prezydenta i go ukąsi, wskutek czego specjalnie czekająca karetka na sygnale odwiezie go do infirmerii, gdzie zostanie poddany 40-dniowej kwarantannie przeciwko wściekliźnie – i w ten sposób obowiązki prezydenta będzie musiał przejąć marszałek Hołownia, któremu obywatel Tusk Donald podsunie do podpisu pliki stosownych ustaw. Jednak Babcia Kasia nie przedostała się na Salę Plenarną, wskutek czego opuścił ją sam Wielce Czcigodny Giertych Roman, nieutulony w żalu, podobnie jak mnóstwo innych mikrocefali, którym obywatel Tusk Donald złożył z tego powodu wyrazy współczucia.
Tymczasem zaprzysiężony prezydent Nawrocki wygłosił orędzie, w którym nie tylko dal do zrozumienia, iż nie będzie kucał przez Volksdeutsche Partei, ale zapowiedział powołanie Rady gwoli Naprawy Ustroju oraz – iż nie będzie ani awansował, ani mianował sędziów, którzy mają lekceważący stosunek do porządku prawnego. Na takie dictum obywatel Tusk Donald powiedział, iż będzie “twardo stał” niczym na weselu i przypomniał, iż “prezydent reprezentuje, a rząd rządzi”. To bardzo podobne do formuły z czasów PRL, kiedy się mówiło, iż rząd rządzi, ale to partia kieruje – chociaż przy tych podobieństwach są i różnice. Po pierwsze rząd dzisiaj niczym nie “rządzi”, bo uprawianie polityki ma surowo zakazane od Naszych Sojuszników, a tylko administruje naszym nieszczęśliwym krajem, to znaczy – “rozlicza” złowrogi PiS, no i zadłuża państwo w tempie miliarda złotych na dobę, a po drugie partia, wszystko jedno – ta jedna, czy ta druga – niczym nie “kieruje”, bo wszystkim kieruje Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje.
Toteż zaraz po wszystkich ceremoniach towarzyszących objęciu urzędu prezydenta – w skład których weszła również ceremonia przejęcia zwierzchnictwa nad naszą niezwyciężoną armią, pan prezydent, najwyraźniej wzorując się na prezydencie USA Donaldzie Trumpie – zaczął publicznie podpisywać projekty ustaw, które zamierza skierować do Sejmu. Sejm, a konkretnie – aktualna wiekszość, czyli koalicja 13 grudnia – będzie naturalnie te inicjatywy prezydenckie blokował, podczas gdy pan prezydent ze swej strony będzie wetował ustawowe regulacje rządowe. To znaczy te, które będą szkodliwe dla Polski, a więc wszystkie bez wyjątku, bo czy ktoś słyszał, by jakikolwiek rząd zrobił coś korzystnego dla Polski? W ten oto sposób mniej więcej wiemy, jak będą wyglądały najbliższe dwa lata, które w związku z tym zostaną poświęcone kampanii wyborczej do Sejmu i Senatu. Poza wzajemnym blokowaniem się, niczego innego być nie może, a to ze względu na fakt, iż według konstytucji prezydent ma jedynie pozory władzy, podczas gdy prezes Rady Ministrów może zdecydowanie więcej. Dobrą ilustracją możliwości pana prezydenta jest choćby sytuacja jego najbliższego współpracownika, szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego, pana doktora Sławomira Cenckiewicza, któremu jakaś bezpieczniacka Schwein odebrała certyfikat dostępu do informacji niejawnych. jeżeli ta decyzja się utrzyma, to będzie znaczyło, iż szef BBN – w odróżnieniu od zwykłych, szeregowych konfidentów – nie zostanie dopuszczony do konfidencji. Dziury w niebie oczywiście z tego powodu nie będzie, bo wiadomo, iż Nasi Umiłowani Przywódcy uprawianie prawdziwej polityki mają surowo zakazane – ale prestiż ucierpi.
Oto bez echa minął termin ultimatum, jakie prezydent Trump wyznaczył prezydentowi Putinowi w sprawie Ukrainy – za to gruchnęła wieść, iż prezydent USA spotka się w sprawie zakończenia wojny na Ukrainie z prezydentem Putinem na Alasce. Jak dotąd nie słychać, by prezydent Zełeński miał zostać dopuszczony w tej sprawie do konfidencji. Wydębił tylko tyle, iż przywódcy kilku państw europejskich, wśród których znalazł się również obywatel Tusk Donald oświadczyli, ze Ukraina “musi” w tych rozmowach uczestniczyć. Nie wyjaśnili wszelako, co się stanie, jeżeli uczestniczyć nie będzie – chociaż, ma się rozumieć – “musi”. Ponieważ prezydent Zełeński coś tam mówił o “sprawiedliwym” pokoju, podczas gdy prezydent Trump coś tam mówił o “wymianie” terytoriów, to w ramach dmuchania na zimne mam nadzieję, iż ta “sprawiedliwa wymiana” nie będzie polegała na tym, iż w ramach rekompensaty dla Ukrainy za utratę co najmniej 20, a może choćby 25 procent terytorium, Polska nie będzie zmuszona do oddania województwa podkarpackiego, lubelskiego i małopolskiego – do Nowego Sącza – w ramach przyszłej “unii” polsko-ukraińskiej. Coś może być na rzeczy, bo odegdaj podczas koncertu na Stadionie Narodowym w Warszawie część publiczności rozwinęła banderowskie czarno-czerwone flagi i wznosiła stosowne okrzyki, a “nieznani sprawcy” zbezcześcili pomnik ofiar rzezi wołyńskiej w Domostawie, malując tam banderowskie barwy i wypisując ukraińskie hasła.
Jedyna nadzieja w tym, iż prezydent Karol Nawrocki ma szczęście. Nie tylko pojedzie do Waszyngtonu na zaproszenie prezydenta Trumpa, więc może mu wyperswaduje, by na razie nie proklamował żadnej “unii” polsko-ukraińskiej w ramach „sprawiedliwej rekompensaty” – bo obawiam się, iż obywatel Tusk Donald w porywie serca gorejącego zgodziłby się nie tylko na „unię” polsko-ukraińską, ale choćby – na „unię” polsko-niemiecką, obejmującą tereny leżące na zachód od wschodniej granicy niemieckiej z 1914 roku. Szczęście prezydenta Nawrockiego wyraża się również w tym, iż ni stąd, ni zowąd wybuchła afera z pieniędzmi Krajowego Planu Odbudowy, jakie Donaldu Tusku odblokowała Reichsfuhrerin Urszula Wodęleje, a które vaginessy z vaginetu obywatela Tuska potrwoniły między innymi na „kluby swingersów”, w których wszyscy bzykają się ze wszystkimi. Wprawdzie zadowolony ze swego rozumu pan wicemarszałek Sejmu, Wielce Czcigodny Piotr Zgorzelski z PSL uważa, iż to nie żadna „afera”, ani choćby „aferka” – ale jak w tej sytuacji kontynuować „rozliczenia” z PiS-em, będące jedyną raison d`etre rządu obywatela Tuska Donalda?
Stanisław Michalkiewicz