Michalik: Skoro są pewni, iż Nawrocki został wybrany uczciwie, to czemu się tak spieszą?

16 godzin temu
Wręczając Nawrockiemu poświadczenie wyboru na prezydenta, zanim wyjaśniono skalę i charakter nieprawidłowości w przebiegu głosowania, przewodniczący Państwowej Komisji Wyborczej Sylwester Marciniak podał fałszywe wyniki wyborów. Zrobił to świadomie i celowo - bo przecież wiedział o przypisaniu części głosów oddanych na Trzaskowskiego Nawrockiemu, o niedopuszczeniu do głosowania ludzi z ważnymi zaświadczeniami na podstawie nielegalnie używanej przez niektórych członków komisji aplikacji Mateckiego.


Pytanie, co (i czy coś w ogóle) grozi PKW za celowe wprowadzenie opinii publicznej w błąd i podanie nieprawdziwych wyników wyborów prezydenckich?

Inne pytanie, być może ważniejsze: dlaczego i panu Marciniakowi i PiS-owi tak bardzo zależy na szybkim przyklepaniu Nawrockiego jako prezydenta - zanim jeszcze miało szansę zadziałać prawo, a ABW i prokuratura i wyjaśnić, co z grubo ponad 3 tysiącami wyborczych nieprawidłowości? Skoro są pewni, iż Nawrocki został wybrany uczciwie, to czemu się tak spieszą? Czego się boją?

Jeśli wybory nie były sfałszowane?


Wczoraj poseł KO, Roman Giertych poinformował na X, iż złożył protest wyborczy do sądu Najwyższego i domaga się w nim unieważnienia wyborów. Giertych chce, moim zdaniem słusznie, ponownego przeliczenia głosów we wszystkich komisjach wyborczych, a nie tylko w trzynastu, jak zdecydowała na razie PKW.

Poseł słusznie wskazuje na wysokie ryzyko fałszowania głosów poprzez podmianę wyników kandydatów na korzyść Karola Nawrockiego - co, gdyby się potwierdziło - mogłoby dać zupełnie inny wynik wyborów.

To manewr znany naukom politycznym


Okazało się też, iż kandydaci tacy jak Marek Jakubiak, Maciej Maciak czy Krzysztof Stanowski mogli startować w wyborach nie po to, żeby wygrać, czy choćby coś ugrać (np. zasięgi i autoreklamę), ale także po to, żeby móc wysłać swoich przedstawicieli do komisji i lokali wyborczych.

To manewr znany naukom politycznym, nazywany „technicznym kandydowaniem”, czyli kandydowaniem nie po to, żeby faktycznie ubiegać się o urząd, ale po to, by skorzystać z przywilejów przysługujących kandydatom, takich jak możliwość zgłaszania mężów zaufania i członków komisji wyborczych. Ponieważ - i to warto podkreślić - każdy kandydat ma prawo delegować swoich ludzi do komisji wyborczych.

I tu najciekawsze: nie ma oficjalnych danych o liczbie mężów zaufania zgłoszonych przez poszczególnych kandydatów - szkoda, iż na stronie PKW nie istnieje zakładka: "Mężowie zaufania z poszczególnych komitetów wyborczych" - bo gdyby ktoś chciał udowodnić systemowe wykorzystywanie technicznych kandydatów - takie dane byłyby najważniejsze - stanowiłyby dowód na skoordynowane działanie i skalę zjawiska.

Te wybory prezydenckie były wyjątkowe jeszcze pod jednym względem: co 10. członek komisji został wybrany z komitetu wyborczego, który w ogóle nie wystawił kandydata, umieścił natomiast swoich ludzi w komisjach. I tu powstaje pytanie: po co? Czy komitety bez kandydatów, ale z ludźmi w komisjach to podejrzana dziura w systemie umożliwiająca wyborcze oszustwa?

Najważniejszym jednak argumentem za powtórzeniem wyborów prezydenckich jest art. 127 Konstytucji RP Art. 127. który mówi wyraźnie, że:

Prezydent Rzeczypospolitej jest wybierany przez Naród w wyborach powszechnych, równych, bezpośrednich i w głosowaniu tajnym.

Zasada równości wyborów oznacza, iż każdy wyborca ma równe prawo do oddania głosu i każdy głos ma jednakową wartość i wagę. Czyli - wpływ pojedynczego głosu na wynik wyborów jest taki sam dla wszystkich wyborcy.

W praktyce ta zasada oznacza więc, iż każdy wyborca ma prawo do tego, by jego głos wpłynął na wynik wyborów.

A zatem jest oczywiste, (pisałam to już na X, ale powtórzę dla czytelników z naTemat), iż skoro (a to już wiemy na pewno) nie każdy mógł zagłosować, bo ludziom odmawiano prawa do oddania głosu z powodu aplikacji Mateckiego - wybory nie były równe.

Wybory należy powtórzyć


Nie były też powszechne, bo zasada powszechności wyborów oznacza, iż każdy pełnoletni obywatel, mający prawo wyborcze, ma prawo oddać istotny głos i wybrać swoich przedstawicieli.

Dlatego skoro (a już wiemy, iż tak było) - w wyborach prezydenckich nie pozwolono zagłosować wielu obywatelom - wybory nie były powszechne.

A zatem należy je powtórzyć, bez względu na to ile głosów stracił czy zyskał na ewentualnych fałszerstwach Nawrocki czy Trzaskowski.

Dlatego, iż nie były równe i powszechne, a równość i powszechność, według Konstytucji RP są warunkiem, żeby były ważne.

Idź do oryginalnego materiału