„Unia Europejska musi otworzyć debatę na temat wzmocnienia instrumentów prawnych służących ochronie praworządności w państwach członkowskich. Po 15 latach doświadczeń z rządami Orbána i Kaczyńskiego wiemy, co działa, a co nie”, mówi w rozmowie z EURACTIV.pl europoseł Koalicji Obywatelskiej Michał Wawrykiewicz.
Karolina Zbytniewska, EURACTIV.pl: Parlament Europejski pozbawił dwóch polskich europosłów z PiS, Mariusza Kamińskiego i Macieja Wąsika, immunitetu. Decyzja ta otwiera drogę do ich ścigania w Polsce, gdzie ciążą na nich zarzuty naruszenia zakazu pełnienia funkcji publicznych. Co teraz dalej z Kamińskim i Wąsikiem, którzy uważają się za ofiary tortur Tuska?
Michał Wawrykiewicz: Cieszę się, iż rekomendacja Komisji Prawnej w zakresie uchylenia immunitetu obu panom została przyjęta przez cały Parlament Europejski. Jestem członkiem tej komisji i od początku w tym procesie uchylenia immunitetu uczestniczyłem.
Co do twierdzeń, które pojawiają się od wielu miesięcy, dotyczących upolitycznienia zarzutów wobec Macieja Wąsika i Mariusza Kamińskiego, to są one absolutnie nieuzasadnione. Przypomnijmy, iż obaj panowie zostali pierwotnie skazani na karę trzech lat więzienia i 10 lat zakazu pełnienia funkcji publicznych jeszcze w 2015 roku. Następnie zostali ułaskawieni przez prezydenta Andrzeja Dudę, mimo braku prawomocnego wyroku.
Zostali skazani za nadużycie władzy za to, iż zorganizowali, jako osoby odpowiedzialne za służby, zasadzkę na ówczesnego wicepremiera Andrzeja Leppera, aby go skompromitować politycznie. To bardzo poważne przestępstwo, ogromne nadużycie władzy, wykorzystanie potęgi, pieniędzy i infrastruktury wobec obywatela, za co zostali skazani.
Ostatecznie w grudniu 2023 roku, zostali skazani prawomocnie. Od tego momentu utracili mandaty poselskie. Wynika to po pierwsze z samego wyroku, który skazał ich na 5 lat pozbawienia możliwości pełnienia funkcji publicznej, a po drugie z przepisów prawa, Konstytucji i Kodeksu Wyborczego, które stanowią, iż w momencie utraty prawa wybieralności do Sejmu, mandat się traci.
To prawo wybieralności, zgodnie z Konstytucją, traci się, gdy jest się skazanym prawomocnym wyrokiem za przestępstwo ścigane z urzędu na karę pozbawienia wolności. To jest nieodwracalne. Gdy ktoś traci mandat, to już go nie odzyskuje. W jego miejsce wchodzi inna osoba do Sejmu.
Obaj twierdzili tymczasem, iż nie utracili prawa bycia posłem, co stanowi poważną anarchizację życia publicznego. Manifestowanie, iż przez cały czas się jest posłem, pomimo prawomocnego wyroku, to jawne naśmiewanie się z instytucji państwa.
Dlatego mają zarzuty za przekroczenie uprawnień i za zlekceważenie prawomocnego wyroku polskiego sądu. Ułaskawienie przez prezydenta tutaj nic nie zmienia. Oni utracili mandaty poselskie. Zaczęło się to w momencie, kiedy zostali ułaskawieni i wystartowali do Parlamentu Europejskiego, dostali się do niego, a aby prokuratura mogła kontynuować postępowanie karne, konieczne było uchylenie ich immunitetów.
Parlament Europejski nie przesądza o winie ani o karze, to nie jest sąd, on tylko bada, czy istnieje motyw polityczny w ściganiu karnym danych osób. I tutaj tego motywu nie było. Obaj po prostu utracili immunitety i teraz będą odpowiadać najpierw przed prokuraturą, a później, jeżeli akt oskarżenia zostanie skierowany, przed niezawisłym sądem. Będą mogli dowodzić swojej niewinności. W mojej ocenie dość oczywiste było złamanie przepisów prawa.
W Strasburgu dyskutowano również o nowych propozycjach legislacyjnych i praworządności na Węgrzech. Dlaczego zwołano taką debatę? I dlaczego Pańskim zdaniem premier Węgier Viktor Orbán zakazuje prawa do organizowania parad równości akurat teraz?
Debata była bardzo burzliwa. Cała prawa strona broniła Viktora Orbána i wprowadzanych przez niego rozwiązań. Strona demokratyczna oczywiście stawała przeciwko, bo jest to jawne naruszanie standardów europejskich, praw traktatowych, równości, godności ludzkiej, ale także innych.
Te nowe uprawnienia, nad którymi realizowane są prace w parlamencie w Budapeszcie, dozwalają na szersze działania władzy przeciwko obywatelom, takie jak skanowanie twarzy podczas demonstracji, aby identyfikować uczestników. To jest bardzo niebezpieczne.
Dlaczego teraz? Sytuacja jest dla Viktora Orbána i jego reżimu dość niepokojąca, widać objawy paniki, strachu przed tym, co może się wydarzyć w przyszłym roku podczas wyborów parlamentarnych. Partia TISZA Pétera Magyara prowadzi w sondażach. To pierwszy raz od 18-19 lat, kiedy Fidesz utracił prowadzenie w badaniach opinii publicznej.
Partia władzy, mocno związana z oligarchią i korupcją, boi się, iż utraci władzę i pieniądze, a także pozycję państwa, którym w sposób autokratyczny zarządza Viktor Orbán. Fidesz sobie tego państwa nie wyobraża bez Orbána, dlatego robi wszystko, aby zacieśnić kontrolę, zwiększyć terror i propagandę.
Pamiętajmy, iż na Węgrzech praktycznie nie ma niezależnych mediów, które mogłyby przedostać się do szerokiej opinii publicznej. Przekaz jest taki, iż po pierwsze, zdrajcy z Brukseli chcą zabrać suwerenność Węgrom, po drugie, imigranci mają zalać kraj, po trzecie, Węgrom narzuca się obce kulturowe wzorce.
Cała machina propagandowa, która przynosiła Orbánowi sukcesy przez długie lata, teraz przestała działać. Ludzie mają dość. W ostatnich miesiącach byłem wielokrotnie w Budapeszcie i widać to na ulicach. Widać nadchodzącą „wiosnę ludu węgierskiego”, której Orbán się boi. Dlatego forsuje zmiany konstytucji, które mają umacniać ideologię, jaką on proponuje. To walka o polityczne życie.
Postawię się w roli adwokatki diabła i zapytam: dlaczego Parlament Europejski się do tego wtrąca? Czy to nie jest naruszanie suwerenności państw, takich jak Polska w kwestii Wąsika i Kamińskiego, czy właśnie Węgier w sprawie, o której teraz rozmawiamy?
To podobny temat jak kwestia sądownictwa w Polsce w latach 2015-2023. Oczywiście państwa członkowskie Unii Europejskiej mają ogromną swobodę i autonomię w wielu dziedzinach, natomiast pewne sztywne reguły, co do których państwa członkowskie się zobowiązały, obowiązują.
W przypadku ustawy dotyczącej zakazu parad równości oraz skanowania twarzy demonstrantów, mamy do czynienia z naruszeniem podstawowych zasad Unii Europejskiej, opisanych w artykule 2 traktatu. W takim przypadku Unia musi się wtrącać.
Co do artykułu 7, widziałam, iż 19 państw członkowskich Unii Europejskiej popiera zajęcie się tą sprawą w kontekście artykułu 7 przeciwko Węgrom. Ale 19 to może być za mało.
Tak, ale ta liczba powoli rośnie. Z jednej strony presja jest duża, ale pojawiają się też nowe argumenty. jeżeli na stole leżą takie projekty legislacyjne jak zmiana konstytucji czy ustawa o zakazie parad równości, to Komisja Europejska zyskuje kolejne podstawy do działania. Może przedstawiać je podczas wysłuchania w Radzie, by posunąć naprzód to postępowanie, które trwa już zdecydowanie zbyt długo – wiele lat – i pozostaje w zawieszeniu.
To z kolei pokazuje nieefektywność artykułu 7, który kiedyś był nazywany „bronią atomową” Unii Europejskiej przeciwko państwom naruszającym jej wartości. Sytuacja ta pokazuje jednak również, iż każde państwo członkowskie pozostaje istotnym graczem i ma swój głos. Artykuł 7 jest po prostu procedurą bardziej polityczną niż prawną.
Decyzja kwalifikowanej większości w Radzie może przyspieszyć ten proces, ale jedynie do etapu stwierdzenia istnienia ryzyka naruszenia podstawowych wartości określonych w drugiej części artykułu. Aby jednak nałożyć sankcje, wymagana jest jednomyślność, co w praktyce czyni ten mechanizm niemal niewykonalnym.
Podczas prac nad projektami traktatów pojawiał się lepszy pomysł – by taką procedurą zajmował się Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej. Wówczas byłaby to bardziej prawna niż polityczna decyzja. Ta sytuacja pokazuje, iż Unia Europejska musi otworzyć debatę na temat wzmocnienia instrumentów prawnych służących ochronie praworządności w państwach członkowskich.
Mamy już piętnaście lat doświadczeń z rządami Orbána na Węgrzech i Jarosława Kaczyńskiego w Polsce. Wiemy, co działa, a co nie. Wiemy też, iż obecny arsenał środków jest niewystarczający i należy go zdecydowanie poszerzyć.
Jako sprawozdawca-cień w sprawie artykułu 7 dotyczącego Węgier oraz osoba zaangażowana w inne unijne projekty dotyczące praworządności, regularnie podejmuję ten temat. Dyskutuję o nim między innymi z komisarzem do spraw sprawiedliwości Michaelem McGrathem, innymi europosłami, przedstawicielami różnych środowisk oraz podczas konferencji.
Uważam, iż nadszedł czas, by ponownie spojrzeć na praworządność w kontekście strukturalnym i instytucjonalnym w Unii Europejskiej.
Tymczasem francuski sąd uznał Marine Le Pen za winną malwersacji unijnych funduszy. Miała ona sprzeniewierzyć 4,6 miliona euro środków publicznych na korzyść swojej partii. Parlament Europejski, który był stroną poszkodowaną w tej sprawie, odmówił komentarza. Z kolei Europejska Partia Ludowa, do której Pan Poseł należy, nie chciała wypowiadać się w tej sprawie, odrzucając propozycję europosła Daniela Freunda. Dlaczego EPL nie chciała komentować tej sprawy? I czy wyrok francuskiego sądu można uznać za polityczny?
Moim zdaniem absolutnie nie. Mamy tu do czynienia z klasycznym przestępstwem kryminalnym. To nie była pomyłka, ale celowe działanie trwające kilkanaście lat. Cała zorganizowana grupa transferowała pieniądze unijne do Francji na cele partyjne Marine Le Pen. Jest to więc ewidentna malwersacja środków publicznych i nie ma to nic wspólnego z polityką.
To, iż oskarżoną jest czołowym postacią francuskiej prawicy, nie oznacza, iż sprawa ma charakter polityczny. Podobnie było w przypadku Wąsika i Kamińskiego, którzy twierdzili, iż skoro zostali skazani przez sąd karny, to ich sprawa jest polityczna. Tymczasem fakt, iż ktoś jest politykiem, nie czyni go automatycznie ofiarą prześladowań politycznych.
Jeśli chodzi o stanowisko EPL, warto je wyjaśnić. Uznaliśmy, iż nad wyrokami sądowymi nie powinno się debatować w Parlamencie Europejskim. To kwestia podziału władz – sądy wydają niezależne, bezstronne wyroki i należy się tego trzymać. Wyroków nie należy komentować w kategoriach ich potępiania czy gloryfikowania w debacie parlamentarnej.
Z kolei w USA okazuje się, iż osoba skazana za przestępstwo może zostać prezydentem. Amerykańska konstytucja ani prawo federalne nie zawierają zapisów uniemożliwiających skazanemu objęcie tego urzędu. Co ciekawe, nie zawsze skazany może głosować w wyborach prezydenckich – w tej kwestii prawo jest tam znacznie surowsze. Patrząc na te wszystkie przypadki, pojawia się jedno fundamentalne pytanie: co zrobić, by przywrócić ponadpartyjne zaufanie do prawa?
Dziś prawo coraz częściej jest narzędziem w rękach silnych, wykorzystywanym przez polityków do własnych celów – mobilizacji wyborców, budowania wizerunku ofiary systemu. Widać to wszędzie, choćby w demokracjach, które wciąż jeszcze nimi są. I to wydaje mi się największym problemem.
Monteskiusz sformułował zasady trójpodziału władzy ponad 270 lat temu. System ten opiera się na wzajemnej kontroli i równoważeniu się władz, co jest jedynym sposobem na ochronę obywateli przed nadużyciami rządzących. Niezależność sądownictwa nie jest abstrakcyjną wartością – to fundament demokracji.
Dlatego przez tyle lat angażowałem się w walkę o niezależność polskiego sądownictwa, zwłaszcza w momencie, gdy Kaczyński dokonał na nie zamachu. Wierzę, iż bez niezależnych sądów demokracja nie ma szans na przetrwanie. To samo dotyczy Unii Europejskiej – jej dalsze funkcjonowanie opiera się na praworządności.
W wielu krajach Europy Zachodniej, jak Francja, Wielka Brytania czy Niemcy, sądownictwo cieszy się wysokim zaufaniem i nie budzi systemowych zastrzeżeń. W Polsce do czasu zamachu na wymiar sprawiedliwości również tak było. Dziś odbudowa niezależności sądownictwa i przywrócenie zaufania społecznego będą wymagały długich lat pracy. Zniszczyć jest łatwo – odbudować stabilność i autorytet instytucji znacznie trudniej.
Dlatego cieszy mnie, iż komisja kodyfikacyjna ds. sądownictwa i prokuratury, pod przewodnictwem prof. Krystiana Markiewicza intensywnie pracuje nad reformami. Mam nadzieję, iż po wyborze demokratycznego prezydenta uda się uchwalić ustawy nie tylko przywracające standardy niezależności sądów, ale także unowocześniające cały system. Silne, niezależne sądownictwo to warunek funkcjonowania demokratycznego państwa.