Jeszcze niedawno Sławomir Mentzen marzył o roli „czarnego konia” wyborów prezydenckich. Kreślił wizje wielkich mobilizacji, antysystemowego buntu, milionów młodych ludzi, którzy pójdą za nim, bo „oni wszyscy są tacy sami, a on jeden inny”. Tymczasem rzeczywistość brutalnie zweryfikowała te fantazje. W Rudzie Śląskiej, na wiecu wyborczym tego samozwańczego trybuna ludu, pojawiło się… kilkadziesiąt osób. I to mimo ładnej pogody. Słońce świeciło, nie padało, a mimo to ludziom wyraźnie nie chciało się przyjść choćby z ciekawości. Dramat.
Mentzen, który jeszcze rok temu robił tłumy na spotkaniach „pijackiego TikToka” z hasłem „piwo z Mentzenem”, dziś przeżywa bolesne zderzenie z rzeczywistością. Okazuje się, iż opowieści o „niskich podatkach” i „wolności gospodarczej” może i brzmią dobrze w memach, ale trudno zbudować na nich poważną kampanię prezydencką. Zwłaszcza kiedy poza antyunijnymi hasłami i grillowaniem „bandy czworga” nie ma się ludziom nic więcej do zaproponowania.
Z pustego i Mentzen nie naleje
Na spotkaniu w Rudzie Śląskiej atmosfera była raczej jak na spękanym boisku podczas pikniku osiedlowego niż na kampanii kandydata na najważniejszy urząd w państwie. Kilkadziesiąt osób, w większości działacze lokalnej Konfederacji plus kilka przypadkowych osób, które akurat przechodziły obok. Zero entuzjazmu, zero energii, zero nowej twarzy. To już nie jest polityczna stagnacja. To polityczna agonia.
Mentzen, zamiast lidera młodego buntu, coraz bardziej przypomina zniechęconego księgowego, który zrozumiał, iż choćby jeżeli dobrze ogarnia tabelki z podatkami, to nie wystarczy, żeby wygrać wybory prezydenckie. Kampania, która miała być jazdą bez trzymanki, staje się powoli smutnym objazdem po prowincjonalnych skwerkach z coraz mniejszą liczbą widzów.
Nie pomogą już choćby „śmieszki” z Instagrama
Co gorsza, Mentzen nie ma pomysłu, jak z tego wyjść. Liczył, iż wystarczą cięte riposty, kilka memów i zdjęcie z piwem, ale najwyraźniej wyborcy oczekują jednak czegoś więcej. choćby wśród młodych wyborców, do których przecież celował, coraz częściej słychać westchnienia, iż „Mentzen to fajnie gadał, ale to nie poważny kandydat”. I trudno się dziwić — jego kampania wygląda dziś jak mem, który już przestał być śmieszny.
Jeśli tempo tej kampanii się nie zmieni, kolejne wiece mogą się nie odbyć choćby przy „kilkudziesięciu osobach”. Bo w końcu choćby najbardziej zagorzali sympatycy mogą uznać, iż szkoda czasu w słuchanie polityka, który sam wygląda na znudzonego własnymi przemówieniami.
Z antysystemowca do politycznego mema
Sławomir Mentzen miał być wyzwaniem dla systemu. Miał wprowadzić powiew świeżości do kampanii. Dziś coraz wyraźniej staje się symbolem polityka, który uwierzył w swój własny hype i nie zauważył, kiedy tłumy się rozeszły.
A jak tak dalej pójdzie, to na finałowym wiecu kampanii jego największym problemem będzie nie przekonywanie wyborców, tylko szukanie statystów do zdjęć.