Marzenie o rewanżu. Kowalski i PiS wbrew nastrojom Polaków

8 godzin temu
Zdjęcie: Kowalski


Janusz Kowalski znów przemówił językiem wielkich ambicji i jeszcze większych uproszczeń. W jego najnowszym wpisie zwycięstwo PiS w wyborach 2027 roku jawi się jako sprawa niemal oczywista, „na wyciągnięcie dłoni”.

Wystarczy – jak przekonuje poseł – odrzucić „model kampanii z 2023 r.”, powtórzyć receptę z roku 2025 i wskazać nowego lidera, „nieobarczonego polityką lat 2019–2023”. To narracja charakterystyczna: problem nie leży w samej partii ani w jej ośmioletnich rządach, ale w źle dobranej taktyce i niewłaściwych twarzach. Rzeczywistość wyborcza jest jednak znacznie mniej łaskawa dla takich marzeń.

Kowalski wchodzi w sam środek wewnętrznego sporu w PiS, opowiadając się jednoznacznie po stronie skrętu w prawo. „Nie ma wroga na prawicy, wrogiem jest tylko Donald Tusk” – deklaruje. To zdanie streszcza jego wizję polityki: świat podzielony na obóz „suwerennościowy” i jednego, personalnie wskazanego przeciwnika. Brakuje w niej miejsca na refleksję, iż Polacy nie odwrócili się od PiS dlatego, iż partia była zbyt mało radykalna, ale dlatego, iż mieli dość chaosu, konfliktów i permanentnej wojny z instytucjami państwa oraz Europą.

Poseł zapewnia, iż „zwycięstwo PiS jest na wyciągnięcie dłoni”, a receptą ma być kandydat na premiera „nieobarczony polityką lat 2019–2023”. To interesujące, bo Kowalski przez lata był jednym z najbardziej lojalnych obrońców tamtego okresu i jego decyzji. Dziś próbuje symbolicznie się od nich odciąć, nie rozliczając ani afer, ani stylu rządzenia, który doprowadził PiS do utraty władzy. To klasyczny manewr: zachować ideologię i ambicje, a winę zrzucić na bliżej nieokreślone „błędy wizerunkowe”.

Wpis Kowalskiego jest też zapisem osobistych aspiracji. Choć poseł nie mówi tego wprost, jego wizja „nowego” przywództwa, listy nazwisk mobilizujących „elektorat całej prawicy” i apel o „schowanie osobistych ambicji” brzmią jak projekcja własnych marzeń o wpływie. Paradoks polega na tym, iż Kowalski wzywa do rezygnacji z ambicji, jednocześnie budując narrację, w której to właśnie on i jego środowisko wiedzą najlepiej, jak odzyskać władzę.

Problem w tym, iż ta wizja rozmija się z nastrojami społecznymi. PiS nie przegrał dlatego, iż zbyt słabo atakował Donalda Tuska, ale dlatego, iż wyborcy – także ci konserwatywni – uznali, iż partia przestała być wiarygodna. Kowalski zdaje się tego nie zauważać, sprowadzając politykę do czystej mobilizacji „swoich” i walki o elektorat Konfederacji. „Nie byłoby fenomenu Grzegorza Brauna i Konfederacji, gdyby nie lata 2019–2023” – przyznaje, ale zamiast wyciągnąć wniosek o szkodliwości radykalizacji, traktuje to jako argument za dalszym przesuwaniem się w prawo.

Hasło „Paktu Senackiego Prawicy” i konsolidacji wokół Jarosława Kaczyńskiego oraz Mariusza Błaszczaka brzmi jak echo przeszłości, nie plan na przyszłość. Kowalski wierzy, iż wystarczy zmienić opakowanie, by sprzedać ten sam produkt. Tymczasem wyborcy już go poznali – i odłożyli na półkę. Marzenia o szybkim powrocie do władzy mogą mobilizować partyjnych działaczy, ale nie zmienią faktu, iż PiS utracił społeczne zaufanie, a Polska nie tęskni za powrotem do polityki permanentnego konfliktu.

W tym sensie wpis Janusza Kowalskiego jest bardziej świadectwem nostalgii za władzą niż realistyczną analizą. „Proste. Nadchodzi czas decyzji” – kończy poseł. Rzeczywiście: decyzja już zapadła. I była nią zmiana, której Kowalski – mimo całej retorycznej energii – wciąż nie potrafi zaakceptować.

Idź do oryginalnego materiału