Marcin Drewicz: Warszawiak góralowi z odpowiedzią Cz.2

4 dni temu

Marcin Drewicz: WARSZAWIAK GÓRALOWI Z ODPOWIEDZIĄ w sprawie urbanistycznego projektu „Repolonizacja Warszawy” autorstwa Sebastiana Pitonia: trochę „na tak”, a trochę „na nie”. Część 2: Co to jest tradycyjna architektura polska?

Sebastian Pitoń chce niejako spolonizować ów „dar Narodu Radzieckiego dla Socjalistycznej Polski”, czyli Pałac Kultury i Nauki, więc jego obce sowieckie przesłanie przełożyć na przesłanie polskie, narodowe i katolickie, poprzez umieszczenie pewnych, doprawdy, nieoczekiwanych obiektów na samym Pałacu (sic! o czym dalej) i przede wszystkiem poprzez odpowiednie zabudowanie całej przestrzeni wokół niego, w czworokącie ulic Marszałkowskiej, Świętokrzyskiej, Emilii Plater oraz Alei Jerozolimskich.

Porównajmy z realiami dzisiejszymi. W połowie XX w. dla obszaru na wschód od Polski nie istniał w obiegu publicznym żaden inny naród, jak właśnie „wielki naród radziecki”, po polsku najkrócej mówiąc: „rusek”, do początków XX wieku także „kacap” (sic!). Nie do pomyślenia było roztrząsanie – jak to się dzieje dzisiaj – kto tam z nich jest na przykład Ukraińcem, kto Białorusinem, i czy on jest jakiś inny, niżeli po prostu rosyjskojęzyczny.

W tamtych realiach tłumaczenie, iż „to też jest Ukrainiec-patriota, ale rosyjskojęzyczny” było w najlepszym razie niezrozumiałe. Podobnie, jak dzisiaj jest niezrozumiałe dla trwających na blokowiskach Donbasu tzw. żdunów, gdy ktoś ich namawia, aby się oni „ewakuowali na stronę ukraińską” (ros. żdat’ – czekać).

Tak czy siak, to właśnie tam, w Sowietach, w Bolszewii wygenerowana władza, bo osobiście sam Józef Stalin, narzuciła nam przecież ten cały Pałac Kultury i o wiele więcej, aniżeli tylko jakiś-tam Pałac.

Wszyscy się już od dawna przyzwyczailiśmy, iż ta rozległa przestrzeń wokół Pałacu Kultury pozostaje pusta. Pamiętajmy, iż plantując grunt pod Pałac i pod plac wokół niego zarówno usuwano zgruzowaną i/lub wypaloną zabudowę Warszawy I, jak i te ponoć w znacznej liczbie kamienice jednak względnie ocalałe z wojennej pożogi. A o tym, jakie co do ich rysu architektonicznego były to kamienice oraz inne budowle, można powziąć ogólne pojęcie spoglądając dzisiaj na południową pierzeję Alei Jerozolimskich naprzeciwko Pałacu i zagłębiając się w kierunku południowym w tamte kwartały ulic.

Nowe wieżowce zlokalizowano i wzniesiono wszakże nieco poza tą przestrzenią bezpośrednio zdominowaną przez Pałac, tj. w ogólności na zachód od ul. Emilii Plater. Pomysły stawiania ich bliżej Pałacu są dawniejsze. Toteż p. inż. Sebastian Pitoń prawdziwie nas zaskoczył swoim całościowym projektem zgłaszanym właśnie teraz. Niemniej, przywołuje on także próby rozwiązania problemu zagospodarowania tejże przestrzeni podejmowane przez poprzedników.

Nie zaskoczyli nas w tej mierze realizatorzy owego „klocka” nazywającego się „Muzeum Sztuki Nowoczesnej”, zlokalizowanego blisko narożnika ul.ul. Marszałkowskiej i Świętokrzyskiej, gdyż ten zajmuje ledwie cząstkę wspomnianej szerokiej pustaci. Ma się opodal pojawić także inny „klocek”, zwany przez p. Pitonia „czarnym kontenerem”. Słusznie p. Pitoń mówi w tym kontekście o dewastacji warszawskich przestrzeni.

Obydwa – pierwszy z nich z muzealnym, czy też wystawienniczym przeznaczeniem – „klocki”, czy też „pudełka” są dobrą miarą marności czasów, w jakich przyszło nam żyć, gdyż one już w ogóle żadnej architektury nie stanowią – ot, cztery gładkie ściany i płaskie zadaszenie; to tak jak np. techno-rap już nie jest muzyką, ale ledwie pasmem męczących dźwięków wywoływanych sztucznie.

Ale nie ten jeden wystawiony już przy ul. Marszałkowskiej „klocek” straszy w dzisiejszej Warszawie. Warto pamiętać, iż w tych samych niedawnych latach wzniesiono „po najmniejszej linii oporu” dwa inne podobne nieobrobione „klocki-pudełka”, i to obok siebie (!), na niedawno otwartym dla spacerowiczów terenie Cytadeli Warszawskiej, obydwa z również przeznaczeniem muzealnym – Muzeum Historii Polski i Muzeum Wojska Polskiego (w nowej siedzibie). Podobnych „pudeł” jest w Warszawie jeszcze więcej, na czego zasygnalizowaniu już tutaj poprzestajemy.

I otóż Sebastian Pitoń chce zacząć od obłożenia tego „pudełka” blisko Pałacu Kultury kamieniarką o bogatej ornamentyce wprost nawiązującą do najgłębszych tradycji architektury polskiej (lecz także przejść do kolejnych działań, o których dalej); skoro choćby sowieccy architekci, którzy „na zachodzie nigdy nie byli” (cytat z ww. filmu), dla wykończenia różnych segmentów Pałacu Kultury też podobnie postąpili, odbywając uprzednio, tj. na jesieni 1951 roku stosowną wizję lokalną w kilkunastu zabytkowych polskich ośrodkach miejskich (bo projektanci nowoczesnych szklanych wieżowców niczym takim się przecież nie zajmowali!).

Tak, wiemy – romanizm jest romański, gotyk jest gocki lub francuski, a renesans z barokiem są włoskie. Wszystkie te style (i inne także) w różnych krajach znalazły swoje aplikacje i odmiany; najwięcej barok, skoro jest on z czasów virreinatos (hiszp. wicekrólestw) reprezentowany także w Ameryce, zwłaszcza w Meksyku, w Peru, ale i choćby na dalekich azjatyckich Filipinach.

Z ww. filmu autorstwa p. inż. Pitonia i z jego wypowiedzi wywodzimy, iż to właśnie renesans z jego płaskimi w naszym w normalnych warunkach deszczowo-śnieżnym klimacie dachami i z zasłaniającymi te dachy bogato formowanymi attykami tenże architekt identyfikuje jako właśnie tradycyjny styl polski dla budowli większych – bo o takich tutaj mowa.

Nie on pierwszy ulega tej sugestii (wolno mu!), skoro jeszcze przed pierwszą wojną światową także projektanci nie tak odległego od Pałacu Kultury Wiaduktu i Mostu Poniatowskiego (wówczas: Cara Mikołaja), polscy przecież, owe charakterystyczne murowane wieżyce rozmieszczone w ciągu tej wiślanej przeprawy również zwieńczyli renesansowymi attykami.

I tu zaczyna się debata o fundamentalnym znaczeniu, tj. o polskim renesansie, polskim baroku i o „polskim stylu narodowym”, jakiej my tu się nie podejmujemy rozwijać z uwagi na jej wielkie rozmiary. Pamiętajmy, iż myślą przewodnią omawianego tu jakże śmiałego projektu p. inż. Pitonia jest, „aby coś wreszcie zrobić z tym Pałacem Kultury”, jakoś go oswoić, skoro owa potężna budowla, przez Polaków-katolików przecież u nikogo nie zamawiana, ani obstalowana, ma jednak pozostać nie wyburzona.

Na Pałacu sowieci zamieścili renesansowe attyki, rzeczywiście w Polsce występujące, acz w niewielu przecież miejscach, i mające już tam kilkaset lat; tak więc to co ma tenże Pałac otaczać, też powinno być zdaniem Sebastiana Pitonia w attyki zaopatrzone, skoro tym sposobem Pałac ma być „oswojony”, a przestrzeń wokół niego otoczona – jak powiada ów Projektant – „tym, co można uznać za polskie”, aczkolwiek w koniecznym nawiązaniu do architektury właśnie…

Pałacu, o którego „polskości” zadecydowali obcy. My zaś mamy być zakładnikami tej decyzji podjętej przez obcych (tak jak po „Jałcie”, „Lizbonie” etc., a np. nasi bracia Węgrzy po „Trianonie”).

Jednak w przeszłości nie takie architektoniczno-cywilizacyjne problemy z powodzeniem na trwałe rozwiązywano. Oto w pierwszej połowie XIII w. Święty Krzyżowiec Król Ferdynand (hiszp. San Fernando el Rey) wkracza do odzyskanej po wiekach Kordoby. I od razu, dosłownie z marszu, na będącym perłą islamskiej, więc cywilizacyjnie i religijnie obcej architektury Wielkim Meczecie każe on zatknąć Krzyż Chrystusowy, a we wnętrzu tej budowli odprawić Mszę Świętą Dziękczynną gromadzącą tłumy ludu i rycerstwa. W późniejszych czasach tam także pojawiły się wyniosłe barokowe kaplice.

Doprawdy, swobodę twórczą „na surowym korzeniu” to mieli w XVI wieku architekci wznoszący hiszpański Escorial, a w wieku XX ci, którzy wykuwali w skale największą na świecie Bazylikę w też hiszpańskiej Dolinie Poległych, a nad nią stawiali najwyższy na świecie Krzyż – założenie przestrzenne wszakże jedyne w swoim rodzaju. My Polacy dzisiejsi – o czym pisano już wyżej – musimy się jakoś odnieść do istniejącego uprzednio Pałacu-giganta wzniesionego nam „w darze” przez nikogo się o zdanie nie pytających sowieckich towarzyszy.

Czy kluczowym dla obecnej naszej sytuacji wydarzeniem nie była aby ta podróż po Polsce odbyta przez sowieckich architektów na jesieni 1951 roku? Czy znane są zapisy z prowadzonych tam i wtedy przez nich obserwacji i formułowanych wniosków? Co oni z polskiej tradycji architektonicznej wzięli, to już wiemy. ale czego nie zauważyli? A co zauważyli i odrzucili? A może ktoś im podpowiadał? jeżeli tak, to kto to był i jakie były tego kogoś związki z tradycją architektury polskiej i w ogóle z polską kulturą?

Gdyż – jak to podkreśla p.inż. Pitoń – akademik Rudniew wraz z towarzyszami byli to w tej dziedzinie ludzie zupełnie świeży; a ich peregrynacja do kilkunastu polskich miast trwała wszystkiego dwa tygodnie; Wilna ani Lwowa na tej trasie oczywiście nie było.

Sowieci – jak widzimy – odrzucili barok, ten w masowym wymiarze styl polski, przy którym owe renesansowe realizacje są to wprawdzie piękne i ciekawe, ale nieliczne endemity rozproszone po kraju; a barok (i swoisty post-barok) jest wszędzie, na wsi i w mieście, w formach zarówno małych, jak np. przydrożne kapliczki, jak i w wielkich, jak wyniosłe świątynie, wznoszone w różnych regionalnych odmianach i w różnych okresach swego, czyli baroku panowania w Polsce (i gdzie indziej też).

Jest i ta jakże bardzo polska barokowa oraz „post-barokowa” cięgiem zabudowa mieszkalna ulic i pierzei rynków polskich miast i miasteczek, ta piętrowa i ta nieco wyższa niż jednopiętrowa; są zamki, klasztory, pałace, dwory, dworki i rozmaite inne obiekty użyteczności świeckiej oraz kościelnej.

Niemniej barok jest właśnie „kościelny” i „przykościelny”, gdyż po prostu łaciński, więc – ale to tylko taka nasza hipoteza – prawdopodobnie dlatego przez bezbożnych post-prawosławnych sowietów został on odrzucony-zamilczany; natomiast renesans, chociaż też łaciński, jest „świecki”, więc to on został dopuszczony na wyżyny stołecznego Pałacu imienia Stalina. Ile mamy w Polsce (na ziemiach polskich) kościołów barokowych, a ile renesansowych? No i wyposażenie wnętrz – tych kościelnych i tych świeckich. Jakie jest ono… renesansowe? Na północy Polski się ono nazywa manierystyczne. Natomiast motyw barokowy rozpoznaje każdy wszędzie.

Bo gdyby tak jeszcze popodróżować po Polsce, także do tych miast odwiedzonych w roku 1951 przez architektoniczną ekipę sowieckiego akademika Lwa Rudniewa, to się musi dostrzec tę „nie pod attyką” dawną architekturę polską, mianowicie w dużych doprawdy ilościach – pomimo zniszczeń wojennych i powojennych (sic!) – dachy pochyłe i rozmaitymi sposobami łamane, wplatające się w przez cały czas bogactwo i powszechność tego, co jest owym polskim barokiem, niekiedy bardzo wybujałym, w wielu lokalnych odmianach.

W okresie międzywojennym starano się w oparciu o te wzory rozwijać w Polsce tzw. styl narodowy, także w skali budynków większych, wznosząc w tymże stylu m.in. dworce kolejowe oraz duże gmachy szkolne, z reguły o dachach stromych, łamanych, wielospadowych, gotowych na odbiór obfitych opadów.

Nieco wcześniejszy eklektyzm i synkretyzm adekwatny dla jakże bujnej architektonicznej i urbanistycznej twórczości przełomu XIX i XX stulecia też stawiał u nas raczej na zadaszenia strome, aniżeli płaskie.

Przychodzi na myśl twórczość Stanisława Noakowskiego, ale ten autor rysował z natury doprawdy wszystko (także w innych krajach), dając jednak jakąś syntezę polskiego stylu narodowego. Ale Noakowski uprawiał również fantastykę architektoniczną, co dzisiaj postrzegamy jako kierunek twórczości także Sebastiana Pitonia, oczywiście o cechach dla tego twórcy odrębnych, indywidualnych. Nazywają p. Pitonia „polskim Gaudim”; i rzeczywiście – pewne cechy jego „gaudyzmu” odnajdujemy w omawianym tu projekcie, m.in. w postaci owych „organicznych wież”.

„Wieś i miasteczko” – sławna wystawa i album z roku 1916, po zniszczeniach spowodowanych na ziemiach polskich bojami pierwszej wojny światowej. Jak to wszystko po polsku odbudować? Przecież po wojnie światowej drugiej komuniści podchodzili do tego samego pytania jakże inaczej, podobnie jak w ogóle Polacy przez ostatnie osiemdziesiąt lat, do dziś dnia na sposób iście wywrotowo-rewolucyjny: stare, czyli w rzeczy samej polska wielowiekowa tradycja architektoniczna, od stodoły poczynając (!), poprzez dom jednorodzinny, po budowle większe, jest dziś dla już trzeciego z kolei pokolenia nieważne.

Wyburzyć i na tym samym miejscu zbudować jakiegoś „nowoczesnego” betoniaka podpatrzonego w przygodnie obejrzanych hollywoodskich filmach klasy C-D.

Sztuka są to rzeczy „stare i nowe”, aczkolwiek wszystkie razem stanowiące pewien uzasadniony ciąg, niekiedy jednak z różnych powodów zrywany. Attyka też kiedyś była w Polsce nowością. W trakcie minionego powojennego osiemdziesięciolecia, tj. począwszy od roku 1945, więc „za komuny” i „teraz”, czyli „po komunie” Polacy w dziedzinie zarówno małej, jak i dużej architektury ciągłość swojej tradycji architektonicznej zrywali w kilku falach. Wiele by o tym mówić.

Nie wprowadzili oni zarazem jakiejś wyraźnie nowej jakości, jak – dla przykładu – z okładem czterysta lat temu owa attyka, później feeria baroku, geometria klasycyzmu, a przed drugą wojną światową ten powściągliwy modernizm, w jakim to stylu zaczęto wtedy wznosić obszerne kościoły, dokańczane już po wojnie, niektóre z nich podnoszone z ruin.

Co jest szczególnie niepokojące, właśnie w czasie „wolności”, czyli po roku 1989 to obcy, dopuszczeni tu wszakże przez często przekupny „czynnik polskojęzyczny”, ruszyli by już na szeroką skalę zapełniać tę nominalnie wciąż „polską” przestrzeń architektoniczną i – co gorsza – także urbanistyczną (!) monotonną pudełkowatą taniochą, przez naiwnych tubylców postrzeganą jako ożywcze tchnienie „wolnego Zachodu” na naszej ziemi. I o tym też by można wiele mówić, czyniąc m.in. porównania z tymi wcześniejszymi komunistycznymi blokowiskami.

Dobre już trzydzieści lat temu pewien polski architekt specjalizujący się w małej formie („wieś i miasteczko” w naszych już czasach) narzekał w radiowej wypowiedzi, iż oto teraz to już w Polsce porządnej obory o tradycyjnych proporcjach zaprojektować, ani postawić nie można, „bo chłop, gdy już ma pieniądze, to chce on czegoś w rodzaju opery w Sydney” (sic!).

Wiele innych narodów europejskich postępuje jednak inaczej. Gdzieniegdzie nie poznasz na pierwszy rzut oka, czy budynek był stawiany 50 lat temu, czy 150 lat temu, czy może jeszcze dawniej; podobnie z urządzeniem jego wnętrza, także i otoczenia. Ot, zwyczajnie, „rzeczy stare i nowe”.

„Wieś i miasteczko” z początku XX wieku implikuje architekturę z natury rzeczy małych rozmiarów, jednorodzinną-kilkurodzinną; atoli mamy przecież tradycje adaptowania tamtych tradycyjnych form i proporcji do skali budynków średnich i choćby tych dużych (owe wyżej przywołane m.in. dworce i szkoły).

Lecz i adaptować specjalnie nie trzeba, skoro dwa pokolenia wcześniej, przed wiekiem XX, tj. w drugiej połowie wieku XIX wędrujący po ziemiach polskich Napoleon Orda (1807-1883) dał rodakom (tak on rzecz dedykował) przebogaty katalog rysunków przedstawiających naszą architekturę w stanie, w jakim ona wtedy była, zatem niektóre obiekty w postaci już tylko i aż malowniczych ruin, ale inne w świetnym stanie i w pełni użyteczności.

I to właśnie jest tradycja architektury polskiej. Sebastian Pitoń w omawianym tu projekcie dokonał określonego wyboru i poszedł jej nurtem renesansowym, prawem twórcy nadając mu swój, tj. Projektanta, kierunek. My, bynajmniej nie nastając na zanegowanie przywołanych przez niego uzasadnień co do estetyki i funkcjonalności – m.in. kosztowne w utrzymaniu ogrody spacerowe na płaskich dachach – byśmy doradzali jednak wyraźne zbarokizowanie tego projektu, co przecież nie kłóci się z jego choćby „udziewiętnastowiecznieniem”, czy to wedle miary z połowy XIX w., czy może tej z końca tegoż stulecia.

To są różne historyczne odmiany tego samego, bo właśnie przebogatej polskiej architektury.

Przychodzą nam do głowy także pomysły polegające na niejakim złamaniu (przynajmniej nadłamaniu) koncepcji p. inż. Pitonia, bądź to w zakresie nadania planowanym obiektom funkcji jeszcze innych, aniżeli te przewidywane przez Projektanta, bądź też w wymiarze horyzontalnym na niejakiej zmianie rozplanowania nowych obiektów wokół Pałacu Kultury, bądź też w wymiarze wertykalnym na… obniżeniu samego Pałacu (sic!), czyli – zgodnie z intencją wielu – na w rzeczy samej wyburzeniu go (sic!), ale tylko częściowym – od góry. ale o tym wszystkim będzie mowa już dalej.

C.D.N.

Polecamy również: Ukrainiec zaatakował polską policjantkę

Idź do oryginalnego materiału