Marcin Drewicz: O komunikacji na rubieżach cywilizacji

3 godzin temu

Marcin Drewicz: O komunikacji (lotniczej i kolejowej, także przybrzeżnej) na rubieżach cywilizacji, cz.1: Wstępne zagadki CPK i KDP

Już na samym wstępie śpieszymy zapowiedzieć, iż niniejsza nasza wypowiedź – nie ona pierwsza przecież – jest sprowokowana doniesieniami medialnymi, tym razem tymi od lat powracającymi, a dotyczącymi zamiarów wybudowania niedaleko Warszawy owego Centralnego Portu Komunikacyjnego (dalej: CPK). Mówi się choćby o powiązanym z tym powstaniu – akurat w „krainie Chełmońskiego”, nieopodal Grodziska Mazowieckiego i Żyrardowa – jeszcze jednego, nowego miasteczka (sic!), boć przecie obsługa tego CPK nie powinna się opierać tylko na pracownikach uwikłanych w codzienne dojazdy do pracy.

Ale… po co nam nagle w Polsce taki obiekt w takim miejscu? Odpowiedź, iż „aby usprawnić komunikację” jest bezzasadna, gdyż ten cel można osiągać na „sto i jeden” różnych sposobów. Dlaczego więc w taki akurat, niebywale kosztowny sposób? Skoro można wielokrotnie taniej.

Na naszym stole rozpostarliśmy mapę linii kolejowych w Polsce z roku 1991 (!), będącą załącznikiem do w tamtych czasach corocznego, majestatycznego (!) „Sieciowego Rozkładu Jazdy Pociągów PKP”, 912 (dzięwięćset dwanaście) stron formatu A5, „egzemplarz służbowy”. Łza się w oku kręci. Bo u nas w Polsce to tak jak u pijanego: od ściany do ściany. Wszakże lata 90. XX wieku wraz z tymi otwierającymi wiek już XXI były okresem triumfalnego (!), właśnie w imię „Nowoczesności”, likwidowania połączeń kolejowych i zmniejszania liczby pociągów kursujących po polskich torach.

Bo „Nowoczesność” i „Postępowość” wraz z otwartą właśnie wtedy „Zachodniością” to jest „Dobrobyt”, a ten oznacza po jednym i niedługo więcej niż po jednym samochodzie (osobowym) na gospodarstwo rodzinne. Niebawem więc wszystkie te samochody bardzo „nowocześnie” utknęły w samochodowym korku, i to choćby gdzieś na skrzyżowaniu polnych dotąd dróg. A pociągu, aby „dzieci miały czym dojeżdżać do szkoły”, już nie było.

Teraz (od ściany do ściany) odwrotnie. Z Warszawy do Poznania mamy jeździć właśnie pociągiem, i to „już nie w trzy, ale w mniej niż dwie godziny”; i w ogóle Polska centralna ma być ujęta w formułę tzw. „ygreka” – ale patrząc na mapę widzimy jakiś… leżący „ygrek” – czyli połączenia Kolejami Dużych Prędkości (dalej: KDP) Warszawy z Wrocławiem i Warszawy z Poznaniem, poprzez planowany CPK i przez Łódź, z węzłem w Sieradzu.

I gdzieś na wschodnich krańcach „ygreka”, znacznie bliżej Warszawy niż Łodzi ma być wybudowany ów CPK, czyli wielkie lotnisko międzynarodowe obok którego mają śmigać pociągi z szybkością 250 km/h, a podobno i 350 km/h; z CPK do odległej o około 40 kilometrów Warszawy Centralnej w 20 minut (ale to przecież oznacza „dopiero” 120 km/h).

Przy czym – uwaga! – linie KDP mają być wyznaczone w terenie i wybudowane „na surowym korzeniu”, jako równoległe do linii kolejowych od dawna już istniejących. Przykładem na to jest publikowana w Internecie mapa „wariantu inwestorskiego” trasy KDP Sieradz-Poznań. Dla „pociechy” zacytujmy (!), iż spośród kilku wariantów ten prezentowany cechuje się „najmniejszą liczbą kolizji z budynkami mieszkalnymi, najmniej ingeruje w obszary cenne przyrodniczo, wypada najkorzystniej pod względem kolizji z ujęciami wody i zabytkami…”.

To musi być, jak sądzimy, proste bezrefleksyjne tłumaczenie z obcego języka na polski. Przecież już projektowanie CPK i KDP oddaje się ponoć, w każdym bądź razie w znacznej części podmiotom zagranicznym; one na tym już zarabiają.

W strukturze dzisiejszej Republiki Polskiej nie znajdujemy takich podmiotów – rządowych, samorządowych, poza-rządowych (ang. NGO), społecznych, związkowych, gospodarczych-prywatnych-polskich, kościelnych, partyjnych, lokalnych, centralnych itd., jakie by przed owymi „kolizjami” i przed obcymi interesami zechciały obronić te nieszczęsne polskie budynki mieszkalne, obszary przyrodnicze, ujęcia wody, zabytki i wszystko inne.

Jak czytamy w Internecie, w okolicach Baranowa, Teresina i Wiskitek spółka „CPK” w ramach Programu Dobrowolnych Nabyć (ach, ta nowomowa!) zakupiła już 1420 ha gruntu, płacąc też tamtejszym chłopom za mające być wyburzonymi budynki jak za nowe (słusznie, skoro aby się gdzie indziej pobudować będą z kolei oni płacić „jak za nowe”, a nie „jak za stare”).

interesujące co ci zbywcy zrobią, gdy ogłosi się kiedyś – co nie wykluczone – odwrót od budowy tam owego mega-lotniska CPK? Wrócą oni na ojcowiznę, czy nie wrócą? To samo pytanie dotyczy możliwego odstąpienia od budowy „ygreka” KDP.

w tej chwili można także „od CPK” dzierżawić ziemię rolną, tę dotąd własną (na ile my dobrze to rozumiemy); skoro żadne inwestycje, wykopy itp. na niej się póki co nie dzieją. Niemniej, nikomu dziś tłumaczyć już nie trzeba, iż ewentualne zrealizowanie przywołanych tu projektów jest jednoznaczne z zakuciem kolejnych połaci Ziemi Polskiej w okowy coraz częściej i liczniej dokuczającej nam „betonozy” (pojęcie to pozostawiamy tu jako powszechnie zrozumiałe).

„Betonozę” zaś (i zjawiska jej pokrewne) słusznie oskarża się dzisiaj o coraz to inne niedogodności życia, w tym o klęski żywiołowe związane zwłaszcza z cyrkulacją wody, ale i tlenu w przyrodzie.

Nasze hasło polityczne jest wszakże od dawna następujące: „Polak! Polak! Nie-prze-kup-ny!”. Klasycznego przypadku owego Józefa Ślimaka z Pana Prusowej „Placówki” już tu nie będziemy rozwijać. Poczytajcie sobie sami. Tam też budowano linię kolejową; lotnictwa wtedy jeszcze nie wynaleziono.

My już tutaj w odniesieniu do tych przywoływanych wielkich inwestycji pytamy „po co to wszystko?” i zarazem „za czyje pieniądze to wszystko?”; w sytuacji – patrz: doniesienia medialne – rosnącego zadłużenia polskiego budżetu, zadłużenia m.in. szpitali w Polsce, rozwalania m.in. firmy kolejowej „PKP-Cargo” (nomen-omen, dalej też będzie mowa o „cargo”) i, zwłaszcza, niedawnego wyzbycia się potężnych polskich zasobów, nie wiedzieć czemu, w prezencie (!) dla post-sowieckiej Republiki Ukraińskiej, w bardzo rozmaitych zresztą formach, który to proceder trwa nadal.

Takie przedsięwzięcia jak CPK i KDP można dziś podejmować tylko poprzez kolejne zadłużenie się „strony polskiej” u obcych, więc poprzez wykonanie kolejnych kroków w kierunku zniewolenia nas na naszej własnej Polskiej Ziemi. W XIX wieku jednym z tematów powszedniego malarstwa obyczajowego było wstrząsające „z chałupy”; dalszej wiedzy o tym już sami sobie poszukajcie. Jednym słowem: wszystko już było!

Co za paradoks, czy raczej obłuda: obcy na terenie Polski zawłaszczają tym razem „ziemię Chełmońskiego” (skoro o malarstwie XIX w. mowa), a w warszawskim Muzeum Narodowym trwa właśnie z dawna zapowiadana wystawa prac tego Wielkiego Artysty. Obserwując coraz szersze odsłony dzisiejszej „polskiej gospodarki” domyślamy się (to już coś!), iż może się okazać, iż w owych środkowopolskich KDP polski (polskojęzyczny) pozostanie co najwyżej personel, i to nie cały; podobnie w CPK (choć dalej wskazujemy na „jeszcze coś”).

Jest taki obraz – malarstwo XIX wieku uczy – tym razem Jacka Malczewskiego, jak to zażywny polski jegomość szykuje stołową zastawę dla grupy obcych oficerów – rzecz dotyczy epoki zaborów – a chłopiec sięgający wzrostem ledwie ponad blat stołu pokłada się ramionami na tym stole, wspiera o nie buzię i najwidoczniej bardzo pilnie o czymś rozmyśla. Że właśnie oficerowie – bo szeregiem wiszą na ścianie ich mundurowe płaszcze, czapki i szable. Dziś są to cywilne płaszcze i kurtki zagranicznych „managerów”; ale na obce oficerskie też jest miejsce.

W futurystycznym zamyśle „kosmiczne” Koleje Dużych Prędkości, a po dawnemu „słoma z butów wyziera”. Kilka lat temu odbyliśmy na dystansie około 40. kilometrów przejażdżkę kolejką podmiejską z Warszawy do Międzynarodowego Portu Lotniczego Warszawa-Modlin.

Na jakże malowniczej, w przedwojennym stylu narodowym, odnowionej stacyjce PKP Modlin całe podróżnicze latające towarzystwo opuszcza pociąg (!), po czym wylega ono przed budynek stacyjny, skąd kolejowo-lotniskowy – a jakże! – autobus przewozi je na dystansie – uwaga! – trzech kilometrów, naokoło Twierdzy Modlin, pod sam terminal tamtejszego międzynarodowego lotniska. Wedle naszej wiedzy stan taki trwa do dziś. P.T. Czytelnicy już przeczuwają, jak chcemy to spuentować:

Tam poprzez dziesięciolecia „Oni” nie zdołali pociągnąć li tylko trzech (powtarzamy: trzech!) kilometrów kolejowej bocznicy do samego lotniska, by wyeliminować autobusową przesiadkę, a teraz tutaj zawracają nam „Oni” głowę mirażami wielusetkilometrowych nowych tras i torowisk KDP.

A – oto inny przykład – z Warszawy do owego sojuszniczego Wilna jakim środkiem publicznego transportu się teraz podróżuje? Bo jeszcze kilka lat temu był to rejsowy autokar… łotewski (!), dla którego Warszawa-Zachodnia to tylko przystanek tranzytowy, na trasie z Berlina do Rygi. Ot, i geopolityka (o niej jeszcze powiemy).

Co to takiego, wcześniej nieznanego i nie inspirującego, właśnie się dopiero w ostatniej dekadzie wydarzyło, iż my mamy ni stąd ni zowąd koniecznie i nagle zapragnąć kolejowej podróży z Poznania do Warszawy w li tylko dwie godziny? Mogą być przecież dotychczasowe trzy godziny, a niechby i cztery, aby tylko było bezpiecznie, punktualnie, względnie tanio, bez tłoku, czysto, i aby pociągi jeździły wystarczająco często – właśnie wedle NASZYCH POTRZEB. Naszych, polskich, a nie cudzych! Nie tych nam bezustannie suflowanych przez chciwych nowej, teraz właśnie naszej „kasy” obcych.

Cztery godziny w jedną i cztery w drugą stronę? To trzeba może będzie w tym Poznaniu jednak przenocować? Ależ tak! Oczywiście! Skoro bowiem tak się teraz mamy „trząść o kasę” i „optymalizować wydatki”, niechże więc zarobi ów (w tym przypadku) poznański brat-rodak, „polski przedsiębiorca”: hotelarz, restaurator, taksówkarz, komunikacja miejska… itd. Jak to? On zarobi, ale mu zapłacić będziemy musieli my. A kto inny? Zawsze jeden płaci, a drugi otrzymuje zapłatę.

Nieustająca wymiana – tango Cambalache. I w ogóle: „Polak Polakowi – swój, do swego, po swoje, za swoje”. Starożytne do ut des (pol. daję abyś ty dał). Gdzie tu miejsce na wątpliwości? Zacznijmy wreszcie być tymi prawdziwymi gospodarczymi patriotami, do czego Polaków już sto z okładem lat temu namawiała tak zwana stara endecja, młoda zresztą także.

Publikowane w Internecie hasło „Polska w sto minut” nas mocno… przestrasza. Nasza wrażliwość – to w dzisiejszych czasach jest jedno z tych słów-kluczy nowomowy – pozostaje z tego powodu bardzo naruszona (o, jak bardzo!). Lecieć tak, bez zastanowienia, na łeb, na szyję… Po co to komu? „Kometo błędu, gdzie kres twego pędu?” – zapytuje narodowy Wieszcz. „Wolniej jedziesz – dalej zajedziesz” – powiada wschodnie przysłowie.

Że człowiek coś może robić, to jeszcze nie oznacza, iż on to koniecznie powinien robić. Podróż to jest podróż. Ona ma swój własny sens, obok sensu celu danej podróży. Podróż, każdą, zwłaszcza gdy dalszą, katolik zaczyna i kończy nakreśleniem na sobie znaku Krzyża Świętego, czyli przeżegnaniem się. Gdy podróżuje on z dziećmi, to własną dłonią na ich czółkach też kreśli ten znak. Kierowcy mają w swoich pojazdach Różańce, obrazki Św. Krzysztofa, Matki Bożej i inne święte wizerunki.

Podróż ma swoją własną obyczajowość, praktykę, swoją poetykę, literaturę, pieśń i piosenkę, swoją teologię wreszcie. I tego wszystkiego mielibyśmy być pozbawieni w Polsce w ciągu owych „100. minut”. Katastrofa cywilizacyjna! Pobożni katolicy w różnym wieku do na przykład Częstochowy na Jasną Górę mogliby się dostać tanim kosztem jakimś mechanicznym pojazdem, i robią tak, jadąc z różnych krańców Polski w czasie odpowiednio od kilkudziesięciu minut do wielu godzin.

A jednak w porze zwłaszcza letniej sporo z nich wędruje tam na piechotę przez kilka do kilkunastu dni w jedną stronę i to się wtedy nazywa już nie podróż nawet, ale pielgrzymka. Pokonywanie przestrzeni, tej konkretnej niepowtarzalnej przestrzeni, w czasie, w tym konkretnym niepowtarzalnym czasie.

Kto podróżuje, ten wie, iż pokonywanie w czasie danej przestrzeni nieodmiennie trzeba poczuć – jadąc konno czuć wiatr we włosach, a jadąc pociągiem oglądać krajobrazy przesuwające się za oknem. Najlepiej wszakże czuje się drogę i dookolny krajobraz, gdy się idzie. Kto temu zaprzeczy? Każdy wycinek powierzchni globu ziemskiego jest przecież inny od dowolnego innego wycinka. I tyle…

Tak, owszem, wiemy co to są KDP; jeździło się czasem w innych krajach… ale także w Polsce, gdyż u nas kilka odcinków tras obsługiwanych przez tzw. pendolino (pol. wahadełko; pamiętamy aferę z wyborem producenta szybkich pociągów) spełnia określone warunki (tam się jeździ z prędkością około 200 km/h; to aż za szybko). Owszem, w naszym Kraju przydałoby się prawdopodobnie na kilku kolejnych istniejących już trasach, aby pociągi nieco szybciej niż dotąd je pokonywały. Niemniej, powtarzamy jak wyżej. To kwestia miary.

Pamiętamy także, iż tzw. rozwój, inaczej mówiąc wynalazek (!) i jego wdrożenie, ma swoją właśnie rozwojową barierę, po przekroczeniu której zaczyna on już mniej ludziom służyć, a bardziej im ciążyć, i wreszcie choćby szkodzić. Wiele by o tym pisać i nie tu jest na to miejsce. Wzmiankujemy tu o tym na przekór owym towarzyszącym całej tej gadaninie o CPK i KDP hasłom „Postępu”, niekończącego się „Rozwoju”, czy nieustającego „Doganiania Zachodu”. Towarzysz Chruszczow też przecież Zachód doganiał, i choćby go przegonił, ale ostatecznie… No, dość już o tym.

Tak, były i przez cały czas bywają niejakie inwestycyjne oczywistości. Sto lat temu jawiła się m.in. budowa portu i miasta Gdyni, linia kolejowa łącząca tęże Gdynię z Czarnym Śląskiem, czy też uzupełnienie linii kolejowej łączącej – nomen-omen – Warszawę z Poznaniem… W PRL-u zachwycano się także nad zbudowaniem zakładów Centralnego Okręgu Przemysłowego (COP, znowu ten „centralizm”), ale uparcie zamilczano, iż ich budowa przypadła dopiero na ostatnie lata przedwojenne, więc „gospodarce Drugiej Rzeczypospolitej” nie zdążyła ona niczego dać.

A komu dała? Oczywiście wojennej gospodarce Trzeciej Rzeszy Niemieckiej, więc w kontekście wieloletnim tak bardzo rozreklamowany „przedwojenny” COP jawi się – znowu się wszystkim narażamy – jako, na koszt ogółu Polaków, swoisty podarunek polskojęzycznej „sanacji” dla hitlerowców. Kto zaprzeczy? No, i jak to bardzo trzeba uważać z tymi zwłaszcza wielkimi inwestycjami!

Są przecież, były i będą, w każdym kraju, naukowe staranne opracowania o stanie, potrzebach i ekonomice transportu (i innych działów gospodarki), zarówno w zakresie mobilności mas ludzkich jak i przewozu towarów, zarówno w kontekście ruchu wewnętrznego, ruchu międzynarodowego, jak i tranzytu. Owo położenie Polski właśnie na szlaku pomiędzy obszarami dwóch cywilizacji (patrz: tytuł niniejszego artykułu) entuzjaści podawali nie jako przekleństwo, ale jako dobrodziejstwo i przyczynek do czerpania z tego wymiernych korzyści.

Czy zatem ów nie za dobrze wiadomo skąd wzięty, niedawny pomysł zbudowania blisko Warszawy tegoż CPK, i to jeszcze w powiązaniu z setkami kilometrów tras KDP wynika, z takiego jak wyżej przywołano, całościowego projektu dla Polski? Nie wiemy. Jeszcze tego nie sprawdzaliśmy. Głęboko w to wątpimy!

Wedle naszej obecnej wiedzy stwierdzamy: „’NIE’ dla CPK!”. Zarazem „’NIE’ dla KDP!”, takich jakimi one są nam w tej chwili w ogólnodostępnych publikatorach przedstawiane.

Jednemu z medialnych ekspertów niedawno wymknęło się, w radio, iż także do Lwowa, i choćby dalej, do Kijowa ma prowadzić z Polski linia KDP, a to dlatego, iż – cytat – „Ukraińcy będą do Polski przyjeżdżać w odwiedziny do swoich rodzin”. Zawsze w takich razach, a razów tych jest coraz więcej, pytamy się kogo popadnie o to, czyśmy dobrze usłyszeli. Niewiarygodne! ale jednak prawdziwe! Dobrze słyszymy! Te i inne nowiny współczesności.

I pamiętamy, iż owi „Ukraińcy” (cudzysłów zdjąć lub zostawić), na dane im (przez kogo?) hasło „na Zapad” (pol. na Zachód) potrafili hurmą walić choćby na piechotę, w szarudze lutowo-marcowej zimy-nie-zimy, poprzez rozgrodzoną na przestrzał „linię Curzona-Namiera”, przecież tak niedawno temu, i przez cały czas to czynią.

Polecamy również: Firma hodująca “jadalne świerszcze” zwalnia pracowników. Koniec lewicowej utopii?

Idź do oryginalnego materiału