Mam kłopot z Polonią. Czy powinna w ogóle głosować?

22 godzin temu

Obywatelstwo nieobecne

Pytania o sprawiedliwość obecnych przepisów wracają jak bumerang praktycznie przy każdych wyborach parlamentarnych i prezydenckich. Zasadniczo można by zakończyć wywód, stwierdzając, iż Konstytucja jasno stanowi, iż prawo do głosowania, a także do uczestnictwa wyborczego w konkretnym państwie wiąże się z obywatelstwem. Z tego bezpośrednio wynika, iż osoba o narodowości polskiej, bez względu na to, czy przebywa w Chinach, Francji, Kenii czy Australii, ma prawo oddać głos. Aby utraciła to prawo, musiałaby ona zrzec się obywatelstwa polskiego.

Mój problem z takim rozwiązaniem wynika z braku odczuwania skutków, zarówno tych pozytywnych jak i negatywnych, przez głosujących. Skoro w drugiej turze Polak, który mieszka na stałe w USA przez niemal dekadę, chce głosować na Nawrockiego lub Trzaskowskiego, należy zadać pytanie, jaki ma w tym cel. Przecież jest nieobecny i nie ma zamiaru wrócić do Polski, a choćby jeżeli tak zadeklaruje, nie zostały ustanowione żadne instrumenty mogące go to tego zobligować. Taka osoba układa życie innym, wiedząc, iż sama adekwatnie nie zyska niczego na postawieniu „krzyżyka”.

Polonia nie odczuwa aktualnych rządów w Polsce. Może jedynie czerpać wiedzę o sytuacjach z kraju poprzez media, jednak to przez cały czas pozycja kanapowa, czyli dość bezpieczna. Polonia nie płaci także w Polsce podatków, więc w pewnym sensie traci opcję zarzucania naszym politykom, iż źle wydają zawartość jej portfela. Tu, rzecz jasna, zdarzyć mogą się wyjątki, gdyż Polak mieszkający w innym kraju może przez cały czas prowadzić w Polsce działalność gospodarczą.

Rozwiązaniem tego problemu braku odczuwania skutków mogłoby być zastosowanie podziału na emigrantów długo- oraz krótkoterminowych. jeżeli dany Polak przebywałby poza krajem przez dłuższy czas, automatycznie traciłby możliwość zagłosowania. Warto podkreślić, iż chociaż głosowanie za granicą jest standardem w wielu krajach Europy, nie wszędzie wygląda ono tak jak na polskim gruncie.

Podajmy chociaż przykład naszych zachodnich sąsiadów – w Niemczech obywatele tracą prawo do udziału w wyborach po 25 latach życia poza granicami kraju. Z kolei w Wielkiej Brytanii ten okres wynosi 15 lat.

Polonia nie głosuje w swoim imieniu

Jest też alternatywne źródło, z którego Polonia czerpie informację o swoim kraju – mowa tu o mieszkającej w nim rodzinie. Spotkałem się już kilka razy z argumentem, iż właśnie ze względu na troskę o najbliższych bierne prawo wyborcze powinno przysługiwać Polakom mieszkającym w innych państwach. Problem w tym, iż jest to dziurawa argumentacja.

Skupmy się jednak najpierw na większości z nas, czyli wyborcach w Polsce. Nieważne, jakie pobudki kierują nami przy wrzucaniu głosu do urny – ostatecznie głosujemy tak, jak uważamy, iż powinniśmy. Robimy to dla siebie, choćby jeżeli tłumaczymy sobie, iż chodzi o „lepszą Polskę”, „dobrą reprezentację na arenie międzynarodowej” czy „bezpieczeństwo swojej rodziny”. Ale nie możemy nigdy mieć pewności, iż nasza żona, brat czy ojciec podzielają taką samą opinię w tej kwestii. Każdy głosuje indywidualnie, kierowany jakimiś wyobrażeniami na temat świata, tego, jak się on prezentuje w danej chwili, oraz tego, jak uważamy, iż powinien wyglądać. A zatem nie widzę potrzeby, aby ciotka z Ameryki oddała głos w moim imieniu.

Może zatem niech zagłosuje w swoim – ktoś podpowie. Nie sądzę jednak, aby Polonia mogła tak postąpić, skoro – co powtórzę po raz wtóry – w ogóle tutaj nie mieszka. Zaryzykuję mocniej i stwierdzę nawet, iż skoro osoba nieobecna w kraju od bardzo dawna ma prawo do oddania głosu, dlaczego cudzoziemiec nieposiadający obywatelstwa, ale żyjący w Polsce od lat, nie może tego zrobić? Nie twierdzę, iż powinien otrzymać takie prawo, ale chodzi mi o pewną niekonsekwencję.

To nie ma znaczenia?

Kolejny argument, z którym się spotkałem, bazował na przekonaniu, iż głosującej Polonii i tak jest stosunkowo mało, więc nie ma ona siły przeważyć wyników wyborów. Czy jednak na pewno? Na początku przytoczyłem liczby związane z frekwencją Polonii na minionych wyborach prezydenckich. Nie uważam, aby więcej niż pół miliona wyborców to było mało.

Wystarczy przecież przytoczyć poprzednie wyniki. Kiedy Andrzej Duda ubiegał się w 2020 roku o kolejną kadencję, wygrał z Rafałem Trzaskowkim w drugiej turze tak naprawdę o zaledwie 2,03 punkty procentowe. A co było kilka tygodni temu? Różnica między Trzaskowskim a Nawrockim wyniosła jeszcze mniej – 1,78 punktów procentowych. Mówimy tu o przewadze Nawrockiego opierającej się na zaledwie kilkuset tysiącach głosów więcej niż jego rywal. To wręcz wygrana o włos.

Możemy też zwrócić uwagę na wybory w Rumunii, mające miejsce w 2009 roku. Wtedy to Traian Băsescu wygrał w drugiej turze z Mirceą Geoaną przewagą około 70 tysięcy głosów. Decydujące okazało się poparcie ze strony emigrantów, wśród których uzyskał ponad 80 tysięcy głosów więcej niż rywal. Oszacowano, iż gdyby głosowanie za granicą było niemożliwe, zwycięzcą wyborów zostałby Geoană.

Z zagranicy, a jednak w stolicy

Zgodnie z obowiązującą ordynacją wyborczą, głosy oddane za granicą są przypisywane do okręgu warszawskiego. I to również budzi wiele wątpliwości. A dzieje się tak, ponieważ sytuacja ta może wpływać na obniżenie reprezentatywności wyników wyborów. Mieszkańcy stolicy mogą mieć poczucie, iż ich głosy są rozmywane przez głosy Polonii.

Czy istnieje jakieś rozwiązanie tej sytuacji? W przestrzeni publicznej pojawiają się propozycje utworzenia tzw. „okręgów polonijnych”, które zapewniłyby Polonii bezpośrednich przedstawicieli w Parlamencie. Pomysł ten jednak ma już parę ładnych lat na karku i nie wygląda na to, aby jakkolwiek brano go pod uwagę. Wiadomo jednak, iż są na świecie kraje uwzględniające takie okręgi.

Idź do oryginalnego materiału