Wyprzedziłem dzisiaj na Puławskiej Małego Fiata, czyli 126p. Miałem 4 takie fiaty, więc nie powinienem się dziwić, ale się zdziwiłem, bo jakoś zapomniałem, iż to takie maleństwo. Jak my w pięcioro (rodzice i troje dzieci) się do takiego czegoś mieściliśmy, a choćby jeździliśmy na wakacje, to się nie chce w głowie pomieścić.
Najważniejszym przedmiotem w tym samochodzie była szczotka zmiotka, bo za jej pomocą można było zapalić. Do rozrusznika była linka, która się bez przerwy urywała. Dlatego trzeba było otworzyć klapę silnika z tyłu i szczotką nacisnąć wajchę od rozrusznika.
Pamiętam, iż kiedyś zdjąłem dywanik pod nogami i zobaczyłem asfalt. Dziura była pod całym siedzeniem, a fotel trzymał się na ledwie ledwie. Zdjąłem fotel, wygiąłem kawał blachy, przykręciłem, i jeździłem. Takie to były czasy.
Sam zmieniałem opony dzięki dwóch prętów (łyżek), sam kleiłem pęknięte dętki, sam zmieniałem amortyzatory, choćby resor sam wymieniłem.
Teraz, jak mi się żarówka przepali, jadę do warsztatu.
Czy tęsknię do czasów Małego Fiata? NIEEEEE!!!! To był koszmar, nie samochód. Trzeba mieć nie pokolei w głowie, żeby teraz nim jeździć.
Michał Leszczyński