Małe gry, wielka kompromitacja. Jak otoczenie Nawrockiego ośmieszyło swojego szefa

3 dni temu

Spotkanie Karola Nawrockiego z Donaldem Tuskiem miało być sygnałem politycznej siły prezydenta. Zamiast tego ujawniło kulisy małej intrygi, w której premier stał się pionkiem w grze o symboliczne upokorzenie. Problem w tym, iż to nie Tusk wyszedł na słabszego, ale sam urząd prezydenta – sprowadzony do roli teatru politycznych złośliwości.

W polityce gesty mają ogromne znaczenie. Czasem potrafią powiedzieć więcej niż najdłuższe przemówienia. Tak właśnie stało się podczas ubiegłotygodniowego spotkania premiera Donalda Tuska z prezydentem Karolem Nawrockim. Obrazek, który obiegł wszystkie media – premier stojący samotnie, nerwowo spoglądający na zegarek, oczekując na spóźniającego się gospodarza – był nie tylko wymowny. Dziś wiemy, iż był także starannie wyreżyserowany.

Oficjalnie współpracownicy Nawrockiego próbowali tłumaczyć sytuację jako zupełnie normalną. – „Jestem przekonany, iż wszystko odbyło się zgodnie z tym, jak dotychczas tego typu spotkania się odbywały” – mówił szef gabinetu prezydenta Paweł Szefernaker. Sugerował, iż premier przyszedł chwilę wcześniej, a prezydent pojawił się dokładnie wtedy, kiedy powinien. Jednak gwałtownie okazało się, iż to tłumaczenie nie wytrzymuje konfrontacji z faktami.

Kulisy spotkania ujawniły dziennikarki „Wprost”, Joanna Miziołek i Eliza Olczyk, w cyklu „Niedyskrecje parlamentarne”. Dotarły do współpracowników prezydenta, którzy przyznali wprost: całe przedstawienie było zaplanowane. To właśnie od nich padły słowa: „Zrobiliśmy to specjalnie”. Premier został ustawiony samotnie pod portretem Lecha Kaczyńskiego, a jego rzecznik Adam Szłapka został celowo odciągnięty przez prezydenckiego rzecznika Rafała Leśkiewicza. W efekcie, gdy Tusk czekał na gospodarza, jego rzecznik popijał kawę i jadł ciastko w towarzystwie Leśkiewicza. Taka aranżacja nie była przypadkiem – to miał być sygnał.

Sygnał, który jednak okazał się kompromitacją. Bo jeżeli najwyższy urząd w państwie pozwala sobie na takie drobne intrygi, trudno mówić o powadze instytucji. Zamiast podkreślić autorytet prezydenta, cała sytuacja tylko pokazała, jak bardzo jego otoczenie skupia się na małych złośliwościach. W miejsce debaty o sprawach państwa dostaliśmy polityczny teatrzyk, w którym główną rolę odgrywały minuty spóźnienia i ustawienie pod portretem.

To nie był jedyny afront wobec szefa rządu. Kolejnym była kwestia Rady Gabinetowej. Prezydent w swoim orędziu zapowiedział, iż zamierza ją zwołać, ale nie podał terminu. Donald Tusk miał w tym czasie planować urlop. Tymczasem dopiero podczas spotkania usłyszał, iż Rada odbędzie się 27 sierpnia – na sam koniec wakacji. Efekt? Zamiast otwartej współpracy i przewidywalności państwowych instytucji, premier został postawiony w sytuacji niepewności i politycznego szantażu kalendarzem.

Można oczywiście bronić Nawrockiego, iż prezydent ma prawo wyznaczać terminy według własnej oceny. Ale problem leży głębiej. Bo ujawnione przez „Wprost” kulisy pokazują jasno: tu nie chodziło o normalne procedury, ale o świadomą próbę podważenia pozycji szefa rządu. A to już nie jest zwykła różnica zdań między politykami, ale gra wizerunkiem państwa.

Najbardziej uderza jednak motywacja, jaka stała za tymi działaniami. Współpracownik prezydenta, cytowany przez tygodnik, powiedział otwarcie: „Zasłużył sobie”. Tyle wystarczy, by zrozumieć logikę całej operacji. Nie chodziło o zasady, nie chodziło o protokół, nie chodziło wreszcie o dobro instytucji. Chodziło o zemstę i pokazanie, kto ma kontrolę nad sceną.

Tego typu zachowania są jednak mieczem obosiecznym. Bo jeżeli ktoś chciał pokazać premiera w roli petenta, to w efekcie pokazał prezydenta jako gospodarza małostkowego i otoczonego ludźmi gotowymi traktować najwyższe urzędy jak kulisy seansu politycznej satysfakcji. To nie Tusk wyglądał na słabszego. To Nawrocki i jego doradcy wyszli na tych, którzy bardziej dbają o scenografię niż o państwo.

Można mieć różne zdania na temat polityki Donalda Tuska. Ale jedno jest pewne: prezydentura nie jest miejscem na takie gry. Obywatele oczekują od głowy państwa roli arbitra, strażnika konstytucji, osoby ponadpartyjnej. Tymczasem obrazek, który zobaczyła opinia publiczna, mówił coś dokładnie odwrotnego. Prezydentura Karola Nawrockiego została wciągnięta w partyjny teatr, a jego współpracownicy nie tylko się tego nie wstydzą, ale jeszcze chwalą, iż „zrobili to specjalnie”.

Warto zadać sobie pytanie: jeżeli tak wygląda codzienna praktyka pałacu prezydenckiego, to jak mamy ufać, iż w momentach naprawdę poważnych – kryzysowych, wymagających odpowiedzialności – urząd zachowa się dojrzale? Bo jeżeli symbolem ma być samotny premier pod portretem i spóźniony gospodarz, to trudno mówić o powadze.

Cała ta historia nie jest więc anegdotą z życia polityki. Jest ostrzeżeniem. Bo kiedy instytucje państwowe stają się narzędziem małych gierek, to wizerunek cierpi nie tylko premier czy prezydent. Cierpi państwo jako całość.

Idź do oryginalnego materiału