W jednym z odcinków Świata według Kiepskich Ferdek, zmęczony ciągłym nagabywaniem małżonki – „a w pośredniaku byłeś?” – opuszcza ulicę Ćwiartki we Wrocławiu i rusza w Polskę w poszukiwaniu pracy. Przemierza kraj jak długi i szeroki, z zachodu na wschód, z północy na południe, od Szczecina do Rzeszowa. Wszystkie peregrynacje potwierdzają jednak tylko to, co Ferdek wiedział od dawna: „w tym kraju nie ma pracy dla ludzi z moim wykształceniem”.
W podobną podróż po kraju – z tym iż w poszukiwaniu nie pracy, a elektoratu – uda się partia Razem po secesji połowy parlamentarnej delegacji, gdy już opuści sejmowy koalicyjny klub Lewicy, co jak wszystko na to wskazuje stanie się w najbliższych dniach. Czy efekty będą podobne jak w przypadku wyprawy za pracą Ferdka? Czy na końcu podróży liderom pozostanie tylko powiedzieć: „w tym kraju nie ma elektoratu dla lewicy zgodnej z moimi poglądami”?
Powrót do roku 2015
W jakimś sensie Razem wraca do swoich korzeni, do wiosny roku 2015. Partia powstawała wtedy przede wszystkim w kontrze do ówczesnej PO i SLD. Utrzymując dystans do PiS – które po zwycięstwie Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich właśnie zaczęło osiem lat rządów – Razem budowało swój polityczny wizerunek na atakach na nierozumiejących rzeczywistości, tkwiących w epoce „Balcerowicza łupanego” liberałów z PO oraz na nieefektywną, anachroniczną, pozbawioną ideowości i programowego wigoru lewicę z SLD.
Razem obiecywało wtedy nową formę lewicowości, odwołującą się do doświadczeń nowych ruchów powstających w Europie na fali wielkiego kryzysu z przełomu pierwszej i drugiej dekady XXI wieku, takich jak Podemos czy Syriza. Mówiło do trzydziestolatków, którym Polska gospodarka z połowy poprzedniej dekady znacznie utrudniała zakorzenienie się w klasie średniej, choćby tych, którym się to udawało, choć obarczone było rachunkiem w postaci niepewności, lęku i „kultury zapierdolu”. Obiecywało też lewicowość, która poważnie traktuje nowocześnie rozumiane prawa człowieka – od socjalnych praw najuboższych, przez prawa migrantów, po te należące się społeczności LGBT+.
W 2015 roku ta taktyka zadziałała połowicznie. Kampania Razem wydawała się zmierzać do całkowitej klęski do momentu świetnego występu Adriana Zandberga w debacie liderów komitetów wyborczych. Wygrana przez Zandberga debata dała Razem poparcie pozwalające na uzyskanie dotacji i umieściła partię na politycznej mapie Polski na następne lata. Jednocześnie zatopiła koalicyjny komitet Zjednoczonej Lewicy, spychając go poniżej 8-procentowego progu dla koalicji. W efekcie otrzymaliśmy Sejm VIII kadencji bez parlamentarnej reprezentacji Lewicy, za to z samodzielną większością PiS.
Od 2015 roku minęło już jednak sporo czasu, co stawia pod znakiem zapytania to, czy dziś, ustawiając się podobnie jak prawie 10 lat temu, Razem zdoła powtórzyć choćby tak umiarkowany sukces jak wtedy. W 2015 roku społeczeństwo było zmęczone ośmioma latami rządów PO i było w stanie odważnie eksperymentować z alternatywami: od populistów z Kukiz ’15, przez odnowiony, chowający skrzętnie Macierewicza PiS, po Razem. Dziś na takie eksperymenty nie ma miejsca, bardzo możliwe, iż następne wybory będą toczyć się znów wyłącznie wokół pytania: PiS czy nie-PiS?
W 2015 roku Zjednoczona Lewica przystępowała do wyborów świeżo po kompromitacji z kandydaturą Magdaleny Ogórek w wyborach prezydenckich. Dziś Lewica jest w rządzie i choć wyraźnie płaci cenę za rządzenie wspólnie z centroprawicową koalicją, to jednocześnie może być w stanie dostarczać pewne ważne dla elektoratu rozwiązania. Razem z kolei nie będzie miało już efektu świeżości. Partia nigdy co prawda nie rządziła, ale jest już w Sejmie drugą kadencję i stała się oswojonym elementem polskiego pejzażu politycznego. W drodze do sejmowej koalicji i za sprawą porozumień z Nową Lewicą Razem straciło też nie tylko część elektoratu, ale i aktywu, który pomógł zrobić wynik w 2015 roku.
Wreszcie można się zastanawiać, czy młody, sprekaryzowany elektorat z 2015 roku w ciągu ostatniej dekady nie wzbogacił się i ustabilizował społecznie na tyle, iż przekaz Razem niekoniecznie musi być teraz dla niego przekonujący.
Skąd ta rezerwa ma czerpać głosy?
Oczywiście, Razem nie chodzi o to, by odzyskać tamte 3,5 proc. głosów, ale o walkę o nowy elektorat. W oświadczeniu wydanym po rozłamie partia napisała na swoich oficjalnych profilach w mediach społecznościowych.
„Razem to strategiczna rezerwa polskiej demokracji. Nie dopuścimy do tego, by jedynym krytycznym głosem wobec rządu Tuska był głos skrajnej prawicy. To prosta droga, by po kolejnych wyborach do władzy doszły PiS i Konfederacja. Rząd Tuska swoimi antyspołecznymi działaniami zawodzi kolejne grupy wyborców. Polska potrzebuje demokratycznej opozycji, broniącej dobra wspólnego, sprawiedliwości społecznej i praw człowieka”.
To oświadczenie jasno rysuje strategię partii na czasy poza lewicową koalicją. Ma ona wejść w rolę pryncypialnej, zdecydowanie atakującej rząd z lewa opozycji. Walczącej o przyciągnięcie elektoratu rozczarowanego z jednej strony rządami koalicji 15.10., a z drugiej PiS, które zamiast odgrywać rolę merytorycznej opozycji, punktującej często faktycznie rozczarowującą politykę rządu, zajmuje się sprzedawaniem narracji spiskowych o „bodnarowcach” torturujących księży, by w ten sposób na zlecenie Berlina spacyfikować opozycję i otworzyć drogę do likwidacji polskiej państwowości za sprawą zmiany europejskich traktatów.
Idziemy swoją drogą po to, by w następnych wyborach elektorat rozczarowany do PO nie musiał głosować na radykałów z PiS albo Konfederacji i mógł wybrać demokratyczną alternatywę dla rządu „uśmiechniętej Polski” – przekonuje Razem. To my, twierdzi dziś partia, jesteśmy „rezerwą polskiej demokracji”, która wobec klęsk tego rządu uratuje Polskę przed skrajną prawicą.
Pytanie tylko, skąd Razem zamierza pozyskać elektorat, który miałby wypełnić ten retencyjny zbiornik polskiej demokracji. Widzimy, iż elektorat PiS tkwi cały czas przy partii. I to nie tylko ten fanatyczny, którego lewica nigdy nie pozyska, ale choćby ten bardziej pragmatyczno-cyniczny. Jak wynika choćby z raportu Sadury i Sierakowskiego, ten elektorat jest przekonany, iż rząd nie odebrał mu 800 plus albo innych świadczeń głównie dlatego, iż boi się silnego PiS. Z pewnością więc, kierując się podobnymi kalkulacjami, nie przerzuci swoich głosów na słabiutkie Razem.
Koalicja 15.10. jest koalicją zdominowaną przez centroprawicę, lewica znajdowała się dość daleko od jej centrum – mimo iż jako lewicowa identyfikuje się dziś duża część wyborców KO. Razem stało tymczasem zawsze zdecydowanie na lewo choćby od miejsca, gdzie znajdowała przeciętna wyborczyni lewicy. Z takiej pozycji trudno będzie – bez całkowitej przebudowy wizerunku partii i sposobu jej komunikacji z wyborcami – pozyskiwać rozczarowanych wyborców koalicji 15.10. Obawiam się, iż skuteczniejszy w tym może być raczej populizm Konfederacji.
Razem będzie też pewnie chciało ponownie zmobilizować wyborców, których lewica utraciła w ostatnim roku z powodu ich demobilizacji i wycofania się z uczestnictwa w polityce. Ci wyborcy – częściej wyborczynie – pretensje o to, iż nie udało się posunąć do przodu takich kwestii jak prawa reprodukcyjne, mają jednak także do liderów Razem. Mogą też po prostu uznać, iż nie ma sensu mobilizować się wokół partii dysponującej wyłącznie kołem pięciu posłów w Sejmie – o ile znajdzie się w nim Paulina Matysiak, co też chyba nie jest jasne – bo tak słabiutka reprezentacja także tych kwestii nie posunie.
Razem w pryncypialnej opozycji do rządu, który współtworzą ich dawni koalicjanci, ma za to szansę urwać trochę głosów Lewicy, jeszcze bardziej osłabiając ją w rządzie. Im słabsza będzie sondażowo Lewica, tym mniejszą będzie miała siłę przekonywania w koalicji, a im mniej będzie w nim w stanie uzyskać, tym bardziej będzie wrażliwa na ataki Razem. Łatwo może się tu więc wytworzyć błędne koło, którego efektem będzie takie osłabienie koalicyjnej Lewicy, iż w następnych wyborach zostanie skazana na wspólny start z KO. Jednocześnie osłabiając w ten sposób dawnego koalicjanta, Razem wcale nie musi wykroić dla siebie przestrzeni choćby na uprawniające do dotacji 3 proc.
Wiecznie studencka polityka
Także dlatego, iż choćby gdyby faktycznie istniał w Polsce elektorat, który Razem, pozycjonując się w zarysowany powyżej sposób, teoretycznie mogłoby pozyskać, to raczej nie uda się go uzyskać tej partii w jej obecnej formie. O Razem często mówi się, iż zachowuje się nie jak organizacja polityczna, ale jak think tank, klub dyskusyjny, grono publicystyczno-recenzenckie. Ja użyłbym trochę innego porównania: Razem jest partią, która tkwi w koleinach polityki studenckiej i nigdy nie potrafiła się z nich wydostać. Zwłaszcza ta jej część, która opuści niedługo klub Lewicy.
Pisząc o polityce studenckiej, nie mam na myśli tego, jak ona najczęściej wyglądała w Polsce – czyli działaczy młodzieżówki, noszących od liceum teczkę za patronem i przez samorząd studencki zmierzających do lokalnego oraz posad w przynależnych partii instytucji – ale na kampusach w zachodnim świecie. Polityka studencka jest tam bardziej radykalna i idealistyczna od tej „dorosłej”, lubuje się w wielkich emocjach i gestach, nie ceni kompromisów i zniuansowania, bardziej od znajdowania konkretnych rozwiązań docenia niesienie sztandaru i dawanie świadectwa.
Z takiej polityki wyrastali Młodzi Socjaliści, organizacja, z której wywodzi się większość pozostałej jeszcze przy Razem reprezentacji parlamentarnej. Dla przejrzystości należałoby dodać, iż sam w niej działałem. I czytając oświadczenia o Razem jako „rezerwie polskiej demokracji”, przypominają mi się klimaty z czasów Młodych Socjalistów.
Plan, jaki Razem zarysowuje w swoim oświadczeniu, wymagałby jednak lewicy zupełnie niekampusowej, tylko ludowo-populistycznej, zdolnej nawiązać kontakt z klasą ludową taką, jaka ona w Polsce jest. Można być głęboko sceptycznym, czy taką lewicę zdoła zbudować partia, która ma problem z wieczną „studenckością” swojej polityki.