Elon Musk powinien grzecznie siedzieć na tyłku i się uczyć, sugeruje Steve Bannon – główny architekt nowej amerykańskiej prawicy, którą dziś nazywamy MAGA (Make America Great Again). Ale siedzenie z buzią na kłódkę nie leży w charakterze Muska, niegdyś demokraty, który w ostatnich latach przesunął się na prawicowe pozycje, a od czasu zamachu na Trumpa w Pensylwanii w lipcu 2004 roku zaczął wypisywać poważne czeki na prezydencką kampanię.
Musk ma wejść do szeroko pojętej administracji Trumpa i już wpływa na pracę Kongresu, np. przy okazji ciągnącego się wyboru spikera republikanów w Kongresie, Mike’a Johnsona, któremu w końcu udało się zachować władzę.
Oficjalną funkcją Muska przy administracji Trumpa będzie pilnowanie efektywności rządu w ramach programu DODGE, który notabene jest częścią konserwatywnego „Projektu 2025”, przygotowanego przez prawicowy think thank Heritage Foundation.
Czego szuka w polityce właściciel Tesli, oprócz satysfakcji z „rządzenia” Ameryką? Poza okazją do dokopania liberałom Musk chce rozluźnienia regulacji w biznesie. Co do tego MAGA stoi po tej samej stronie. Ale już teraz rysują się różnice i nadciągające konflikty – na przykład, kiedy Musk chce zastosować owo rozluźnienie również do kwestii pracowników z zagranicy. I w samej Tesli, i w przypadku kosmicznego projektu SpaceX, potrzebni byli i przez cały czas są zagraniczni specjaliści na wizach pracowniczych H-1B.
W grudniu 2024 prawicowa gwiazda Internetu Laura Loomer skrytykowała na platformie X decyzję Trumpa o tym, żeby do grona doradców rządowych włączyć urodzonego w Indiach Srirama Krishnana. Podobnie jak Musk i jego prawa ręka przy programie DOGE, Vivek Rawaswamy, Krishnan lobbuje na rzecz zwiększenia liczby wydawanych wiz tego rodzaju.
„Milionerzy to pasożyty” – napisała Loomer na platformie X, która oczywiście należy do Muska. niedługo otrzymała odpowiedź od najbogatszego człowieka na świecie: „Weź głęboki oddech i jebnij się w twarz. Obok wielu niezastąpionych ludzi, którzy zbudowali SpaceX, Teslę i setki innych firm dających Ameryce siłę, ja też jestem w Stanach dzięki H-1B”. Musk zapowiedział, iż w kwestii wiz pracowniczych „idzie na wojnę”.
Tu napotykamy amerykański paradoks, związany z faktem, iż Stany w ogóle potrzebują imigrantów, szczególnie do pracy w polu, tak jak na przykład w Kalifornii, gdzie biali pracować nie zamierzają. O tym Musk wydaje się wiedzieć. Podczas kampanii Trumpa Musk prezentował się jako przeciwnik imigracji; teraz dopiero okazuje się, iż chodziło mu jedynie o imigrację zbędnych jego zdaniem (i niewykształconych) pracowników z południa.
Wprowadzony w 1990 roku program wiz pracowniczych H-1B pomógł zbudować Dolinę Krzemową. Dziś ludzie, którzy z taką wizą wjechali do USA, stanowią znaczną część pracowników Google, Apple, Mety i Tesli. W ramach programu wydaje się rocznie 65 tysięcy wiz, plus kolejne 20 tysięcy dla pracowników z wyższym wykształceniem. W 2022 roku pracowało w Stanach niemal 30 milionów osób urodzonych za granicą – to ponad 18 proc. wszystkich zatrudnionych.
Wszystkiemu temu sprzeciwiają się influencerzy ruchu MAGA w rodzaju Laury Loomer. Ci oczekują zablokowania imigracji w każdej formie.
Jeszcze parę dni temu zastanawialiśmy się, jak tę ideologiczną różnicę rozstrzygnie prezydent Trump, którego inauguracja odbędzie się już 20 stycznia. Teraz już wiemy (z platformy X), iż Trump stanął po stronie Muska. Jak zareagują na to patrioci spod znaku MAGA, którzy nie chcą, żeby obcokrajowcy „kradli im pracę”?
Przemożny, jak się wydaje, wpływ Elona Muska na Trumpa, coraz poważniej martwi wyborców MAGA. Ostatecznie Musk ma kilka wspólnego ani z rolnikami, ani z pracownikami fizycznymi w ogóle, a to oni stanowią istotną część „bazy” Trumpa – Musk zaś to symbol elity, którą MAGA chce zwalczać. Jako libertarianin w kwestiach społecznych, raczej nie podziela ich przekonań dotyczących religii, aborcji czy narkotyków.
W kampanii prezydenckiej 2024 znaczącą rolę odegrała Dolina Krzemowa, która w ubiegłym roku zaczęła przechodzić na stronę Trumpa. Jeszcze w 2016 roku firmy takie jak Apple czy Amazon stroniły od popierania pomarańczowego Donalda. Tym razem było inaczej; największe tuzy cyfrowego biznesu Bezos wybrały się z pielgrzymką do rezydencji prezydenta elekta na Florydzie, Mar-a-Lago.
Obok Jeffa Bezosa złożyli Trumpowi wizytę także współtwórca Google Sergey Brin, CEO tegoż koncernu Sundar Pichai oraz prezesi TikToka i Netflixa. Bezos, Mark Zuckerberg i Sam Altman zadeklarowali, iż wpłacą po milionie dolarów na pokrycie kosztów inauguracji nowego prezydenta. Wielki amerykański biznes dokonał więc wyboru: manifestuje uległość wobec Trumpa i gotowość do współpracy.
Przeciwieństwem rozluźniania regulacji są taryfy celne – ulubione ostatnio słowo Trumpa. Przemysł samochodowy w USA martwi się zapowiedzą nałożenia 25-procentowego cła na import z Kanady i Meksyku, gdzie buduje się jedną trzecią amerykańskich samochodów takich jak na przykład Nissan Sentra. Już dzisiaj znalezienie auta w przystępnej cenie jest dla Amerykanów problemem. jeżeli zaś chodzi o Chiny – gospodarczego wroga numer jeden – Trump zapowiada zaporowe cło w wysokości aż 70 proc. na import z tego kraju. I tak ma być, mówi Trump, dopóki Chiny nie przestaną produkować fentanylu, a Meksykanie nie przestaną go przemycać.
Prezydent zapowiedział też 100 proc. cło na import z państw grupy BRICS (Brazylia, Rosja, Chiny, Indie, Południowa Afryka i część Bliskiego Wschodu), gdzie planuje się zastąpić dolara nową walutą do międzynarodowych rozliczeń handlowych, co może zakończyć dominację dolara na światowym rynku. jeżeli chodzi o Unię Europejską, Trump ostatnio zagroził, iż i na nią nałoży karne cła, jeżeli Europa nie zacznie kupować z USA więcej ropy i gazu.
Potencjalnie zagrożony jest również przemysł farmaceutyczny. Nie tylko fentanyl jest produkowany w Chinach; powstaje tam również wiele leków na amerykański rynek. Podobnie jest z Meksykiem i Kanadą. Możliwe więc, iż amerykańscy pacjenci niedługo zaczną odczuwać brak niektórych leków.
Zmieniając nieco temat, pod rządami Trumpa zagrożone są niektóre organizacje pozarządowe ustawowo zwolnione z obowiązku płacenia podatków. Trump może użyć Urzędu Podatkowego (IRS) oraz Departamentu Sprawiedliwości, żeby uderzyć w te organizacje, których eksperci „wspierają terroryzm” (czytaj: są przeciwni ludobójstwu w Gazie).
Oznaczałoby to potencjalną cenzurę naukowców i dziennikarzy zajmującymi się tematami, z którymi nie jest po drodze tak Trumpowi, jak i całemu politycznemu establishmentowi Ameryki: od Palestyny po prawa osób trans. Ustawa zwana „Stop Terror-Financing” już przeszła przez niższą izbę Kongresu jeszcze pod rządami Bidena. Jej krytycy twierdzą, iż ustawa może być wykorzystana do czystek politycznych, jak w okresie polowania komunistów w USA w latach 50. ubiegłego wieku.