Macron pozywa za twierdzenie, iż jego żona jest transseksualistą: „To kwestia obrony mojego honoru!

dzienniknarodowy.pl 3 godzin temu
Emmanuel Macron zdecydował się na podjęcie kroków prawnych wobec Candace Owens, amerykańskiej komentatorki politycznej, po tym jak ta rozpowszechniała teorie dotyczące Brigitte Macron. Prezydent Francji publicznie wyjaśnił swoje motywacje, starając się przedstawić pozew jako reakcję nie tyle polityczną, co osobistą i moralną.

Początkowo Pałac Elizejski nie zamierzał reagować, a sam Macron przyznał, iż standardowym podejściem było milczenie. Jak sam wspomina:

„Była tradycja mówienia: trzeba to przemilczeć. Tak działaliśmy na początku”.

Ta strategia miała chronić pierwszą damę i nie nadawać rozgłosu pogłoskom, które zdaniem Macrona nie miały żadnego oparcia w rzeczywistości. Doradcy prezydenta sugerowali unikanie konfrontacji, wskazując na tzw. efekt Streisand – zjawisko, w którym próba wyciszenia fałszywych informacji prowadzi do ich jeszcze szerszego rozprzestrzenienia.

Jednak z biegiem czasu Macron zmienił podejście. Narracja o rzekomej transpłciowości Brigitte Macron przeniknęła do amerykańskich mediów alternatywnych i internetowych społeczności, przybierając skalę, której prezydent Francji nie zamierzał już ignorować.

„Stało się to tak powszechne w Stanach Zjednoczonych, iż musieliśmy zareagować. Chodzi o poszanowanie prawdy… Mówimy o statusie małżeńskim Pierwszej Damy Francji – żony, matki, babci”.

Macron, który niejednokrotnie podkreślał, iż sfera prywatna powinna pozostać nienaruszona, tym razem uznał, iż milczenie nie chroni już ani jego, ani jego żony, a wręcz przeciwnie – pozwala na niekontrolowany rozwój kłamstw.

„To jest kwestia obrony mojego honoru! Bo to nonsens”.

W tym kontekście pozew przeciwko Owens miał być nie tyle reakcją na same słowa komentatorki, co na zjawisko, które Macron postrzega jako znacznie szerszy problem – brak odpowiedzialności w przestrzeni medialnej, zwłaszcza tej amerykańskiej. Używając ostrych słów, prezydent odniósł się do wolności słowa jako narzędzia manipulacji:

„To nie jest wolność słowa, gdy ktoś chce, aby prawda nie wyszła na jaw. Ci, którzy mówią o tak zwanej wolności słowa, to ci sami, którzy zakazują dziennikarzom wstępu do Gabinetu Owalnego. Nie akceptuję tego”.

Słowa te można odczytać jako aluzję do administracji Donalda Trumpa i szerzej – do nurtu politycznego, z którym Owens jest powiązana. Macron stawia się w opozycji do tej kultury medialnej, choć nie pierwszy raz sam bywa krytykowany za kontrolowanie narracji we własnym kraju. Jego rząd w przeszłości wielokrotnie opowiadał się za regulacją treści w internecie, co spotykało się z zarzutami o ograniczanie wolności obywatelskich.

Tym razem Macron wykorzystuje tę samą retorykę w walce o – jak twierdzi – dobre imię swojej rodziny. Ale jego krytycy zauważają, iż przy okazji wykorzystuje sytuację do przeforsowania narracji, w której jest jednocześnie ofiarą, obrońcą wartości i strażnikiem prawdy. W wywiadach nie ma miejsca na pytania o to, czy odpowiedzią na plotki powinna być ingerencja sądowa – prezydent koncentruje się wyłącznie na skali szkody, jaką jego zdaniem Owens wyrządziła.

„Nie można pozwolić, żeby teorie spiskowe stawały się faktem przez bezczynność. W moim kraju, i w moim domu, to nie przejdzie”.

Nie wiadomo jeszcze, jaki będzie finał sprawy sądowej, ale z prawnego punktu widzenia Macron znajduje się na gruncie niepewnym. Francja i Stany Zjednoczone różnią się w kwestii swobody wypowiedzi, a amerykańskie prawo znacznie szerzej chroni choćby najbardziej kontrowersyjne opinie, zwłaszcza jeżeli dotyczą osób publicznych. Owens może argumentować, iż jej komentarze miały charakter satyryczny lub mieściły się w granicach dopuszczalnej krytyki. Macron natomiast wydaje się obstawać przy stanowisku, iż nie chodzi tu o politykę, tylko o osobistą, ludzką granicę.

„Ludzie zapomnieli, iż za tym wszystkim stoi prawdziwa kobieta. Moja żona. Nie wytwór wyobraźni internetu, nie teoria, tylko człowiek, który przez lata wspierał mnie i Francję”.

Prezydent nie pierwszy raz podejmuje działania, które mają przywrócić kontrolę nad własnym wizerunkiem. W przeszłości Brigitte Macron już raz wytoczyła sprawę sądową przeciwko osobom odpowiedzialnym za rozpowszechnianie podobnych teorii, jednak bez większego echa medialnego. Obecnie, gdy sprawa rozlała się na międzynarodowe wody, sam Emmanuel Macron uznał, iż musi stanąć w pierwszym szeregu.

Choć jego wystąpienia sugerują, iż działa jako mąż i obywatel, nie sposób nie zauważyć, iż decyzja o pozwaniu prominentnej amerykańskiej postaci medialnej ma też wymiar polityczny. W epoce, w której francuska scena polityczna znajduje się pod presją sił skrajnych – zarówno z lewej, jak i z prawej strony – Macron próbuje budować pozycję jako osoba walcząca o fakty, a nie tylko o wpływy. Jednocześnie ton jego wypowiedzi sugeruje, iż nie jest zainteresowany kompromisem. Nie pojawiły się jakiekolwiek deklaracje otwartości na dialog z Owens, czy chęci zakończenia sprawy na drodze pozasądowej. Wręcz przeciwnie – Macron konsekwentnie powtarza, iż proces jest konieczny.

„Nie walczę z osobą, walczę z kłamstwem. A kłamstwo ma swoje imię, swoje źródła, i swoje konsekwencje”.

Sprawa wpisuje się w szerszy problem rozchodzenia się teorii spiskowych w przestrzeni internetowej. Macron, który sam był niejednokrotnie obiektem dezinformacji, wydaje się w tej chwili bardziej zdeterminowany niż kiedykolwiek, by przeciwdziałać temu zjawisku nie tylko dzięki środków politycznych, ale także prawnych. Jednak linia, którą wyznacza między ochroną prywatności a ograniczaniem debaty publicznej, nie jest jasna. Nie brakuje głosów, iż prezydent wykorzystuje sytuację, by wzmocnić przekaz o własnej moralnej wyższości, jednocześnie nie rozliczając się z zarzutów o brak transparentności w innych aspektach swojej polityki.

Wypowiedzi Macrona, jakkolwiek emocjonalne i nacechowane osobistym tonem, są też elementem precyzyjnej strategii medialnej. Każde zdanie, które pada z jego ust, służy nie tylko ochronie reputacji rodziny, ale również wzmocnieniu jego wizerunku jako obrońcy „prawdy”. Problem polega na tym, iż granica między prawdą a narracją polityczną bywa cienka.

Nie wiadomo, czy sprawa zakończy się wygraną Macrona. Wiadomo natomiast, iż nie ma już odwrotu od ścieżki, którą obrał.

„Nie zrobiłem tego dla siebie. Zrobiłem to, bo nie chciałem, żeby moi wnukowie kiedyś musieli się wstydzić milczenia”.

Te słowa wieńczą jego narrację – jako prezydent, mąż i obywatel, Macron uzasadnia swoją decyzję potrzebą pozostawienia jasnego sygnału. Czy jednak ten sygnał zostanie odczytany jako przykład siły, czy może słabości wobec prowokacji?

Idź do oryginalnego materiału