Publicysta Rafał Ziemkiewicz zszokował ostatnio prawicową opinię publiczną wyraźnym opowiedzeniem się po stronie zwolenników polsko-ukraińskiego multi-kulti nad Wisłą, wcześniej wzywając także do „odpolszczenia” historii naszego kraju. Według Ziemkiewicza, po 24 lutego 2022 roku, a więc po rosyjskim ataku na Ukrainę, sytuacja zmieniła się bowiem diametralnie. Wiele jednak wskazuje na to, iż tego typu deklaracje mogą być przez Ziemkiewicza skalkulowane. Nie da się przy tym ukryć, iż tak daleko idącymi tezami publicysta postawił wszystko na jedną kartę. Wszystko – a więc cały swój dorobek.
Powróćmy przez chwilę do twórczości Rafała Ziemkiewicza, której niemałą część poświęcił politycznej drodze Jarosława Kaczyńskiego. W jednej z książek, choć teza ta powtarza się także w innych tekstach, Ziemkiewicz stwierdza, iż funkcjonowanie Kaczyńskiego jako polityka „prawicowego” jest skutkiem odrzucenia go przez Salon, a więc przez „Michnikowszczyznę”, którą uosabiał, rzecz jasna, Adam Michnik, jak i nieżyjący już Bronisław Geremek czy też Jacek Kuroń. Według publicysty, było to naturalne dla Kaczyńskiego środowisko ideowe, które jednak ze względu na jego własne ambicje, nieuznawanie sekciarskiej niemal hierarchii wewnątrz Salonu (hard-KOR-u, jak również określał go Ziemkiewicz) oraz wrodzone polityczne talenty odrzuciło obecnego prezesa PiS. Jako dowód na asertywność Kaczyńskiego Rafał Ziemkiewicz przywołuje sytuację, podczas której Kaczyński podsiadł przy stole nieobecnego przez chwilę Jacka Kuronia podczas jednej z narad „salonowców”. Gdy Kuroń przyszedł, by zająć swoje miejsce, Kaczyński nie ustąpił mu krzesła. W ten właśnie sposób symbolicznie zignorował hierarchię, która wykuwała się jeszcze za czasów działalności w opozycji w okresie PRL-u. Później miała ona najważniejsze znaczenie w życiu politycznym III RP aż do afery Rywina.
Do powyższego dodajmy inspirację ideową masonem Janem Józefem Lipskim, prywatnie przyjacielem matki braci Kaczyńskich, nauki u lewicowego profesora Stanisława Ehrlicha i – jak wspomniano wyżej – obracanie się w kręgu lewicowego KOR-u, a wizerunek Kaczyńskiego jako prawicowca niemal od kołyski zacznie się sypać. W latach ’90 choćby własną partię nazwał Kaczyński Porozumieniem Centrum, nie odwołując się bynajmniej do prawicowości. Późniejsze alianse z Radiem Maryja, uczestnictwo w pielgrzymkach czy w dożynkach do dziś pewnie muszą być dla Kaczyńskiego – lewicującego inteligenta z warszawskiego Żoliborza – doświadczeniem, które on sam nie do końca czuje. Prezes PiS musi tam „łowić” elektorat, ale nie jest to jego naturalne środowisko. W tym wypadku Rafał Ziemkiewicz ma co do prezesa PiS 100% racji.
Dlaczego jednak wspominamy o Jarosławie Kaczyńskim, skoro mowa jest o „nowoczesnym endeku”? Otóż, Rafał Ziemkiewicz być może dlatego tak dobrze zdiagnozował prezesa Kaczyńskiego, ponieważ sam doświadczył czegoś podobnego. Dotychczasowy piewca Dmowskiego, endecji, realizmu w polityce zagranicznej, a choćby restrykcjonizmu imigracyjnego i krytycznego spojrzenia na wywoływane głównie ku uciesze wrogów Polski powstania poległ w momencie kluczowym, nie dotrzymał wierności deklarowanym pryncypiom w momencie, gdy powiedzenie „veto” mogłoby kosztować. Mowa, rzecz jasna, o wojnie na Ukrainie, którą Ziemkiewicz uważa wręcz za „naszą wojnę”. Publicysta wezwał też, jak już wspomniano, do „odpolszczenia” naszej historii – prawdopodobnie celem włączenia w nią dziejów Ukrainy jako czegoś rzekomo z nią integralnego – oraz do tego, by Polska nie była już tylko dla Polaków. Dmowski, realizm i endecja poszły się więc trącać w ciągu bardzo krótkiego czasu.
Niewątpliwie Rafał Ziemkiewicz zagrał va banque. Wprawdzie komentatorzy zaczęli mu wytykać w Internecie, iż jeszcze niedawno głosił poglądy zupełnie sprzeczne z tym, co mówi teraz. Tłumaczenia Ziemkiewicza, iż sytuacja się rzekomo zmieniła po napaści Rosji na Ukrainę, włóżmy między bajki – należy je traktować jako próby zachowania przez Ziemkiewicza poczucia, iż tak naprawdę zawsze głosił to samo. Rzecz jasna, nie ma to nic wspólnego z rzeczywistością. Wojna na Ukrainie nie dezaktualizuje, a wręcz przeciwnie – dramatycznie aktualizuje konieczność trzymania się z dala od cudzych wojen, nieulegania amokowi i utrzymywania jednolitej struktury etnicznej Polski. Przyzna to każdy uczciwy intelektualnie endek, zarówno „nowoczesny”, jak i ten „nienowoczesny” albo po prostu każdy myślący Polak, któremu zależy na własnej Ojczyźnie. Tymczasem, poglądy głoszone teraz przez Ziemkiewicza będą się ciągnąć za nim już zawsze i do pewnych pozycji wyjściowych nie będzie już powrotu.
Jednocześnie Rafał Ziemkiewicz przez cały czas, a przynajmniej odkąd zaczął pozować na „nowoczesnego endeka”, był PiS-owcem in spe. Grupą odbiorców, do której Ziemkiewicz chciał docierać, był przede wszystkim lud PiS-owski i to w środowisku PiS-owców Ziemkiewicz od zawsze czuł się najlepiej. Był jednym z nich, choć górował nad nimi swoimi talentami. Czy czegoś to Państwu nie przypomina? Otóż to, jest to niejako powtórzenie drogi Jarosława Kaczyńskiego, który pośród „swoich” też się wyróżniał i przez tychże „swoich” został odrzucony. Rozmaite flirty z „Gazetą Polską”, gdzie Ziemkiewicz długo publikował, czy z TVP pod rządami Kurskiego były próbą umoszczenia się w fotelu autorytetu, a może i wręcz wyroczni dla PiS-owców. Bo dlaczegóż Ziemkiewicz miałby nie mieć takich ambicji, skoro intelektualnie i marketingowo jest on najbardziej sprawnym autorem po tamtej stronie?
Szkopuł w tym, iż fotel ten, jeżeli w ogóle istniał, był już dawno zajęty. Naczelnik Kaczyński, który kiedyś musiał w końcu ustąpić krzesła Kuroniowi, po latach wyrzeczeń zajął tron szefa wszystkich szefów na prawicy i nie zamierzał go dzielić z nikim, a już na pewnie nie z jakimś Ziemkiewiczem. Sanacyjne metody władztwa nad polską prawicą nie przewidywały istnienia autorytetów w rodzaju Ziemkiewicza, a więc ten ostatni został w końcu „nowoczesnym endekiem”. Stąd wzięły się także próby budowania świętej pamięci „Endecji” (czy ktoś jeszcze o tym pamięta?) czy też wcześniejsza wizyta na kongresie Ruchu Narodowego w charakterze mówcy (sama „Endecja” powstała później w kontrze do Winnickiego i jego Ruchu Narodowego). Każdy publicysta, co jest poniekąd naturalne, ma potrzebę oddziaływania na dany segment opinii publicznej i Ziemkiewicz nie był tu wyjątkiem. Pokusa zostania mentorem danej partii czy środowiska ideowego zawsze jest w takim wypadku duża. Ludzka rzecz, krótko ujmując.
Nie wszystko się jednak ułożyło po myśli Rafała Ziemkiewicza, ponieważ jego mentorskie ambicje zostały, mówiąc wprost, zignorowane. Jest niemal pewne, iż Ziemkiewicz nie może wybaczyć Konfederacji tego, iż projekt ten udał się bez jego wiodącej roli jako patrona, jako mądrej głowy, której zdania będzie się wiążąco słuchać. Stąd zresztą jego ostatnie tłumaczenie się, iż będąc niegdyś w JKM-owskiej Unii Polityki Realnej jako rzecznik partii, Ziemkiewicz „palił, ale się nie zaciągał”. Mniej więcej tak właśnie wyglądają dziś opowieści Ziemkiewicza o tym, iż jego głównym zadaniem jako rzecznika UPR-u było tłumaczenie ekscentrycznych wypowiedzi Korwina. Bo – „wiecie, rozumiecie” – Korwin zawsze był niedobry i Ziemkiewicz poznał się na nim jako pierwszy z nas wszystkich. Ziemkiewicz uważał więc Korwina za wariata, zanim było to modne, bo czyż nie o wywołanie takiego wrażenia chodzi?
Drugim politykiem „do ostrzału” jest, według Ziemkiewicza, oczywiście Grzegorz Braun. „Dobre rady” publicysty zakładałyby, iż Konfederacja byłaby projektem wartościowym właśnie bez Brauna i Korwina, co – przyznajmy wprost – uczyniłoby ten projekt całkowicie bezjajecznym, niewyrazistym, nijakim, łatwym do strawienia przez PiS. Grzegorz Braun stał się obiektem krytyki Ziemkiewicza akurat za akcję #StopUkrainizacjiPolski, co w połączeniu ze stwierdzeniami, iż konflikt na Ukrainie to „nasza wojna”, sytuuje tego ostatniego poza nurtem narodowym, endeckim czy jakkolwiek go nazwać. Jest za to przepustką do stania się true PiS-owcem, bo przecież w debacie o bieżącej wojnie można być na prawicy albo jak Braun i Korwin, albo jak PiS. Rafał is back, ludzie PiS-owski. Powitajcie go więc po królewsku, wszak zawsze był „wasz”.
Powróćmy na koniec do książki Rafała Ziemkiewicza pt. „Czas wrzeszczących staruszków”. Autor postawił w niej końcową tezę, iż po przegranej w wyborach w 2007 roku kariera polityczna Jarosława Kaczyńskiego się zakończyła. Dziś ta teza brzmi absurdalnie, bo prezes PiS skupia w swoim ręku tyle władzy, ile nie miał nikt w III RP, ale mimo wszystko Ziemkiewicz miał wówczas rację. Napisał on bowiem, iż nie ma już miejsca na Kaczyńskiego jako czynnego politycznie lidera, kandydata na premiera chociażby. Jest za to miejsce dla Kaczyńskiego jako patrona – i tak się właśnie stało. Prezydentura Dudy, premierostwo Beaty Szydło, a teraz Morawieckiego, obsadzenie Trybunału Konstytucyjnego „swoją” prezeską – wszystkimi tymi operacjami zarządza Kaczyński i rządzi on niepodzielnie właśnie jako patron tych przedsięwzięć. Ma on więcej osobistej władzy, niż ktokolwiek przed nim po roku 1989 i pewnie długo po nim.
Rafał Ziemkiewicz jednakowoż czynnym politykiem nigdy być nie chciał, ale i tak nim poniekąd był, tyle iż jako opiniotwórczy autor o wizerunku niezależnego publicysty. Przekonanie o wpływie na opinię publiczną dla autorów publicystyki jest jedną z nadrzędnych i całkowicie zdrowych motywacji działania. Ziemkiewicz jednak chciał zawalczyć o coś więcej – o status kogoś, kto będzie, mutatis mutandis, Adamem Michnikiem polskiej prawicy. Ambicja ta odjęła mu rozum, bo jedynie tak da się wytłumaczyć wyrzucenie do kosza wszystkich endeckich pryncypiów w ciągu ledwie kilku tygodni i utratę wiarygodności jako „endek”. Rafał Ziemkiewicz najwyraźniej nie wyciągnął też wniosków z własnej książki o wdzięcznym tytule „Michnikowszczyzna. Zapis choroby”, co pozwoliłoby mu uniknąć błędów popełnionych przez głównego bohatera dzieła. Zgniłe kompromisy ideowe zawsze się prędzej czy później mszczą i autor „Michnikowszczyzny” właśnie tego doświadcza, o co akurat nietrudno w dobie Internetu. Może też właśnie dlatego Rafał Ziemkiewicz najbardziej nie może ścierpieć pryncypialnie ideowego Korwina i Brauna?
Tymczasem, pokazanie się wśród PiS-owców jako ktoś „swój” i tak nic Ziemkiewiczowi nie da, ponieważ nie ma tam miejsca na „mentora”, do bycia którym Ziemkiewicz aspiruje. Jest nim tam bowiem sam Prezes-Naczelnik, tak będzie do końca świata i jeden dzień dłużej. Z kolei po stronie narodowej jest on już po ostatnich wyskokach spalony i tam żadną wyrocznią ani patronem czegokolwiek też już nigdy nie będzie. Koniec Ziemkiewicza jako „nowoczesnego endeka” jest więc ostateczny i nieodwracalny. „Endeka”, którym tak naprawdę nigdy nie był.
Autor namawia wszystkich, którym podobał się ten tekst, aby wpłacali na wsparcie na apelacje w sprawach Jacka Międlara. Możliwość wpłat TUTAJ.
Przeczytaj także:
M. Skalski: Ukraińcy stanowią w Polsce prawo [DOKUMENTY]