Korwin miał rację
Jeden z prawicowych publicystów postawił w tekście napisanym przy okazji niedawnego 80-lecia pana Janusza Korwina-Mikkego tezę, iż w rzeczywistości mamy do czynienia z „dwoma Korwinami”. Pierwszy to Korwin-teoretyk libertarianizmu, zwolennik maksymalnego zredukowania władzy państwowej jedynie do roli monopolisty na stosowanie siły w postaci armii i policji, podający często za wzór politykę gospodarczą Małgorzaty Thacherowej etc.
Drugi, ten o wiele z perspektywy wzmiankowanego autora ciekawszy, to Korwin przełamujący tabu, bez owijania w bawełnę wyśmiewający egalitarystyczne miazmaty o demokracji, równości kobiet i mężczyzn, równości ras, pacyfizmie i walce z „toksyczną” męskością, „biciem dzieci”, jakiejś quasi-”akcji afirmatywnej” mającej promować kobiety, zboczeńców („gejów”), kaleków [pis. oryg. – M.S.] („niepełnosprawnych”), czarnoskórych, zwierzęta, jak i wiele jeszcze innych absurdów „postępów postępu”.
Jak słusznie zauważał ponadto cytowany Ronald Lasecki, bo o tym autorze mowa:
„Korwin był też i w jakiejś mierze wciąż pozostaje inspirujący, gdyż bez niego mielibyśmy na prawicy jedynie ugładzone, ulizane, koniunkturalne, ważące każde słowo i nudne jak flaki z olejem demoliberalne kluchy w typie Roberta Winnickiego czy Przemysława Wiplera. A także zniewieściałych, mydłkowatych picusiów-glancusiów jak Krzysztof Bosak, czy jacyś inni „nowi konfederaci” w „inteligenckich” okularkach z rogowymi oprawkami” – pisał autor.
Te niezwykle trafne spostrzeżenia korespondują zresztą z tym, co mówił sam pan Janusz Korwin-Mikke podczas kongresu ówczesnej partii KORWiN w zeszłym roku. Przypomnijmy, iż obecny prezes-założyciel twierdził, iż czeka nas walka o wartości. – Rzucam hasło kontrrewolucji kulturalnej – dodawał. Całe przemówienie, do którego jeszcze nie raz wrócimy, było prawdopodobnie jednym z najlepszych autorstwa JKM właśnie dlatego, iż objawił się w nim ten „drugi” Korwin. – Walka musi być wydana na polu idei – podkreślał pan Janusz Korwin-Mikke, który nie rzucał słów na wiatr o tyle, iż sam toczy ją od lat kilkudziesięciu, nie ustępując choćby o krok ludziom złym i/lub głupim.
Dla niektórych Czytelników sprawa może być jednak dyskusyjna, ponieważ działalność pana Janusza od lat daje upust ich oczekiwaniom, by ktoś głośno podnosił postulaty wolnorynkowe, więc wielu prawdopodobnie woli właśnie tego „pierwszego” Korwina. Niemniej jednak, w wyobraźni zbiorowej pan Janusz jest obecny od lat nie ze względu na fascynację koncepcją państwa-nocnego stróża czy popieranie likwidacji podatku dochodowego, ale jako ten, który na przykład udowodnił feministkom zaganiającym kobiety do pracy, iż ich postulat sprowadza się do narodowo-socjalistycznego hasła arbeit macht frei.
Do głównych stacji telewizyjnych pan Janusz długo był zapraszany mimo pozostawania poza parlamentem jako ten, który w studio odegra spektakl i wywoła kontrowersje. I pod tym względem zawsze odgrywał role swojego życia, jak na przykład wtedy, gdy ukąszonemu prawoczłowieczyzmem lewakowi Celińskiemu udowodnił, iż popierając wyroki wydane przez trybunał norymberski, lewak ów staje się wbrew własnym intencjom zwolennikiem kary śmierci. O innych rolach oscarowych, jak spoliczkowanie esbeckiego kapusia Boniego w zaciszu gabinetów, również jeszcze długo będzie się mówić, dlatego między innymi rację ma inny prawicowy komentator Adrian Zimny, iż „gdyby nie Korwin, bylibyśmy tam, gdzie prawica w Europie Zachodniej”.
Nie ma żadnej ukrainizacji
Paradoksem jest, iż tajniki uprawiania polityki demokratycznej w samej Konfederacji najlepiej potrafili zgłębić ludzie, którzy swojego dystansu do demokracji choćby nie próbują ukrywać. Jednym z nich jest wspomniany JKM, drugi to pan poseł Grzegorz Braun. Lider Konfederacji Korony Polskiej politykę sensu largo uprawia od lat, podejmując straceńczy wysiłek formacji nieszczęsnego i ogłupionego narodu polskiego, czego najnowszą odsłoną będzie jego dotyczący głównie geopolityki film o objawieniach maryjnych w Gietrzwałdzie. Będące zaś biczem na bezmyślny insurekcjonizm dzieło staje się niestety coraz bardziej aktualne i to jeszcze przed jesienną premierą. – Trzeba będzie bardzo pilnować, żeby Polska nie uległa zniszczeniu przez nieodpowiedzialnych ludzi – podkreślał z kolei prezes Korwin-Mikke na kongresie partii w październiku 2022 roku, przestrzegając przed próbami wciągnięcia Polski do ukraińsko-rosyjskiej wojny.
Powagi sytuacji w ogóle nie czują samo-namaszczeni „współprzewodniczący” Konfederacji w osobach Krzysztofa Bosaka i Sławomira Mentzena. Gdy stawką jest już w tej chwili nie to, czy Polska będzie wolnorynkowa, czy też socyalistyczna, ale czy w ogóle będzie istniała jako państwo, gdzie wyłącznym gospodarzem jest naród polski bądź czy nie będzie wręcz kolejnym poligonem wojny Anglosasów z Moskalami, tych dwóch centrowych polityków nie jest w stanie jasno opowiedzieć się za konkretnym poglądem.
I tak, we wrześniu 2022 roku Krzysztof Bosak bierze udział w marszu „Stop ukrainizacji Polski” organizowanym przez środowisko pana posła Brauna, po czym w następującym niedługo po nim wywiadzie radiowym wprost wyraża dystans wobec tego hasła. Poglądy na kwestię zalewu Polski przez Ukraińców sprawiają u Bosaka wrażenie, jakby zależały od redakcji, w której jest o nią pytany. Z kolei Sławomir Mentzen „nie dostrzega” ukrainizacji Polski i zaznacza, iż „nie wydaje mu się”, by ukrainizacja w ogóle miała miejsce. – Spodziewam się raczej polonizacji Ukraińców – dodaje, choć absolutnie nic nie wskazuje na to, by jakakolwiek polonizacja miała zajść.
Doktor nauk ekonomicznych Sławomir Mentzen najwyraźniej ma słabo opanowane metody ilościowe, albowiem jeżeli policzyć samą liczbę Ukraińców osiedlających się w Polsce także przed lutym 2022 roku, to „ukrainizacja” będzie najwłaściwszym nazwaniem tego zjawiska. Zaś niżej podpisany wschodoznawca (choć tylko magister), w przeszłości student dwóch ukraińskich uniwersytetów, może dodać od siebie – dla Polski nie wyniknie z tego nic dobrego zarówno ze względów kulturowych, jak i tła historycznego. Nieprzypadkowo zresztą polska policja już teraz ukryła dane dotyczące narodowości przestępców. Podkreślmy jednak: nie ma żadnej „ukrainizacji”.
Najtrafniej podsumował powyższą kwestię w jednym ze swych prześmiewczych krótkometrażowych nagrań Sebastian Ross. Polonijny działacz w Wielkiej Brytanii i polityk pokazał dosypywanie soli do szklanki wody. Komentował on, iż sam fakt procesu zasolenia nie ulega wątpliwości, ponieważ do wody dodaje się sól, dyskusyjne może być jedynie to, czy proces ten jest korzystny. I tak właśnie według Rossa jest z ukrainizowaniem Polski, czego trudne konsekwencje będziemy coraz bardziej odczuwać. Ze zukrainizowaną Polską będzie właśnie, jak z tą przesoloną wodą, przy czym skutki dzielenia własnego kraju z obcym narodem będą takie same, jak gaszenie pragnienia wspomnianym roztworem. Nie chcą bądź nie umieją tego zrozumieć dwaj „współprzewodniczący”, którzy wolą rozumować kategoriami mądrości etapu, a więc kategoriami lewicy. – Chciałbym, żeby każdy był tak samo traktowany przez państwo, czy jest z Polski, czy jest z Ukrainy – mówi tymczasem Mentzen w jednym z wywiadów, jakby nie zauważając, iż Rzeczpospolita jest państwem polskim właśnie dlatego, iż ma prawnie stawiać Polaków jako gospodarzy tej ziemi ponad ludnością napływową, a nie ich ze sobą „zrównywać”.
– Zmiana podejścia ze strony PiS do kwestii ukraińskiej wyrównała korzyści, które z tego tytułu odnosiła do tej pory Konfederacja, która zbudowała w oparciu o hasło asertywnej polityki wobec Ukrainy istotny kapitał polityczny, dochodzący momentami do 14 proc. – mówi tymczasem profesor Henryk Domański w wywiadzie dla „Do Rzeczy” z początku września br. Podkreślmy to bardzo wyraźnie: ceniony badacz, choć ostatnio mocno sprzyjający PiS-owi, sugeruje wręcz, iż zasługą niedawnych wysokich notowań Konfederacji jest ukrainosceptyczne wrażenie, jakie ta wywoływała.
Odpowiedzmy sobie tym samym na pytanie – czy ugrupowanie zawdzięcza powyższe panom Korwinowi-Mikkemu oraz Braunowi czy też Bosakowi i Mentzenowi? w tej chwili zresztą pod sterami „współprzewodniczących” Konfederacja zaczyna w sondażach tracić, albowiem stając się nijaką, nie uczyniła się gospodarzem żadnej istotnej emocji społecznej, a to w polityce demokratycznej jest niestety niezbędne.
Doktor bezbek
Zauważalne jest przy tym, jak tytułowy bohater tekstu usiłuje wejść w buty JKM, co wychodzi mu zresztą coraz gorzej. Sławek Mentzen sprawia wrażenie, jakby nie rozumiał fenomenu samego Korwina i czerpał z niego głównie tyle, iż pan Janusz stał się memem. A skoro ten stał się memem, będąc ikoną ruchu wolnościowego, to droga do bycia jego następcą również wiedzie przez bycie memem – musi rozumować doktor Sławek.
Tymczasem, zarówno Korwin, jak i Grzegorz Braun, mogli sobie pozwolić na stanie się memami, bo już dawno przestało ich to narażać na śmieszność. Obydwaj politycy tak długo oswajali publikę ze swoimi kontrowersyjnymi początkowo tezami, iż te… przestały być kontrowersyjne – przynajmniej dla części „prawackiej” bańki są integralną częścią reprodukującego się następnie światopoglądu. Droga do serc i umysłów najbardziej zmobilizowanego elektoratu wiedzie przez plaskacza wymierzonego kapusiowi Boniemu, przez rozkawałkowanie tęczowych bombek i samej choinki wyniesionej z budynku sądu, przez publiczny performance, jakim jest powątpiewanie w istnienie dowodów na wiedzę austriackiego malarza o Sami-Wiecie-Czym. Trafianie na memy zaczęło wzmacniać taki kontrowersyjny przekaz polityków, a w konsekwencji – oswajać z nim ludzi.
Doktor Sławek najwyraźniej zaniedbał zaś to, co stanowi o oryginalności przekazu i jego umotywowaniu, bowiem tylko tak można wytłumaczyć rozsmarowanie go w debacie przez samego Ryszarda Petru. Dość dodać, iż doktor Sławek anonsował ten retoryczny pojedynek jako zgodę na spełnienie marzenia „Ryśka Petru” o spotkaniu z nim. Jak na złość, pycha Sławka została ukarana akurat przez tego polityka, który sam był pozbawionym powagi pośmiewiskiem. Finalnie z debaty tej wyszedł z jednej strony doktor nauk ekonomicznych Ryszard Petru, a z drugiej – doktor Sławek właśnie.
Tak to jednak bywa, gdy za bardzo uwierzy się we własną doskonałość, pieczołowicie szlifowaną na tik-toku czy w debatach z niezbyt wymagającymi wcześniej interlokutorami. Do tego dochodzi brnięcie w wizerunek mało poważnego happenera, specjalisty od coraz mniej śmiesznych gagów, figur Morawieckiego ze złota, rzucania „pierdyliardów” na wiecach, aż w końcu w żart trzeba też obracać własne postulaty sprzed lat, których nie umie się uzasadnić w wywiadzie ze zbyt dociekliwym dziennikarzem. Wszędzie są już tylko żarty, piwo i rozrywka, tylko iż nie jest to żadna nowa jakość w polityce, a festyniarstwo skrojone pod ludzi, którzy szukają głównie zabawy. Tutaj bycie memem wcale powagi nie dodaje, wręcz przeciwnie.
Korwin wciąż ma rację
Do tego rzuca się w oczy wrażenie, jakby Sławomir Mentzen ze znanych sobie przyczyn w swojej działalności publicznej poszukiwał przede wszystkim potwierdzenia, iż jest dobrym towarzyszem zabawy, bardzo wyluzowanym człowiekiem, który ma dystans do wszystkiego i wszystkich, a już na pewno do siebie. Trudno rozsądzić, co ma to Sławomirowi Mentzenowi rekompensować, ale najwyraźniej jest to przy okazji sposób na uniknięcie etykiety kogoś kontrowersyjnego. W ten sposób adekwatnie wszystkie wrażliwe tematy zostają jeden po drugim odpuszczone, liczy się już tylko grill, trawa i dwa samochody.
Nie omieszkajmy też wspomnieć o apodyktycznych decyzjach personalnych lidera „Nowej Nadziei”, lansowania spadochroniarzy w osobach Stanisława Tyszki czy Przemysława Wiplera, którzy nie mają nic wspólnego z kilkuletnim dorobkiem Konfederacji, sam Tyszka ją wręcz zwalczał. Samo za siebie mówi też umieszczanie na listach z rekomendacji NN aborcjonisty i ślązakowskiego separatysty, co Mentzenowi najwyraźniej przeszkadza dużo mniej, niż obecność chociażby małżeństwa Pitoniów czy pani Justyny Sochy, a więc ludzi wypróbowanych i zasłużonych. Nawiasem mówiąc, to właśnie mający przeszłość w PiS-ie Wipler zajął miejsce rzekomego zwycięzcy prawyborów „Nowej Nadziei” w Toruniu, a więc brata Mentzena, nie zaś numer dwa tamtejszego głosowania, co obok afery w Legnicy pokazuje, jaką farsą był cały proceder.
Podsumowując, dla polityka nie ma nic gorszego, niż utrata powagi. jeżeli zestawi się to zaś z dawaniem upustu swoim potrzebom nieliczenia się z ludźmi z jednej, a szukaniem poklasku z drugiej, to dostajemy w efekcie produkt pseudo-polityczny, a nie nową jakość. Czyli coś, przed czym usiłował ostrzegać pan Janusz Korwin-Mikke w swej ostatniej przemowie w roli prezesa partii KORWiN.
Dokonaj zakupu w naszym sklepie (https://sklep-wprawo.pl):
Przeczytaj także:
M. Skalski: Nie płakałem po Robercie Winnickim