„Głupota polityczna”
TikTokiem go!
Tak naprawdę to nie wiedziałem, który z pięciu listów opublikowanych w 48. numerze ANGORY wybrać, aby pozytywnie się odnieść do jego treści, ponieważ po raz pierwszy od jakiegoś czasu nastąpiła ich kumulacja, zgrabnie oceniająca wybory w USA oraz czekające nas wybory prezydenckie w roku przyszłym. Wybrałem list Pana Czesława z Gliwic pt. „Głupota polityczna”, ponieważ ta polityczna głupota opanowała już nie tylko nas i Amerykanów. Wchodzi nachalnie szeroką ławą i tam, i do tych krajów, w których prostokącików trzymanych w lewej dłoni i szorujących po nich wskazującym lub środkowym palcem prawej jest naprawdę dużo. Co nie oznacza oczywiście, iż to coś złego. Takie czasy.
W tych pięciu listach brakuje mi – a może ktoś się nie przyznał? – odpowiedzi na jedno proste pytanie: Dlaczego nie ma nic o młodych wyborcach, którzy też głosują tylko wtedy, gdy opanuje ich tak popularny u nich „wkurw” na coś tam? Tak jak u nas 15 października ubiegłego roku. Samo stwierdzenie, iż „g…o wygramy, jeżeli się nie zjednoczycie i solidarnie nie zagłosujecie na jednego kandydata”, które było apelem Autora do liderów opozycji, jest oczywiście słuszne, ale we współczesnym świecie internetu i telefonów z chińskim TikTokiem (działającym od 2016 r.) praktycznie mało realne.
Też mam swoje lata, pamiętam czasy komuny i to, jak wyglądał wtedy obieg informacji i z jakich źródeł je czerpano. Była mimo wszystko jakaś odpowiedzialność za słowo mówione i pisane, kultura języka bez feminatywów i szanowanie rozmówcy, przeważnie twarzą w twarz, a nie – jak dzisiaj – praktycznie bezkarnie i anonimowo. Również, jak Autorowi listu, marzy mi się, aby prowadzący dyskusje w TVN24 i innych stacjach TV, radiowych koncentrowali się na tym, co zrobić, aby ktoś spoza PiS-u wygrał wybory. No ale jeżeli zaprasza się do studia pisowskiego oszołoma, który realizuje wytyczne staruszka z Żoliborza, aby zakłócać, mieszać, przeszkadzać, krzyczeć, zabierając czas dla innych – to mamy ohydną nawalankę, nad którą prowadzący rzadko panuje.
Sondażownie, nie tylko u nas, zeszły na psy, są niereformowalne. Nic się im nie sprawdza, nie tylko u nas. W Ameryce też, a ostatnio w Rumunii. choćby gdyby jakimś cudem jakaś sondażownia trafiła jak w totolotku, to byłby czysty przypadek. Teraz, dzisiaj, na scenach wiecowych, placach zbiórek, a głównie w zaciszu domowym rządzi chiński Tik- Tok. To ON wybrał D. Trumpa w USA, to ON namieszał nieźle po pierwszej turze wyborów prezydenckich w Rumunii, to ON namiesza u nas, do czego od dawna jest gotowy Morawiecki (zapowiadał to, ale pewnie w swoim interesie) oraz Brudziński i wielu innych młodszych od nich pisowców. choćby Putin nie musi się już specjalnie wysilać. Dlaczego? Bo kaczyści robią od dawna zawsze odwrotnie, niż mówią. Jak Kaczyński mówi „koniec wojny polsko- polskiej”, to znaczy, iż będzie na całego, bo on to lubi, wręcz uwielbia. Ma kilka milionów fanów, w tym, niestety, coraz więcej młodych, którym marzy się jakaś nawalanka? Niezainteresowani polityką młodzi akceptujący starców na najwyższych urzędach, w tym prezydenckich (Kaczyński, Trump, Putin, Orbán), odpowiednio pokierowani TikTokiem, sami sobie przygotują (to już trwa) piekło…
Ale czego? Nie wojny – choć to możliwe – ale braku internetu i łączności w ogóle. To już się dzieje na wojnie w Ukrainie, a Elon Musk może dużo w tym względzie, nie wspominając o chińskich statkach różnego przeznaczenia rwących kotwicami podmorskie kable światłowodów. Tylko patrzeć, jak ruszy lawina fejków, fałszywek, niedomówień, insynuacji, manipulacji faktami, nad którymi trudno będzie zapanować. Mam nadzieję, iż ten (ta), kto potrafi nad nimi zapanować, mądrze poprowadzi dyskusje panelowe, z mądrym i przemyślanym doborem rozmówców, zyska miano poskramiacza TikToka. ZBIGNIEW M.
Nowy długopis Kaczyńskiego
W związku z tym, iż bezpieka J. Kaczyńskiego nie była w stanie wskazać nieumoczonego w geszefty ośmioletniej władzy młodego i przystojnego, posypała się zakładana strategia partyjnej walki o Pałac Prezydencki. Stworzona „na wczoraj” taktyka, aby wskazanego przez prezesa PiS kandydata uznać za zaproponowanego oddolnie przez Komitet Obywatelski, objawiła się 24 listopada, w czasie Kongresu Obywatelskiego „Przyszłość Polska”. Gołym okiem widać było, iż do roboty wzięli się PR-owcy kopiści, układając na półkach obok Tuskowych produktów z określeniem (O)bywatelska niby własne też (O)bywatelskie. Natomiast PiS-owskie hasło „Przyszłość Polska” to niemal kalka nazwy „Campus Polska Przyszłości” R. Trzaskowskiego.
Mam nieodparte wrażenie, iż ci PiS-owscy pracownicy handlu układają tubki z alkoholem przy tubkach z musem owocowym. Żenujące. Wsłuchiwałem się w monolog prezesa PiS próbującego przekazać opinii publicznej powód braku kandydata z PiS na prezydenta. Okazuje się, iż było kandydatów wielu, ale żaden nie był godzien stanąć przy… Karolu Nawrockim. Usłyszałem taki oto przekaz: „…pokój i dobra władza, a na czele państwowiec – patriota, zdroworozsądkowiec”, który utarł nosa ludzkim zasobom partii niebędącym w stanie sprostać wymogom kandydata na prezydenta. Z wystąpienia J. Kaczyńskiego wynika, iż teraźniejszość jest dla niego szczególnym czasem „wojny polsko-polskiej”, którą „oddolny”, bezpartyjny kandydat popierany przez partię PiS zakończy. Strzec będzie jednocześnie osiągnięć PiS, tj.: suwerenności, wolności, osiągniętego rozwoju i postępu oraz poziomu życia Polaków.
Nie ma tu miejsca na dyskusję. Ale aplauz na zakończenie wystąpienia szefa PiS-u uzmysłowił mi, iż w jego wykonaniu była to klasyczna wylinka węża (zrzucenie wierzchniej warstwy skóry, na której miejsce pojawi się nowa, bez pasożytów), a prezes z partią będą błyszczeć nowym, nieskazitelnym blaskiem. Nie mogę nie skomentować kolejnej nieprawdy. Otóż „człowiek z ludu”, kandydat zgłoszony jako „obywatelski”, nazywany jest tak, bo zgłosił go obywatel Kaczyński. Twierdzenie, iż zgłoszony został oddolnie, jest taką samą prawdą, jak to, iż w Sejmie w latach 2016 – 2023 wszystkie poselskie projekty ustaw były poselskimi, a nie rządowymi, a tylko przez przypadek niewymagającymi konsultacji. Kontynuują kłamstwa już po wylince panowie Kłamczyńscy z obozu narodowo-socjalistycznego.
Z reguły staram się zachować obiektywizm w stosunku do nowych ludzi w polityce, zabierających głos publicznie w sprawach państwowych. Nie chcę być niegrzeczny, więc powiem, iż ocenę wystąpienia dr. Karola Nawrockiego wyczytałem z twarzy ośmiorga „zasłużonych” wyjadaczy PiS (po jego prawej ręce rząd, z prawoskrzydłowym M. Morawieckim). Ponure miny i służbowy uśmiech na twarzy tylko jednego posła nie mogły lepiej oddać reakcji na odczytanie z kartki napisanych mu politycznych haseł przy gestykulacji niewspółgrającej z wypowiadaną treścią. Ten pan był niewiarygodny choćby jako dyrygent, który: „wyznacza tempo, wskazuje wejścia poszczególnych muzyków, decyduje, jak długo ma trwać dźwięk”. To nie będzie dyrygent. Ten plastik musi mieć jedynie w sobie dobry wkład. Oglądałem 23 listopada ogłoszenie przez D. Tuska kandydata na prezydenta RP partii tworzących Koalicję Obywatelską – inny świat. JANUSZ
Trzask, i selfie gotowe!
Kiedy jakieś pół roku temu rozmawialiśmy w gronie znajomych o przyszłym kandydacie na prezydenta ze strony sił demokratycznych, niemal wszyscy byli zgodni, iż powinien to być Rafał Trzaskowski. Tylko jeden kolega widział na tym miejscu Radosława Sikorskiego. Ponieważ było to grono czteroosobowe, rozkład głosów wyniósł 3:1. Mała próba, to oczywiste, a jednak okazała się jakże trafna dla wyników prekampanii. Zdania na temat publicznie przeprowadzonej w Koalicji Obywatelskiej prekampanii wyborczej są różne. Ja uważam, iż to był pomysł genialny, zwłaszcza w obliczu bezsilności głównej partii opozycyjnej, której przywódca nie chciał sam – jak by wypadało – stanąć do przegranych z góry wyborów prezydenckich. Dzięki prekampanii, zamiast jałowej dyskusji o tym, ilu to świetnych kandydatów ma PiS, mogli Polacy poznać już na tym etapie pretendentów ze strony obozu demokratycznego.
Media wychwytywały z tych spotkań, co zrozumiałe, jakieś drobne wzajemne uszczypliwości kandydatów, generalnie jednak wypełniały programy informacyjne relacjami z tych spotkań, dostarczając wyborcom tak lubianych przecież igrzysk. Byłam i ja na takim spotkaniu w najbliższym mieście. Spotkanie było wprawdzie o dość późnej porze, a wynikało to z tego, iż Rafał Trzaskowski spotykał się ze swoimi sympatykami po godzinach pracy. Napisałam o sympatykach, choć w pytaniach widać było, iż były na sali również osoby niezbyt przychylnie nastawione do prezydenta Warszawy. Trzaskowski odpowiadał na prowokacyjne pytania spokojnie i rzeczowo: prostował nieprawdy, wyjaśniał powody swoich wcześniejszych decyzji, pokazywał inną stronę spraw. Widać było, iż te same pytania są przez oponentów zadawane od dawna, więc zdążył się do nich przyzwyczaić, a nawet, jak przyznał, trochę nudzą go te pytania swoją powtarzalnością. Mówił, a nie krzyczał, bez przerw, bez zawieszania głosu, choćby min żadnych nie stroił.
Jednym słowem, wypadł świetnie. jeżeli zarządza się takim miastem jak Warszawa, malkontenci zawsze się znajdą: a to skasowali mi przystanek pod domem, a to droga jest dziurawa, a to drzewo pod oknem wycięto. Nie zaskoczyły mnie więc wyniki głosowania KO. Spotkanie i osobiste wysłuchanie tylko potwierdziło pogląd, iż Trzaskowski jest najlepszy z możliwych kandydatów. Te ponad 10 milionów wyborców z poprzednich wyborów prezydenckich nie mogło się mylić, tak jak nie myliło się ponad 400 tysięcy warszawiaków, wybierających go od razu w pierwszej turze na swojego prezydenta. Kolega optujący za Sikorskim odpowiedział na taki argument, iż w poprzednich wyborach prezydenckich bardzo myliło się jeszcze więcej niż 10 milionów wyborców, i przywołał przykład Dudy. Sikorskiemu bym odpowiedziała tak: z pewnością znajdzie się dla Pana miejsce godne talentu i zasług. PiS tak wypaczył, by nie powiedzieć, zohydził, pojęcie patriotyzmu i genu polskości, iż dłużej w to brnąć nie możemy.
Patriotą można było być, kradnąc, nadużywając władzy dla własnych korzyści, nielegalnie podsłuchując przeciwników politycznych, wpajając ludziom nieprawdziwą historię kraju itp. Tymczasem patriotyzm to uczciwa praca dla siebie, z której to pracy rodzi się dobro wspólne, szanowanie słabszych członków wspólnoty, uczciwe płacenie podatków i wypełnianie innych zobowiązań, respektowanie prawa i szacunek dla demokratycznie wybranej władzy. Napisałam o „genie polskości”, bo tym nic nieznaczącym określeniem szermuje kandydat na kandydata PiS. Zdaje się, iż taki gen miał anonimowy mężczyzna, który – widząc mnie wychodzącą ze spotkania – zapytał, czy Trzaskowski będzie budował lotnisko w Berlinie. TV Republika swoje wie i tą wiedzą, jak widać, się dzieli. Na koniec wszyscy TRZASKali sobie selfie z kandydatem, więc trzasnęłam i ja. ELA
Niekończąca się kampania
Każdy polityk jest obserwowany przez obywateli, którzy oceniają jego aktywność. Aktywny społecznie obywatel również podlega społecznej ocenie. Każdy w każdej chwili może publicznie ogłosić chęć kandydowania w dowolnych wyborach i do tego niepotrzebna jest partia polityczna czy komitet wyborczy. Moim zdaniem jest to choćby pożądane, bo można danego kandydata lepiej poznać. Mają rację politolodzy, którzy twierdzą, iż kolejna kampania wyborcza trwa od pierwszego dnia po zakończeniu ostatniej.
Nie trzeba do tego oficjalnego kalendarza wyborczego. Politycy mają prawo cały czas rozszerzać swój elektorat. Faktycznie to ta grupa wyborcza, która w głosowaniu poparła danego kandydata. Ze względu na zasady wyborcze elektorat danego kandydata czy partii trudno jest ustalić. Badania socjologiczne są zawsze obarczone formalnymi błędami, więc trzeba się starać. Procentowe określenie poparcia jest oczywiście możliwe, bo ktoś musi wybory wygrać, a inni muszą przegrać.
Taka jest demokracja. Chęć dojenia państwowej kasy jest powszechnie znana od góry do samorządu. Jak najszybsze ujawnienie kandydatów na urząd Prezydenta RP jest moim zdaniem pożądane z szacunku dla wyborców. Różnie to robią partie polityczne. Większość się kryguje do momentu ogłoszenia wyborów i zarejestrowania komitetu wyborczego. A kampania trwa na całego.
Nie ma się co dziwić, bo to nie tylko zaszczyt, ale i niezłe koryto. PO urządziła prawybory, ale nie wiem, dlaczego uczestniczy w nich tylko dwóch kandydatów. Konfederacja ma jednego kandydata. Partia 2050 ma również jednego, który opowiada bzdury, iż jest niezależny. PSL zrezygnowało z kandydata na rzecz Pana Hołowni. PiS i Lewica twierdzą, iż mają wielu wspaniałych kandydatów, więc jest trudno wybrać tego najlepszego. Szanowni obecni i przyszli kandydaci! Chcecie być niezależni i eleganccy wobec obywateli, to niech każdy z Was zrezygnuje z pełnionej funkcji i odda legitymację partyjną. Przecież koabitacja w naszym kraju to czysta teoria, jak widać codziennie. Dlatego uważam, iż oprócz formalnych wymagań konstytucyjnych kandydat na prezydenta powinien być apartyjny z autorytetem zawodowym i moralnym. Powinien mieć wiedzę o obronności kraju i znać międzynarodowe stosunki polityczne. W zachowaniu powinien umieć reprezentować świeckie państwo, bo jego poglądy religijne to jego osobista sprawa.
Władanie biegłe językami, prezencja, zdrowie też powinny się liczyć. Wolałbym, by pierwsza dama była z krwi i kości Polką… Kandydat na prezydenta powinien mieć prawo w czasie kampanii wskazać kandydata na wiceprezydenta, bo i taki powinien być – tak jak w demokracjach lepszych niż nasza. Może się taki kandydat pojawi, bo nad partyjniakami proponuję się zastanowić. Tylko czy klasę polityczną na taką kandydaturę stać? Czy dalej będą wygłupy typu Ogórek i teoretyczne przekazywanie głosów w drugiej turze? JERZY KRYGIER, Myślenice
Niezależny
Kiedy nadszedł czas na wytypowanie kandydata na nowego prezydenta Polski, J. Kaczyński po zastanowieniu się słusznie uznał, iż z jego najbliższego otoczenia tacy potencjalni kandydaci jak kobieta o nazwisku Szydło, kaznodzieja Czarnek, Pinokio Morawiecki, Błaszczak spadkobierca Macierewicza czy mało reprezentatywny Bocheński nie mają żadnych szans na zwycięstwo, i zastosował ewangeliczną zasadę „szukajcie, a znajdziecie”, I rzeczywiście okazało się, iż w ekipie rządów PiS-u znalazł się człowiek wprawdzie nikomu nieznany, ale za to nie ma go na żadnej liście złodziei, malwersantów, oszustów czy milionerów.
Kaczyński nazwał go kandydatem niezależnym, zorganizował mu konwent w hali Towarzystwa Gimnastycznego „Sokół” w Krakowie, dla niepoznaki nazwany konwentem obywatelsko-społecznym, i tam, w propagandowej otoczce, człowiek ów został kandydatem na prezydenta. Teraz zostało mu tylko podpisać cyrograf, iż nie będzie się pozytywnie wypowiadał o obecnym rządzie, ale ich krytykował, i iż będzie wychwalał 10-letnie rządy Dudy i 8-letnie rządy PiS-u. o ile jeszcze ktoś nie wie, dlaczego konwencja PiS-u odbyła się nie w Warszawie, ale w Krakowie, w hali „Sokoła”, to chcę wyjaśnić, iż właśnie to miejsce stało się symbolem dla partii, bo tam 10 lat temu zwyciężył A. Duda, który był takim samym niezależnym prezydentem, jakiego w swoich marzeniach chciałby widzieć Kaczyński w osobie Karola Nawrockiego. o ile w czasie półrocznej kampanii na kamuflażu Kaczyńskiego poznają się jego zwolennicy, może to być dla niego, a może i dla całej partii, koniec politycznej kariery. J.A.
Ani fachowiec, ani bezpartyjny
Żyję na tym świecie dostatecznie długo, by wiele rzeczy pamiętać, a ponieważ chyba od zawsze interesowały mnie sprawy społeczne i polityczne, pamiętam również kilka rzeczy dotyczących tego obszaru. Niektóre z nich przypomniały mi się po krakowskiej konwencji PiS, na której wyznaczono bezpartyjnego kandydata tej partii w nadchodzących wyborach prezydenckich. W 1970 roku Mieczysław Rakowski napisał w „Polityce” artykuł „Dobry fachowiec, ale bezpartyjny”, w którym odważnie skrytykował politykę kadrową rządzącej wówczas partii, czyli nieboszczki PZPR. Czytałem ten artykuł w pociągu, co było o tyle kłopotliwe, iż tygodnik miał wtedy szalenie niewygodny w czytaniu format. Zwłaszcza w pociągu.
Co chwila zaczepiałem więc któregoś ze współpasażerów gazetową kartą, przepraszałem i czytałem dalej, bo wtedy wydał mi się to niezwykle odważny tekst, nawołujący do tego, by nie bać się powierzać kierownicze stanowiska ludziom spoza partii. W pełni akceptowałem proponowany przez Rakowskiego kierunek zmian polityki kadrowej. Obudziła się we mnie, młodym człowieku na początku drogi zawodowej, nadzieja, iż nie muszę wstępować do partii, by w kraju coś znaczyć, a emigracji nie brałem pod uwagę. Nie minęło zbyt wiele lat, bym mógł przekonać się, jak partia hasło Rakowskiego wcieliła w życie. Znaleziono po prostu bezpartyjnych, którzy za możliwość pozostawania bez formalnej przynależności gotowi byli pełnić kierownicze funkcje w zamian za bezwarunkowe popieranie programu partii. Nazywano ich bezpartyjnymi fachowcami. Z tego, co pamiętam, najczęściej obsadzano takie osoby jako przewodniczących ówczesnych rad narodowych różnych szczebli: gminnych, powiatowych, wojewódzkich.
Wszyscy w terenie wiedzieli, iż dyspozycje wychodzą z odpowiednich komitetów, ale formalnie na czele rady stał bezpartyjny. Czasem był to robotnik, czasem rolnik czy urzędnik, zdarzały się jednak przypadki, iż na czele rady stawiano, to znaczy formalnie wybierano, ludzi o jakimś dorobku zawodowym, na przykład lekarzy czy naukowców. Nie tylko z opowiadań wiem, iż tacy byli bardziej betonowi, aniżeli miało to miejsce w przypadku towarzyszy partyjnych. Opowiadał mi kolega, działający w tamtych latach jako radny z ramienia Stronnictwa Demokratycznego, iż chcąc załatwić ze „swoim” przewodniczącym jakąkolwiek sprawę, należało jednak zacząć od lokalnego komitetu PZPR. Nagabywany na jakąkolwiek okoliczność przewodniczący rady kluczył i odpowiadał, iż musi się zastanowić, iż trzeba sprawę przemyśleć itp. Nigdy nie przyznał, iż musi zapytać, czyli dostać zgodę, partyjnego komitetu, choć wszyscy wiedzieli, iż tak jest.
Konsultowanie czegokolwiek z przewodniczącym było więc czystą stratą czasu. Tak jest również z „obywatelskością” kandydata PiS. Świadczy o tym, chociażby dość nieudolnie odczytane wystąpienie napisane pod dyktando wiadomo czyje. Fachowość też chyba nie jest mocną stroną kandydata – kompromitacja z noszami z Westerplatte dobitnie o tym świadczy. To nic, iż inny „fachowiec” kupił fortepian Paderewskiego, o którego istnieniu kompozytor nie wiedział. jeżeli natomiast informacje o doświadczeniu kandydata w zarządzaniu nieformalnymi strukturami się potwierdzą, to pasuje on jak ulał do bycia dyspozycyjnym funkcjonariuszem elity z Nowogrodzkiej. ARTUR BUKAJ