Listy do redakcji Angory (15.09.2024)

1 tydzień temu

„Meandry z Ukrainą”

Kim Pan jest?

W „Angorze” nr 35 pojawił się list Wnuka Ukrainki pt. „Meandry z Ukrainą”. Autor sięga w nim do powieści J. Kraszewskiego, by pokazać rzeczywistą moralność Polaków i ich wady. Następnie pisze o szczycie NATO w Waszyngtonie, w którego trakcie padają słowa dotyczące Ukrainy: „Jeszcze z tym NATO poczekajcie”. Wspomina również, iż prezydent Ukrainy (to już mój komentarz: ubrany w bawełnianą bluzę, na której z lewej strony na klatce piersiowej widnieje znak tzw. tryzuba banderowców – aż przechodzą mnie ciarki, gdy to widzę!) „nie raczył wspomnieć o rocznicy rzezi wołyńskiej”, jak to skomentował redaktor Warzecha, którego osoba najwyraźniej razi autora listu, ponieważ (jak i ja!) należy do tych, którzy rozdzierają koszule i pokazują blizny po tragedii sprzed 80 lat.

Pan Wnuk ma wątpliwości dotyczące podpisanej umowy polsko-ukraińskiej i tego, czy władze ukraińskie to poprą. Ma rację, iż nie i jeszcze raz – nie! Panie Wnuku Ukrainki! Ja, Wołynianka z Łucka, nie mogę zapomnieć zbrodni ludobójstwa, której dopuścili się nacjonaliści Bandery. Uczynili to tylko dlatego, iż byliśmy Polakami (dla Ukraińców – Lachy Pany). I jeszcze jedno. Matka moja była łączniczką AK we Lwowie. Akowcy w tym mieście to były resztki żołnierzy z rozbitej 27. Wołyńskiej Dywizji Piechoty. Panie Wnuku, zadaję sobie pytanie: kim Pan adekwatnie jest? Dlaczego jeszcze Pan nie walczy za Ukrainę? Ja, pomimo moich 90 lat wiem, iż jestem Polką, byłam Polką i umrę Polką. Przesyłam ukłony dla Redakcji – jestem pełna podziwu dla Was. WOŁYNIANKA znad Styru

Jakiego wyznania jest Kosiniak?

Natknąłem się ostatnio w kilku miejscach (więc to nie przypadek) na przydomek (przezwisko?), jakie nadano naszemu ministrowi obrony i – a może przede wszystkim – wicepremierowi Władysławowi Kosiniakowi-Kamyszowi, nazywając wysokiego urzędnika państwowego Kosiniak-Amisz. Jak rozumiem, jest to pochodna postawy samego wicepremiera i jego męskiej drużyny w kwestii aborcji i związków partnerskich oraz stosunku do trwałości małżeństwa. Czy przydomek „Amisz” jest w przypadku W.K.K. zasadny? I tak, i nie.

Amisze wprawdzie zajmują się niemal wyłącznie rolnictwem, a do tego elektoratu odwołuje się często nasz wicepremier, więc byłby to argument przemawiający za, gdyby nie to, iż W.K.K. opowiada o chęciach i działaniach zmierzających do pozyskania elektoratu spoza czysto rolniczego środowiska. Amisze nie wychodzą jednak poza swoje tradycyjne opłotki. pozostało jedno podobieństwo, a mianowicie demonstrowane ostatnio przez W.K.K. zainteresowanie podatkiem zwanym w Polsce dla niepoznaki składką zdrowotną. Amisze składki nie płacą w ogóle, uznając, iż zabezpieczeniem ich zdrowia jest wspólnota, w której żyją. Jest to choćby usankcjonowane prawnie, podobnie jak kilka innych spraw będących odstępstwami od prawa obowiązującego w Ameryce.

Z pewnością amisze nie przerywają ciąży, mają wielodzietne rodziny, więc w tym przypadku przydomek dla wicepremiera jest trafny. Mają jednak inny problem zdrowotny – nie szczepią się, czego W.K.K, jako lekarz, chyba nie popiera. Mają też amisze problem natury genetycznej, gdyż ze względu na ograniczone możliwości wyboru partnera tworzą związki w stosunkowo bliskim pokrewieństwie. Trudno więc amiszowi znaleźć żonę, nie mówiąc o dwóch, jak w przypadku naszego wicepremiera. Nie noszą też wąsów, choć są brodaci.

Jednak przede wszystkim są pacyfistami. Nie biorą broni do ręki, więc tym bardziej nie mogliby występować na tle rosomaków, krabów, kleszczy i innego rodzaju uzbrojenia. Biorąc powyższe pod uwagę, dochodzę do wniosku, iż ktoś, kto nadał naszemu wicepremierowi przydomek „Amisz”, pomylił wyznania. To w niektórych fundamentalnych odłamach mormonów występuje wielożeństwo, czyli zmiana (wymiana) żony po pewnym czasie nie jest tam zabroniona. Wiem, iż to nie brzmiałoby tak ładnie jak Kosiniak- Amisz. NARCYZ WASZKIEWICZ

Moje refleksje

Redaktor Kamila Biedrzycka zapytała w swoim programie redaktora Kazimierza Krupę, czy dobrym pomysłem jest renta wdowia? Pytany przyklasnął z zachwytem. Powiedział, iż musimy dbać o naszych seniorów i im pomagać. Zatem, według pana Krupy, seniorem, któremu należy pomagać, jest wdowiec (wdowa) jako osoba, która była do śmierci w związku akceptowanym przez… kogo? Państwo? Kościół? Zatem nie jest wdowcem (wdową) osoba, która co prawda przeżyła wespół z inną życie, ale nie ma na to „rejestru”.

Nie jest nią również osoba, którą wiarołomny małżonek porzucił, bo „się zakochał”. Sytuacja związków jednopłciowych jest zatem beznadziejna, bo im razem żyć nie wolno. Nie pozwala im na to ani Kościół, ani państwo – niby tolerancyjne. Jedynie, na co się im pozwala, to na płacenie podatków. Mnie bardzo ciekawi mój status… No bo tak: kiedyś ślub musiał być jedynie cywilny, żeby był „prawomocny”. Teraz nie musi być cywilny. Wystarczy, iż ślub kościelny ksiądz zgłosi do urzędu, a nabiera on urzędowej mocy. Ale zdarza się, iż ludzie się rozwodzą. I wtedy kolejność się odwraca. Urzędowo można się rozwieść, ale kościelnie już nie.

Państwo respektuje śluby kościelne, ale Kościół nie respektuje państwowych rozwodów. No to czy ja jestem wdową, czy nie? Należy mi się renta wdowia, czy nie? Pobrać mogę się bez państwa, ale rozwieść nie mogę się bez Kościoła. Dla mnie odpowiedź jest ważna, bo pytam: czy mam prawo do wdowiej renty, czy nie? Kiedyś jakiś małolat w szkolnej toalecie naskrobał: „Andrzej Du.a”. Do małolata wysłano „służby” i afera była głośna na całą Polskę. Dziś można o ekipie premiera powiedzieć: banda rudego albo żule Tuska („yntelygent” Woś). O zespole ministra sprawiedliwości: siepacze bodnarowcy. O premierze: niemiecki agent. I… nic! A indywidua w osobach Obajtka, Kamińskiego, Wąsika, Brauna, Jakiego, Szydło i jeszcze kilku innych reprezentują nas w Parlamencie Europejskim. Wstyd! Z kolei autorytetami prawniczymi w Polsce mienią się: Przyłębska, Piotrowicz, Pawłowicz… Ale to podobno podoba się jednej trzeciej części rodaków. Czasem wstyd być Polakiem. I tylko Polski żal. JAGODA

Temido – czuwasz?

Pytam, ponieważ mam poważne wątpliwości. Staram się uważnie śledzić bieżące wydarzenia polityczne. Niestety, rzadko mam satysfakcję z efektów działań rządzącej koalicji dotyczących rozliczeń z przeszłością. Członkowie PiS wiele nabroili. I cóż – młyny sprawiedliwości mielą bardzo powoli. Marcin Romanowski – czekamy, czekamy… Mariusz Kamiński i Maciej Wąsik – europarlamentarzyści! To nie pomyłka ani żart. Ryszard Czarnecki – jak długo będzie jeszcze na wolności? A Jacek Sasin? To tylko nieliczne przykłady. Do tego związany z PiS europarlamentarzysta Daniel Obajtek. Śmiać się czy płakać? Współczuję ministrowi Adamowi Bodnarowi. Mam świadomość, iż jakże często jest On po prostu bezradny. Główny lokator Belwederu, Pani Przyłębska (Trybunał Konstytucyjny), Pani Manowska (Sąd Najwyższy) – wiadomo, jakie są ich poglądy polityczne. Do tego neo-Krajowa Rada Sądownictwa. A prokuratury i sądy – wciąż związane z poprzednią ekipą rządzącą. Niestety, wciąż musimy o tym pamiętać.

Nie ma co się czarować – od 15 października 2023 r. wiele się w tej materii nie zmieniło. Któż mógł się spodziewać, iż dojdzie do takiej sytuacji? Cóż – pozostaje nam tylko czekać na lepsze czasy. Bądźmy optymistami, miejmy nadzieję, iż w końcu nadejdą. Oby jak najszybciej! A do Temidy końcowa prośba – niech zainteresuje się działaniami Polskiego Komitetu Olimpijskiego, związanymi z olimpiadą w Paryżu. Czyli prywatą – i to jaką! KRZYSZTOF WAŚNIEWSKI

Skandal olimpijski

W życiu nie spodziewałem się, iż kiedykolwiek pochwalę Pana Nitrasa – tego od „opiłowania katolików”! Ale jako obecny minister sportu ma moje pełne poparcie w opiłowywaniu VIP-ów zajmujących apartamenty paryskie po 1000 euro za dobę, podczas gdy osoby pracujące ze sportowcami zakwaterowano w domu pielgrzyma po 48 euro za nocleg. W ekipie olimpijczyków nie było miejsca dla zdobywcy złotego medalu w Tokio! Po trzech latach treningu powiedziano mu to DWA tygodnie przed wyjazdem do Paryża. Kolarka torowa musiała trenować bez sprzętu sportowego! Dostała go dzień przed swym wyścigiem.

Mimo to zdobyła jedyny srebrny medal w kolarstwie dla Polski. Holendrzy mieli ich 15. Cześć i chwała Pani Aleksandrze Mirosław! Bez jej jedynego złotego medalu Polska w klasyfikacji medalowej wylądowałaby w okolicach 66. miejsca na świecie. Paryskie igrzyska olimpijskie były dla nas najgorsze od ponad 50 lat. Marzy mi się, aby WSZYSCY niebędący lekarzami, trenerami, masażystami, pracownikami odnowy biologicznej, mechanikami i innymi specjalistami przydatnymi dla sportowców zapłacili z własnej kieszeni za swój (i swych bliskich) pobyt w Paryżu.

Jeżeli, jak już słychać, PKOl nie chce podać danych do Ministerstwa Sportu kto i za ile euro mieszkał w Paryżu, należy poprosić o te dane odpowiednie służby francuskie. Oczywiście należałoby zebrać wszystkie skargi od sportowców i odpowiednio rozliczyć tych, którzy doprowadzili do tej polskiej klęski w Paryżu. Rozwiązanie władz PKOl jest jak najbardziej pożądane. Chociażby za to, iż nie chcą podać danych, o jakie prosi ich minister sportu Rzeczypospolitej Polskiej. I jeszcze jedno. Chętnie, zamiast kolejnego tysiąca piłkarskich orlików widziałbym wybudowanie kilku basenów pływackich. Medalowo w pływaniu nigdy nie dogonimy USA czy Australii, ale możliwości zdobycia medali w pływaniu jest nieporównanie więcej niż ewentualny jakikolwiek medal olimpijski dla polskich piłkarzy. MARIAN PEKA

Zachować spokój (olimpijski?)…

W znaczeniu, z którego pojęcie olimpijskiego spokoju się wywodzi, to z pewnością w Polsce nie zapanował on przed igrzyskami w pełnym wydaniu. Przypomnijmy: na czas igrzysk ustawały w starożytnej Grecji wojny, zawieszano procesy sądowe, odkładano egzekucje skazanych na śmierć. U nas choćby koalicjanci nie przestawali się boksować, o opozycyjnych fighterach choćby nie wspominając. Ci, którzy powinni być spokojni, jednak nimi byli. Mam na myśli prezesa PKOl, który z pełnym spokojem kompletował sztaby działaczy do wyjazdu na igrzyska, szukał dla nich reprezentacyjnych miejsc zakwaterowania i podwózki pod drzwi samolotu. Kasa na to wszystko była.

Niektórzy ze szczodrości prezesa nie skorzystali, ale to nie był jego problem. Natomiast to, iż jacyś sportowcy się nie załapali, też nie stanowiło większego problemu, bo i tak pojechało dużo ludzi z Polski. choćby Andrzej Przerwa Duda zjawił się – jak to ma w zwyczaju – zupełnie niepotrzebnie i w najmniej pożądanym momencie. Spokój zachowywał także minister Sławomir Nitras. Z tego, co wiemy teraz, był to raczej spokój pokerzysty. Wszyscy ministrowie już wcześniej coś na swoich poprzedników wykopali, ale minister Nitras słusznie zaczekał na „po Paryżu”. Choć kwity były gotowe, nie chciał psuć nastroju. Teraz dopiero, gdy zaczęła się poolimpijska wojna, okazało się, jakie było u nas przedolimpijskie dziadostwo.

Może gdybyśmy z Paryża przywieźli jakimś cudem (wszak igrzyska odbywały się w terminie oscylującym wokół rocznicy Cudu nad Wisłą) worek medali, wojna byłaby mniejsza, a kwity schowane głębiej. Teraz okazało się, iż pojechali nie ci, którzy byli tam przydatni, ale ci, którzy zaskarbili sobie względy działaczy. Albo ci, którzy kupili za swoje pieniądze sprzęt i opłacili treningi. No i jeszcze ci, którzy zgodzili się odbyć do Paryża pielgrzymkę (tu znów zbieżność czasowa z pielgrzymkami na Jasną Górę) i nocowali – jak przystało na taką wyprawę – w domu pielgrzyma. Byli (są?) też tacy sportowcy, którzy zrezygnowali z reprezentowania naszych barw, wybierając inną ojczyznę, która zapewniła im warunki, a oni (one) jej – medale.

Nic dziwnego, iż w tej sytuacji ministra Nitrasa olimpijski spokój opuścił. Zdaje się, iż choćby na długo. I choć nie jestem zwolennikiem awantur, chciałbym, by ten zdrowy wkurw ministra nie opuszczał. W Muzeum Archeologicznym Olimpia znajduje się rzeźba Apolla, którego postać jest uważana za wcielenie greckiego ideału piękna fizycznego w jego najprostszej i najsurowszej formie, a jednocześnie posąg wyraża spokój, chłodną powściągliwość i arogancką pewność siebie boga. Jednym słowem – Apollo zachowuje olimpijski spokój.

Ta rzeźba przyszła mi na myśl, gdy zaraz po igrzyskach zobaczyłem prezesa PKOl, który pokazywał dziennikarzowi dowody przelewów mające świadczyć o tym, iż jego żona za wszystkie ekstrausługi zapłaciła z własnych, ciężko zarobionych pieniędzy. Dopiero potem okazało się, iż tak bardzo to się przy tym zarabianiu natrudzić nie musiała. Nie wiem dlaczego, ale przypomniała mi się w tej sytuacji postać Ryszarda C. (również znanego działacza związków sportowych), który wprawdzie przyznaje, iż sprzeniewierzył (przywłaszczył, ukradł) duże pieniądze, ale przecież je zwrócił, więc w czym problem. Ot, mentalność działaczy sportowych! ANDRZEJ ZAWADZKI

Spetryfikowani?

Jako starszy już pan list ten dedykuję pokoleniu trzydziesto- i więcej latków, zachwycających się niegdyś przygodami Harry’ego Pottera, Hermiony i innych, a bez których nie byłoby dzisiaj rządzącej Koalicji 15 października. Opozycją są teraz poprzednicy z PiS, których powoli ogarnia Przerażenie i Strach. Ale czy jest słowo określające jakiś stan ciała (i ducha?), a łączące bohaterów powieści J.K. Rowling z szefem PiS i jego poplecznikami? Tak!

To słowo to petryfikacja. W starszych słownikach języka polskiego i wyrazów obcych definicji brak, ale w sieci znalazłem: „Spetryfikować – utrwalić coś w określonej formie (zakonserwować), wzmocnić grunt budowlany przez wstrzyknięcie jakiegoś utrwalacza”. Wiecie przecież, co zrobiła Hermiona w pierwszym odcinku Nevillowi, gdy wybierali się do zakazanego skrzydła zamku po kamień filozoficzny. Starszym przypomnę, iż ona go spetryfikowała, tzn. sprawiła czarami, iż miał świadomość, ale nie mógł się ruszyć, aby im przeszkodzić, a tym bardziej donieść, gdzie i po co idą. A jak ta petryfikacja ma się do poprzedniej władzy? Wprawdzie prezes wszystkich prezesów już dawno został spetryfikowany, jeszcze przed napisaniem powieści, ale razem ze swoją drużyną w ciągu ośmiu lat rządzenia spetryfikował nasze prawo tak skutecznie, iż choćby w waszym środowisku – ludzi młodych i wykształconych – są i tacy (niestety), którzy nie bardzo rozumieją, co to jest trójpodział władzy będący podstawą zdrowej demokracji i praworządności.

Nie przychodzi im do głowy, iż to prawo powinno rządzić rządem, a nie na odwrót. Niestety, nasz kraj zatruwa dziś sztampowo rozumiana „praworządność”, interpretowana jako „bezwzględne podporządkowanie się prawu, jakiekolwiek by ono było” – jak napisano w jednym z dzienników. PiS, łamiąc Konstytucję, spetryfikował ustawami wszystkie instytucje państwa zajmujące się prawem – dla nas WSZYSTKICH. Przewidując przegraną w wyborach, PiS-owcy WSZĘDZIE utrwalili, zakonserwowali, zabetonowali ustawami swój porządek prawny tylko po to, aby następcom utrudnić powrót do normalności. Niestety. Jedynym pozostającym na ważnym urzędzie pisowcem dość sprawnie spetryfikowanym jest Andrzej Duda. Cechuje go dziś toporność nadąsanego autokraty, który zazdrości politykom Koalicji 15 października ich talentów i wiedzy.

W bronieniu interesów i przywilejów pisowców stał się sadystą, a wynika on (sadyzm) głównie z narcyzmu i braku empatii. Przykład? Wysłał do Trybunału mgr Przyłębskiej ustawę mającą przedłużyć pomoc dla Ukrainek, które z dziećmi na rękach uciekały przed Putinem, a przyjętej – o zgrozo! – pod nieobecność na Wiejskiej dwóch przestępców, których czule przytulał. Te dwa ważne dla kraju organy – Kancelaria Prezydenta i Trybunał mgr Przyłębskiej – zatrudniają setki pracowników. Najwięcej u A. Dudy. A może by tak obciąć Kancelarii Prezydenta z tych 270 mln zł co nieco? No bo skoro wielu zatrudnionych tam urzędasów (pewnie też spetryfikowanych) nie jest w stanie podpowiedzieć mu choć jednego dobrego pomysłu, to po co im tyle kasy? Wcale nie mniej ludzi spetryfikowanych pracuje w tzw. neo-KRS i części SN. Ciekawe, jak zadziałałoby spetryfikowanie na jakiś czas kluczy do gabinetów, służbowej poczty elektronicznej czy choćby pensji? Oj, to ostatnie mogłoby zdziałać cuda. Czy jest to problem prawny?

Nie wiem. Ale jeżeli nie, to i różdżka Hermiony nie będzie potrzebna, gdy na koncie będzie mniej. Zatem, młodzi, nie dajcie się spetryfikować, zwłaszcza po tym, od kiedy na Putina (po 6 sierpnia, gdy Ukraińcy poszli na Kursk) mówią już w Rosji Pukin – od puknut. A co to znaczy, to ja wiem, ale nie napiszę. Zapytajcie kogoś z Ukrainy… ZBIGNIEW

Reforma szkolnictwa

Ministra (?!) edukacji pani Barbara Nowacka rozmyśla, jak zainteresować dzieci obowiązkowymi lekturami i co ma w tym kierunku uczynić szkoła. Niestety, zapomniała, iż dzisiaj to już nie ta epoka! Kilkuletnie dzieci przed rozpoczęciem nauki w szkole mają już całkowicie opanowaną obsługę telefonów, tabletów czy laptopów. One już żyją w swoim wirtualnym świecie, wpatrując się w ekran i klikając w klawiaturę. Serwowane tam treści nie wymagają większego wysiłku umysłowego.

Wszystko jest podane w sposób prosty, jasny i zrozumiały. Te portale i witryny zachęcają młodych do wspólnych kontaktów, a jednocześnie propagują zachowania i gry, gdzie liczą się przemoc i prawo silniejszego. Dlatego młodzież woli oglądać filmiki, na których młodociane dziewczyny kopią i biją leżącą rówieśniczkę, a nieletni podpalają bezdomnego czy parkujące samochody, niż ze zrozumieniem czytać lektury, żeby dowiedzieć się o obronie Częstochowy, zwycięstwie Polaków nad Krzyżakami czy o bohaterstwie powstańców Warszawy. Powszechne czytanie słowa drukowanego przeszło już do lamusa i próby zainteresowania dzieci czytelnictwem to tak, jakby MON miał stworzyć w wojsku oddziały husarii czy szwadrony kawalerii. JÓZEF ANTOSIAK

Idź do oryginalnego materiału