Listy do redakcji Angory (13.10.2024)

3 godzin temu

Mózgi do wymiany!

Jeszcze przed powodzią znalazłem zgrabnie napisane ogłoszenie przymocowane do szyby witryny sklepu mięsnego: „W sprzedaży mózg. 3,90 zł za 1 kg”. Po tygodniu obserwowania w mediach tragedii powodziowej doszedłem do wniosku, iż wielu pisowcom i ich zwolennikom tworzącym prawo, szczególnie karne, oraz tym, którzy je stosują w praktyce (prokuratorzy, sędziowie), należałoby te mózgi zakupić i wymienić, gdyby tylko się dało.

No bo nie rozumiem, jak można komuś zabrać prawo jazdy, pięć razy zakazywać jazdy autem, a zabójstwa w staranowanym po pijaku aucie nie traktować jak zbrodni ze szczególnym okrucieństwem. Wymiana mózgów przydałaby się czołówce pisowskich notabli, którzy, kiedy rządzili, zapłacili z naszych podatków 500 mln euro (ok. 2 mld zł) kary za ignorowanie wyroków TSUE, które KE odliczyła od dotacji. A może tych pisowskich mózgów nie warto wymieniać?

Niech zobaczą, iż na boku nie zarobi już ani instruktor, który uczył ministra jeździć na nartach, ani handlarz bronią, ani szef firmy odzieżowej. Szkoda, iż Rosja zniszczyła w Ukrainie antonowa, bo gdyby rządzili, to z Chin przyleciałyby pewnie worki z piaskiem po tysiąc euro za sztukę… Donald Tusk błyskawicznie ściągnął do Wrocławia szefów rządów Czech, Austrii i Słowacji, a szefowa KE Ursula von der Leyen przyleciała do nas nie tylko ze słowami otuchy, ale i z obietnicą kasy (10 mld euro), z której połowa (ok. 20 mld zł) będzie dla nas. To, co pisowskie mózgi w ramach Funduszu Spójności (przyznano 70 mld euro) nie wykorzystały, w normalnych warunkach by przepadły. A tak – pójdą na odbudowę po powodzi. I to bez wkładu własnego! Wcześniej budowę mostu czy drogi gmina musiała częściowo sfinansować, ale teraz UE będzie płacić za wszystko z Funduszu Spójności.

Mało tego. To UE, a nie rząd, wypłaci gminom zaliczki. Zatem jeżeli jakiś pisowski matołek bredzi w TV, iż „to nic nieznaczący gest”, a Pinokio, iż to „przerzucanie pieniędzy z kieszeni do kieszeni”, udowadnia, iż ci ludzie są niereformowalni i choćby wymiana mózgów by im nie pomogła. Z pewnością nie uniknie się przesuwania pieniędzy w budżecie na przyszły rok, a więc tych, które nie zostały jeszcze wydane na inne cele. W budżecie dla Polski są pozycje, które w tej chwili nie są priorytetowe. Choćby utrzymywanie Trybunału Julii Przyłębskiej, tzw. neo-KRS i armii urzędników pisowskiego prezydenta (ponad 150, plus 19 doradców). Nie ma jeszcze dokładnych wyliczeń w KE ani w rządzie zaledwie po tygodniu od powodzi – i to naturalne dla myślących, ale nie dla pisowców.

Komisja Europejska ma podejść do tego elastycznie, aby ludziom jak najszybciej pomóc. Niewydanej kasy jest sporo, potrzeby ogromne, ale kanały komunikacyjne z UE są otwarte, a zaufanie nienaruszone – w przeciwieństwie do tego, co było rok temu. No i jeszcze mamy naszego komisarza Piotra Serafina, który będzie czuwał nad unijnym budżetem. SŁOWIK

Czy za Tuska żyje mi się lepiej

Zadałem sobie to pytanie 15 sierpnia, 10 miesięcy po odesłaniu Zjednoczonej Prawicy do opozycyjnych ław. Muszę przyznać, iż materialnie moja sytuacja nie uległa większej zmianie. Owszem, ceny poszły w górę i trzeba więcej wysupłać z portfela na utrzymanie, ale ten trend zaczął się jeszcze za rządów PiS. Dramatu jednak nie ma, natomiast mentalnie i psychicznie oba okresy to jak niebo i ziemia. Przede wszystkim zmieniła się TVP.

Można tę telewizję teraz normalnie obejrzeć i jej wysłuchać. Nie ma nadętej propagandy sukcesu. Nie ma szczucia na inaczej myślących. Skończyły się idiotyczne przemówienia Morawieckiego. Zniknęły bezczelne zakłamane typki w rodzaju Adamczyka, Rachonia, Holeckiej i innych pseudodziennikarzy i propagandzistów w służbie jedynie słusznej partii. Najważniejszym trendem nowego okresu są jednak dla mnie rozliczenia pisowskiej szajki z nadużyć władzy i marnowania pieniędzy podatników. Powiem więcej – z rozkradania majątku narodowego w wyjątkowo bezczelny sposób. Okres, w którym Ziobrowa prokuratura nie ściga nadużyć i przestępstw przedstawicieli władzy, odszedł do historii. Prokuratura już nie chroni przestępców u władzy, prokuratura ich ściga.

Rozumiem zniecierpliwienie części wyborców, iż rozliczenia się ślimaczą. Pośpiech jest jednak dobry tylko przy łapaniu pcheł, a jak powiedział pewien mądry człowiek: „sprawiedliwość musi poczekać na prawo”. Prawa natomiast nie będzie, dopóki w Pałacu Prezydenckim zasiada prezydent wszystkich pisowców. Nietrudno sobie wyobrazić sytuację, w której osobnik ów będzie ułaskawiał wszystkich pisowskich i suwerennych szubrawców w myśl zasady, iż „może to są i złodzieje, ale to są nasi złodzieje”. Cały wysiłek w rozliczeniu tej szajki pójdzie wtedy na marne. W każdym razie wypływające raz po raz pisowskie szwindelki realizowane w ramach programu Polska Wielki Przekręt i kierowane do prokuratury doniesienia napawają mnie nieprawdopodobnym wręcz optymizmem. Świadomość, iż ta pisowsko-suwerenna grupa przestępcza o charakterze niezbrojnym wcześniej czy później zostanie zniszczona i posadzona na ławie oskarżonych, jest bezcenna. Bo partia polityczna, która obsadza instytucje państwa swoimi nominatami, żeby zapewnić sobie dozgonną władzę, która traktuje państwo jak wojenny łup, który można podzielić według uznania, jest godna potępienia i zasługuje na wyeliminowanie z życia publicznego.

Upadło państwo, w którym najwyżsi jego urzędnicy z premierem i prezydentem na czele łamali prawo dla utrzymania swojej władzy. Upadła demokracja socjalistyczna w wydaniu prawicowym. Z wielkim upodobaniem oglądam „hitlerowskie” media, jak raczył je nazwać capo di tutti capi tej szajki. I pokazywane raz po raz poirytowane i sfrustrowane twarze pisowskich dygnitarzy. Napawa mnie to prawdziwą radością. W dobrym samopoczuciu, iż wreszcie położyliśmy kres bezkarnemu rozkradaniu Polski, zarówno na polu politycznym, jak i finansowym, zupełnie nie przeszkadzają mi alarmistyczne doniesienia z TV Republika, „Sieci” i „Gazety Polskiej”, iż „Polską rządzą dziś bandyci, którzy na polecenie Niemców niszczą państwo”. Wszystkie te prawicowe brednie o „obozach dla opozycji”, „torturach więźniów politycznych” i „standardach białoruskich” są tak samo bezdennie głupie, jak ludzie, którzy w to wierzą. Stwierdzam więc z całą stanowczością: TAK! Za Tuska żyje mi się zdecydowanie lepiej niż za Kaczyńskiego. JACEK M.

Chaos

Chaos to słowo, które częściowo oddaje skład koalicji i pracę rządu pana Donalda Tuska. PSL – to stołki, forsa i Polska pod rzymskimi biskupami; „SLD” – „równość”, czyli równanie w dół, źle pojęta „bieda”; KO – liberalizm, „wartości”, demokracja; pan Hołownia – coś z KO i coś z PSL. Oraz: sabotaż pana Dudy; syf po PiS; aborcja; sądy itp. Efekt: nijakość i zawód. Kwestia kolejna – dochód po zgonie współmałżonka. To niejasne prawo, mało daje wdowom(com), wyklucza części społeczeństwa.

I kolejny mit – emeryci to balast (PiS: „mięso wyborcze”); a to duża grupa ludzi do zagospodarowania na rynku. Skończmy z obrazem emeryta – biernego dziada, który bawi wnuki. Niech RP zrobi z nich parę milionów ludzi czynnych na rynku. Stąd „dochód pozamałżeński” (nie obelżywa „renta wdowia”!) to 71 proc. ostatnich wspólnych dochodów małżonków: hetero i homo. To, iż Kosiniak-Kamysz, jak i „rydzyki”, abp Jędraszewski i inni są hipokrytami, nie znaczy, iż ok. miliona ludzi ma być pozbawione części praw cywilnych. To obywatele RP – pracują, płacą podatki, w razie wojny będą walczyć. Prawne związki im się NALEŻĄ. Choćby po to, by „rodziny” nie chciały dziedziczyć po obrzydłym „zboku” i nie okradały ich partnerów z efektów wspólnej pracy.

Wyznacznikiem powinno być to małżeństwo od „roku i dnia”. Konkret, a nie częsta fikcja „samotnej” matki. Tu uwzględnijmy i żony, które nie pracowały zawodowo, bo zarabiał mąż. One prowadziły dom, chowały np. 2 – 3 dzieci. TO też wymierna praca. I takie kobiety, 40 – 50 lat, należy też wspierać w dostaniu pracy po wychowaniu dzieci. To oraz załatwione sprawy aborcji i mieszkań mogą bardziej wpłynąć na dzietność niż pozostałe „plusy”. Rząd pana Tuska zachęca Polaków do dłuższej pracy. Jedną z jej pozytywów ma być wyższa emerytura. Ale odbiór lub redukcje czternastki – bo ktoś ma wyższą emeryturę – zniechęca. Podobnie działa zamiana procentowego wzrostu emerytur na sumę uznaniową. Wyższe emerytury to dłuższa lub bardziej kwalifikowana praca.

Karanie za to w imię „równości” psuje i gospodarkę, i ludzi. Równość wobec prawa nie może oznaczać popierania braku ambicji, pochwały bylejakości, zgrywania biedaka, nieróbstwa, bo „nie ma pracy”. Praca jest, choć nie każdy może (i musi) być „prezesem”. Lewico, Koalicjo, panie Tusk – wspierajcie klasę średnią; gwarancję demokracji i rozwoju! Zachęcajcie do legalnej pracy realnymi wyższymi emeryturami. Emeryci to możliwi odbiorcy na rynku usług itp. Bierne dziadostwo udające biednych to wyborcy PiS-u (ten ich „niepowodzenia” zwala na „tamtych”), a nie Lewicy i KO. Koalicjo 15 października, promuj ambicje, pracę, solidność. Tęp kanciarzy! Trzeba również ograniczać korpobanksterów i Chiny. Równanie w dół, m.in., emerytur, służy PiS-owi. I ciut o aborcji.

Wobec sabotażu hipokrytów z PSL i pana Dudy pomysł Romana Giertycha wydaje się rozsądny. Lewica uwaliła go, bo to nie jej inicjatywa. Winszuję! Idzie wszak o prawa Polek. Lepsze małe, skuteczne kroczki niż próżne cyrki. I ważne, by mówić o tym w kontekście maksymalnego ograniczenia aborcji, ale dzięki nauki, wiedzy o seksualności ludzi, antykoncepcji itp., a nie barbarzyńskich „praw” i zabraniania wszystkiego, co się da. PIOTR J.

O edukacji, katechezie, a może o czymś jeszcze

Nie jestem jakoś zwolennikiem reform, które przeprowadza obecne szefostwo oświaty. Prawdę mówiąc, nasza oświata od dłuższego czasu jest reformowana, zmieniana, i to na gorsze. Mieliśmy ministra, który uważał, iż uczeń, który uczy się zawodu, nie jest w stanie przygotować się do matury. Poskutkowało to tym, iż nasze technika, które przed reformą miały całkiem dobre wyniki, stały się ciut lepsze od zawodówek. Szkolnictwo zawodowe zaś zdołowało.

Wprowadzone zmiany nie wpłynęły znacząco, o ile w ogóle wpłynęły, na polepszenie poziomu nauczania w liceach. Czy brak prac domowych jest dobrym rozwiązaniem? Czy nieocenianie braku tychże było dobre? Trudno powiedzieć. Tym bardziej iż w tej chwili prace domowe to często proste kopiuj-wklej z internetu choćby bez zrozumienia, co się kopiuje. Wiem, co piszę, jestem belfrem. Może poziom w naszych szkołach jest wynikiem tego, iż pracuje tam często elyta, a nie zwykli belfrzy, którzy po prostu dobrze wykonują swoją pracę.

Może jest to wynik tego, iż wychowawcy przedmiotowcy, miast przygotowywać się do zajęć, muszą wypełniać stosy dokumentów, których raczej nikt nie będzie czytał, i jedynym ich przeznaczeniem będzie zaleganie na półkach. A wypełniać je muszą, bo ktoś z góry tak postanowił, ktoś, kto w zwykłej szkole raczej by sobie dawał radę średnio jako nauczyciel. A może ci nauczyciele niekiedy nie mają wsparcia w swoich przełożonych, bo ci są odkryciami towarzyskimi lokalnych władz? Nie wiem, dlaczego nasza edukacja kuleje. Ale jest źle i co do tego nie ma wątpliwości. Czy edukacja religijna jest potrzebna i czy powinna odbywać się w szkole? Ja na religię chodziłem do salki katechetycznej przy kościele. Fakt, było to dawno, dawno temu w komunistycznych czasach.

Katecheza odbywała się przed zajęciami szkolnymi lub po zajęciach. Plany lekcji i wszelkie ich zmiany komunistyczna dyrekcja (kierownicze stanowiska zajmowali członkowie partii) dostarczała do parafii na czas. Władza rodzicielska (w moim wypadku ojciec) pilnowała zaś uczęszczania na te zajęcia. Tak, jestem zwolennikiem wyprowadzenia katechezy ze szkół. Chodzi na nią coraz mniej uczniów. Ci, którzy nie chodzą na religię, siedzą w świetlicach. Dlaczego coraz mniej uczniów uczęszcza na te zajęcia? Pewnie jest wiele przyczyn. Ale czy chwałę Ubogiego z Nazaretu mogą w przekonujący sposób głosić księża biznesmeni? Czy o czystości, moralności może przekonująco mówić kapłan, który po pracy wsiada w brykę i jedzie się zabawić, a parafianie, młodzież też, o tym wiedzą?

Może nasze duchowieństwo wpierw powinno zrobić porządek w swoim gronie, a później zacząć nauczać innych? Zasad moralnych nie nauczy szkoła. Szkoła jest od empirii, winna pokazać wzorce pewnych zachowań, ale od wpojenia ich młodym są rodzice. Nauczycielami moralności jest duchowieństwo. A poziom moralności naszego duchowieństwa znany jest powszechnie. Na konsultacje ministerstwo wysłało jakiegoś nieopierzonego młodzika, co wzbudziło, i słusznie, niesmak w oczekujących. Tylko można by spytać, czy kiedy wprowadzano katechezę do szkół, były jakieś konsultacje? Czy państwo jest zobowiązane zapewniać i opłacać edukację religijną?

Myślę, iż powinny ją zapewniać swoim wiernym we własnym zakresie zainteresowane wspólnoty wyznaniowe. Rzeczpospolita jest wszak państwem świeckim. Wciąż przewija się temat łagodzenia przepisów aborcyjnych. Premier powiedział prawdę, iż w tej chwili nie ma większych szans na zasadnicze zmiany w tej sprawie. Nie tylko ze względu na naszego ukochanego PAD-a. Sianokosy już były. Koniczynki wyschły, co widać. Należałoby je dokładnie zgrabić i spożytkować zgodnie z przeznaczeniem. Może w przyszłych wyborach?

Nasze duchowieństwo swymi protestami przyznaje się poniekąd do swojej porażki. Jak już napisałem wyżej, to duchowni są nauczycielami zasad moralnych w społeczeństwie. Od ponad tysiąca lat wpajają owe zasady, a efekt jest, jaki jest. Czy to nie porażka? Odwołują się więc do prawa państwowego. Karania – między innymi grzechów – przez państwo domagał się niejaki Jan Hus. I został na soborze w Konstancji spopielony. Ironia losu? Z wyrazami szacunku RAJMUND BOGACKI

„Edukacja religijna wcale nie jest zbędna”

Jak nie wiadomo, o co chodzi…

Z zainteresowaniem czytam felietony Pana Kryspina Krystka, żeby poznać punkt widzenia przedstawiciela (niechby i byłego) Kościoła katolickiego na aktualne sprawy naszego życia. Widzę więc postępujące zaostrzanie jego polemiki z osobami niezgadzającymi się z jego poglądami. Tak odebrałem felieton „Edukacja religijna wcale nie jest zbędna” (ANGORA nr 36), w którym autor porównał emerytowanego nauczyciela i mojego rówieśnika do domowego zwierzaka tylko dlatego, iż uznał Naukę za najważniejszą.

Pan Krystek spostponował jednocześnie szkolne zajęcia „ćwiczące ciała młodych”, chociaż wszędzie widać otyłych i niezdarnych chłopców, którzy raczej nie mają zadatków na sportowców czy zwyczajnie zdrowych ludzi. Z kolei mnóstwo dziewcząt stawia przy chodzeniu palce stóp do wewnątrz, co jest widomym znakiem, iż nie biegają/biegały za wiele na wuefie, boby się poprzewracały o własne nogi. Za mojej młodości na takie dziewczyny mówiło się „koślawce” i to wystarczało, aby gwałtownie uczyły się chodzić z wdziękiem.

Proszę porównać dzisiejszy chód starszych i młodszych niewiast na ulicy czy w centrach handlowych. Autor narzeka na niski ranking globalny naszych wyższych uczelni, ale przemilcza, od kiedy i z jakich powodów taki mamy. Za to z jego dalszych wywodów wynika, iż ograniczenie nauczania religii w szkołach jeszcze ten ranking pogorszy (?!). Słusznie zauważa głosy przedstawicieli episkopatu narzekających na nadchodzące zwolnienia katechetów wskutek łączenia klas na religii – czyli jednak chodzi o kasę, a nie o dobro „owieczek”?

Apologeci nauczania religii w szkołach, z Autorem i byłym ministrem oświaty na czele, chętnie porównują lekcje religii do matematyki, biologii czy chemii, które to przedmioty także „nie cieszą się miłością uczniów” i mogłyby zostać podobnie ograniczone, a „nauka dziesięciu przykazań nikomu jak dotąd nie zaszkodziła”. Dlaczego przy tym nie wspominają, iż religia to z definicji ideologia, a żadna ideologia w demokracji nie powinna być narzucana szkołom opłacanym ze środków budżetowych. Młode pokolenie powinno być uczone metod rozumienia rzeczywistości, a nie powinno być indoktrynowane nawykami posłuszeństwa i bezkrytycznego przyjmowania dogmatów i wytycznych przewodniej siły narodu za jedynie słuszne drogowskazy w życiu.

Prezentowanie (nie wyznawanie) różnych religii w szkole, bez ceremonialnej otoczki i klepanych modlitw, powinno stanowić część przedmiotu wychowania obywatelskiego, razem z podstawami filozofii, socjologii, logiki, ekonomii, sztuki i innych społecznych zjawisk. To powinno pomagać młodym ludziom poruszać się w obecnym i przyszłym realu, bo w wirtualu już teraz nie potrzebują choćby dziesięciu przykazań. CZESŁAW BARAŃSKI

Dożynkowy czas

Podróżując na początku września po naszym pięknym Śląsku, przypadkiem trafiłem do niedużej gminy, gdzie celebrowano święto plonów, czyli dożynki. Mimo iż jest to niewielka gmina, uroczystość była naprawdę zorganizowana w sposób godny podziwu: zaprzęgi konne, jeźdźcy wierzchem, ponad 50 maszyn rolniczych w dożynkowym korowodzie, uśmiechnięci ludzie, zadowoleni z zebranych owoców ciężkiej pracy. W tym momencie przypomniałem sobie obchodzone tydzień wcześniej dożynki w mojej miejscowości, które, nawiasem mówiąc, w ogóle miały się nie odbyć.

Kilka ciągników z przyczepami opatrzonymi hasłami wyrażającymi protest przeciwko wywłaszczaniu ziemi, niszczeniu gospodarstw w imię tworzenia czegoś, co nie jest już ani wsią, ani miastem, i przeciw buńczucznym zapowiedziom władzy, co jeszcze zamierza nam, mieszkańcom, odebrać. Trudno się dziwić, iż ludzie raczej nie mieli ochoty na zabawę, bo jak się cieszyć, kiedy stajemy przed perspektywą utraty gospodarstw, pól i plantacji, które z takim trudem tworzyliśmy. Ale są jeszcze inne refleksje, o nie mniej poważnym wydźwięku.

Dużo hałasu okraszonego nadętymi wypowiedziami polityków w mediach dotyczy bezpieczeństwa energetycznego Polski, przy czym w ogóle nie słychać wypowiedzi na temat bezpieczeństwa żywnościowego, a wyżywienie 40-milionowego narodu wydaje się zadaniem niełatwym. Niszczenie upraw, pól, plantacji, gospodarstw hodowlanych nie zwiększy możliwości produkcji żywności, ale przeciwnie. Szkoda, bo samo wystarczalność w tym zakresie ma ogromne znaczenie, także strategiczne. Wspomnieć należałoby, iż w poprzednim, słusznie minionym ustroju, zwanym niesłusznie komunizmem, grunty orne stanowiły wartość nietykalną i nienaruszalną, choć budowano wtedy niemało. Dzisiaj zapomina się, iż rolnictwo jest istotną gałęzią gospodarki, a w jej upadku funkcjonowanie pozostałych gałęzi staje pod znakiem zapytania. Może już czas powiedzieć „dosyć” tworzeniu betonowych pustyń w miejscu uprawnej ziemi oraz specustawom wywłaszczającym, które urągają Konstytucji i elementarnemu pojęciu sprawiedliwości, i odesłać je do lamusa! HANYS

Idź do oryginalnego materiału