Ustawa o psach
Ostatnio Sejm podjął uchwałę, która rzekomo ma służyć ochronie psów, a która zakłada zakaz stosowania łańcucha do wiązania psów. Zamiast tego powszechnie mają być stosowane kojce. Myślę, iż tym razem obrońcy psów wyświadczyli tym zwierzętom niedźwiedzią przysługę, bo na łańcuchu o wymiarze 2,5 metra długości pies miał większą swobodę ruchu niż w kojcu. Moda na kojce panuje od dawna i obserwuję, iż rozmiary tych kojców nie przekraczają często 6 metrów kwadratowych i jeżeli do środka włoży się jeszcze budę, to te psy są pozbawione możliwości ruchu, a przecież to są biegacze. One muszą dziennie pokonać kilka kilometrów, aby ich mięśnie rozwijały się prawidłowo.
Oczywiście, małe pieseczki zabawki hodowane w miastach mają dość miejsca, aby się wybiegać w pokoju i w trakcie spacerów, ale duże psy muszą mieć przestrzeń. Na terenie wsi, gdzie działki są duże, to nie jest problem, bo psy mają rozległy teren do biegania, a izolowane są tylko wtedy, kiedy nie ma nad nimi kontroli. Ja również przez lata, kiedy pracowałem dziewięć godzin dziennie, musiałem swojego pieska wiązać do budy, ale po powrocie z pracy zwalniałem go i biegał sobie po całym terenie, około 17 arów. Natomiast kiedy przeszedłem sześć lat temu na emeryturę, to mój pies zapomniał, co to jest ograniczenie wolności.
Myślę, iż Sejm ma milion ważniejszych spraw do załatwienia, a nie wydawanie ustaw o psach. Wystarczy tylko karać tych, którzy źle traktują swoje zwierzęta bez względu na ich rodzaj. Ja wiem, iż psy są przez wielu traktowane jak dzieci, jednak są to tylko zwierzęta i muszą być kontrolowane, a w przypadku złego traktowania ludzie powinni być karani. I to będzie większe dobrodziejstwo dla wszystkich hodowlanych zwierząt niż głupie ustawy o psach. WŁADYSŁAW GÓRNY
Zanim dojdzie do kolejnej tragedii…
W audycji Radia Zet opublikowana została informacja druzgocąca! „W naszym kraju żyje niemal 8 milionów psów, jednak nie zawsze wiemy, jak się nimi zajmować, co może doprowadzić do tragedii. Jedynie w 2024 roku psy pogryzły ludzi niemal 27 tys. razy”. Sytuacja jest naprawdę poważna. Każdy może stać się ofiarą pogryzienia przez psa. Wystarczy tylko zauważyć, iż na sokoła trzeba mieć pozwolenie, które się proceduje dwa lata, natomiast aby posiadać psa, który bywa agresywny (np. pitbulla, amstaffa czy dobermana), nie potrzeba żadnego dokumentu, szkolenia ani pozwolenia? Kto istotny musi umrzeć albo zostać pogryziony, żeby rząd/ustawodawca zmienił przepisy? Co dzieje się w sytuacji, gdy pies pogryzie dziecko i zostawi ślady widoczne na twarzy? Ile lat trzeba będzie, jako rodzic, walczyć sądownie? Gdzie są kagańce obowiązkowe? Dlaczego nikt przez cały czas nie reaguje na tak szokujące dane.
Historia z Zielonej Góry ewidentnie pokazuje, iż jest totalna samowolka. Wydaje się, iż powinno się wprowadzić przepisy, które by regulowały, iż wybrane rasy psów można posiadać, tylko mając pozwolenie. Tak już jest w Irlandii. W Chinach można mieć jednego psa na rodzinę, przy czym niektóre rasy objęte są specjalnymi pozwoleniami, które wcześniej należy uzyskać. Czy ktoś wreszcie coś z tym zrobi, zanim dojdzie do kolejnej wielkiej tragedii?! Myślę, iż temat naprawdę jest poważny i media powinny go poruszyć. Pozdrawiam. MATEUSZ z MOGILNA
Szybciej się nie dało!
Naturalnym biegiem wydarzeń, po każdych wyborach nowego rządu jest u nas (i nie tylko u nas) to, iż następuje w połowie jego rządów sprawdzenie tego, co zostało zrobione ze składanych obietnic wyborczych. Medialny koncern z USA Discovery, działający u nas od dawna, czepił się jak rzep psiego ogona tych stu konkretów na sto dni i młotkuje niemiłosiernie, nie myśląc, iż może to przynieść skutek odwrotny do zamierzonego. Walą w nich równo. A to na odlew za służbę zdrowia, a to w podbródek za mieszkania, a to w brzuch za ekologię, a to – jak w Piotrkowie Trybunalskim – poniżej pasa za kobiety i asystencję.
Chyba Donald Tusk specjalnie wymyślił tę setkę, aby mieli się czym zająć, bo nie wierzę, iż sam uwierzył w to, iż będzie miał konstytucyjną większość. Już widać, iż pisowska konkurencja medialna mniej się tym interesuje. Oglądanie dziewięć razy dziennie (liczyłem!) tych samych pisowskich twarzy w reklamie „Czarno na białym” jest, delikatnie mówiąc, bardzo niesmaczne, a czasami wręcz obrzydliwe. Mają jedno motto: Chcesz „więcej prawdy” – to płać. Jako iż nie wszystkich stać na płacenie, to mamy, co mamy. Słyszę często, choćby w sklepie, retoryczne pytanie: To dlaczego do tej pory te s…le jeszcze nie siedzą? Ale o tym nieco niżej.
Premier zdobył się na odwagę i 15 października, w drugą rocznicę wyborów do parlamentu, spotkał się z mieszkańcami Piotrkowa Trybunalskiego. I: Od razu dostał z liścia od czterech pań – jak napisano w sieci. Nie pomogło choćby tłumaczenie, iż ustawa o asystencji osobistej dla niepełnosprawnych jest już gotowa. Jedna pani, już na drugi dzień udzielając wywiadu jednemu z dzienników, niepytana o to, powiedziała: W październiku zrobiłam paznokcie i kosmetyczkę, a dopiero w listopadzie dostałam termin na fizjoterapię. No rzeczywiście koszmar! Jak tak można! Nazwisk nie podam, aby ich nie promować – choć jedna brylowała często w amerykańskim koncernie – ale jakaś elementarna kultura i przyzwoitość, zwłaszcza iż faktycznie w wielu sprawach miały rację, obowiązuje.
Skutek będzie odwrotny do zmierzonego, bo dużo ludzi to oglądało, ale TVN24 już tylko wybrane kilkusekundowe fragmenty ich pytań powtórzył. Pytań, które zadały, co warto podkreślić, w czasie przewidzianym przez organizatorów spotkania. Wracam do wątku, dlaczego tylko mniej znani siedzą w więzieniu lub mają zarzuty i czekają na proces. Każdy, powtarzam KAŻDY aspekt naprawy całego wymiaru sprawiedliwości po ośmiu latach jego demolki jest i musi być rozpatrywany na dwóch płaszczyznach jednocześnie.
Pierwsza – to indywidualna, która musi być rozpatrywana w określonej kolejności, a to oznacza, iż szybciej nie będzie wsadzania do więzienia, bo… nie może być. Wyjątek? Stan wojenny i konstytucyjny sąd specjalny, ale i to w określonych sprawach. U nas może być szybciej (oby nie) „po szlachecku” z zamianą szabli na… Nie napiszę, bo nie przejdzie. Musi być kolejno: zawiadomienie, śledztwo, zebranie dowodów, uchylenie immunitetu komu trzeba (lub niegłosowanie na tę osobę w kolejnych wyborach), zarzuty, wyjaśnienia podejrzanego, akt oskarżenia, proces sądowy w dwóch instancjach, prawomocne skazanie lub uniewinnienie. A odwołania obu stronom mogą lub nie przysługiwać. Bez drugiej kadencji rządu, w demokratycznych wyborach, nie uda się wsadzić winnych do więzień.
Druga to płaszczyzna instytucjonalna, w której zabrakło przekonywania nas, wyborców, jakie to ważne, bo KRS, SN, TK i inne nie mają przywileju domniemania niewinności. Niepublikowanie wyroków, olewanie mgr Przyłębskiej i czekanie, aż się skończy kadencja, miało sprawić, iż problem przestanie istnieć. Nie przestał. A już wyłączanie prądu czy wody byłoby groteskowe. Pretensje do ministra Żurka są głupie i powodują, iż zakażeni pisizmem ludzie i te cztery panie z Piotrkowa Trybunalskiego mają tylko jedno przed oczami – obiecałeś, to dawaj, dawaj i jeszcze raz dawaj, bo mi się należy! Powiem: Figa z makiem ci się należy – jak mówiła moja babcia – jeżeli jesteś tylko roszczeniowcem, nie dając od siebie nic. Krzykiem, pyskowaniem i stawianiem kosy na sztorc nikt niczego nie osiągnął i nie osiągnie. Ludzie! Opamiętajcie się, wojna za progiem! K.J.
Żałosny kwartet
Tytułowy kwartet to cztery osoby pełniące w ostatnich latach najważniejsze funkcje w Polsce – dwaj prezydenci i dwoje marszałków Sejmu. Spróbujmy przyjrzeć się im troszkę bliżej. Prezydent Andrzej Duda – kandydat PiS, partii, która ma z prawem i sprawiedliwością tyle wspólnego, co piszący te słowa z młodością (90 lat). Generalnie był w miarę sprawnym wykonawcą postulatów PiS. Prezydent Karol Nawrocki, zwolennik władzy absolutnej – również kandydat PiS, początkowo zwany kandydatem obywatelskim.
Inteligentny i wykształcony, niestety z paskudną przeszłością, co nie jest żadną tajemnicą. Marszałek Sejmu Elżbieta Witek – również z PiS. Pisałem już kiedyś, iż nie podejmowała żadnych własnych inicjatyw, iż bezmyślnie wykonywała polecenia partyjnego szefa, iż takim marszałkiem Sejmu mógłby być każdy poseł po bardzo krótkim przeszkoleniu. Marszałek Sejmu Szymon Hołownia z Polski 2050. Początkowo zyskał dużą sympatię – inteligentny, świetnie prowadził obrady Sejmu.
Niestety, kilka miesięcy temu czar prysł – i dał się poznać z jak najgorszej strony. Tajemnicze spotkania, intrygi, buńczuczne i nierealne plany zawodowe, oskarżenia znajdujące epilog w prokuraturze… Dodam tylko – gdyby nie ubiegał się o prezydenturę, to Rafał Trzaskowski byłby dzisiaj prezydentem Polski. KRZYSZTOF WAŚNIEWSKI
Zamachy Hołowni
Od dnia pojawienia się Szymona Hołowni na politycznej scenie przestałam lubić tego typa. Jako prowadzący program telewizyjny wypadał nieźle, szczególnie jako obiekt żartów Marcina Prokopa. Żartów nawiązujących do klerykalno-kościelnych inklinacji Hołowni, które to żarty on znosił z uśmiechem, co wskazywało, iż ma dystans do samego siebie. Żarty się jednak skończyły, gdy Hołownia zabrał się do polityki. Wtedy wpadł w śmiertelnie poważne tony zbawcy narodu. Wprawdzie w polityce to niemal norma, niemniej w przypadku niedaw nego prezentera telewizyjnego brzmiały te wypowiedzi już nie śmiesznie, a wręcz groźnie.
Najpierw była pierwsza próba stania się prezydentem. Zabrane Trzaskowskiemu głosy w pierwszej turze i brak poparcia demokratycznego kandydata w drugiej turze skazały nas na prezydenturę Dudy. A co to oznaczało, wszyscy wiemy. Mam na punkcie Szymona Hołowni chyba obsesję, bo od pierwszych dni ostrzegałam wszystkich przed tym osobnikiem. Wiem, iż to żadna satysfakcja, iż mogę powiedzieć: A nie mówiłam? Nikt, a może niewielu, posłuchało moich ostrzeżeń, choćby spośród bliskich mi osób. Bardzo jest mi przykro z tego powodu. Kiedy Hołownia i Kosiniak-Kamysz zawiązali Trzecią Drogę, nazwałam ją drogą na manowce.
Moja irytacja w tym wypadku dotyczyła choćby bardziej PSL, która to partia – szczycąc się ponadstuletnią tradycją – łapała rozmaite spady i odpady, byle tylko przyniosły po kilka głosów. Z pewnością koalicja z Kukizem czy Mejzą nie będzie zapisana w kronikach PSL jako sukces tego ugrupowania. Pewnie tak samo będzie i z koalicją z Hołownią, choć na ostateczną ocenę, czyli jak wielki to był blamaż ludowców, przyjdzie poczekać, aż ostatecznie rozwiąże się sprawa Szymona. jeżeli kiedyś zostanie on sekretarzem generalnym ONZ (co z pewnością nie przekracza jego aspiracji), być może PSL zapisze to w swoich annałach jako wielki sukces.
Hołownia wystawił do wiatru miliony Polaków, ale niektórych wystawił bardziej. Mam na myśli tych, którzy poszli do jego partii opatrzonej imiennym szyldem i rzekomą charyzmą przywódcy. Niektórzy z tych oszukanych zorientowali się w miarę szybko, inni tkwią w kulcie jednostki po uszy. Szczególnie interesuje mnie sytuacja pań minister, które idąc do partii Hołowni, uczyniły sobie znak rozpoznawczy z atakowania Tuska (celowo pomijam „premiera”, bo te panie też to słowo pomijają w swoich wypowiedziach).
Nie żebym ich żałowała, ale kiedyś naprawdę je lubiłam. Wszak solidarność płciowa działa. One pewnie chciały się ogrzać w wytworzonym przez Hołownię blasku, który to blask okazał się jedynie zapałką na wietrze. Przykre, ale gdzie teraz się przytulą? Do Mentzena czy do Brauna? Bo przecież opcji „zejścia ze sceny w niesławie” (że użyję powiedzenia przypomnianego przez ich idola) chyba nie dopuszczają. Z wyczynów marszałka zapisał się jeszcze zamach stanu. Nie wiadomo, kto i na kogo chciał się zamachnąć, bo Hołownia tego za nic nie zdradzi. Choć przecież na pewno wie. Coraz bardziej wychodzi na to, iż to Hołownia zamachnął się na nas wszystkich już po raz trzeci, obsadzając na tronie Batyra. ELA
Mój sen niespokojny
Obudził mnie w środku nocy dziwny sen. Na pięknej zielonej łące pasłam krowy, kiedy usłyszałam jakieś szmery, szurania dobiegające zza pobliskiego wzgórza. Po chwili pojawił się tam mąż słusznej postaci, odziany w srebrzystą zbroję, w szyszaku na głowie i z husarskimi skrzydły u ramion. Pierś zdobił mu ryngraf z Matką Boską Częstochowską, a prawicę oplatał wielki różaniec. Nogi miał obute we współczesne, wyglansowane, buty oficerskie. Tuż za nim ciągnęły się szeregi proste, długie, dalekie, jako morza brzegi innych pieszych. Część z nich w lipowych łapciach lub zgoła boso, przyodziana w siermięgi lub w sukmany, ale trafiali się też nieliczni w zwykłych kufajkach i gumiakach na nogach. Szli, milcząc, jakby się trochę czaili, by kogoś zaskoczyć. I wtedy się obudziłam. Do rana sen już nie powrócił, a ja rozmyślałam i do tej pory zastanawiałam się nad znaczeniem owego snu.
Czy to symbolika zapowiedzianej krucjaty Bąkiewiczowej na Grunwald? Czy może najdą też Malbork? Kos wprawdzie w rękach nie mieli – bo niby skąd je brać, skoro współczesna wieś przerzuciła się na różne kosiarki, żniwiarki, a niektórzy choćby mają własne kombajny żniwne i inne podobne sprzęty mechaniczne. Nie wiem, czy w Bąkiewiczowym „krużganku oświaty” zaznaczono, iż Grunwald leży w Polsce? Chyba jednak nie, skoro zamierza go atakować (swoją drogą – czym się ten biedny Grunwald naszemu największemu patriocie naraził?). Gorzej nieco wygląda sprawa z Malborkiem.
Niby „on ci jest nasz”, ale ostatnio na lotnisku pojawiają się z obcą rejestracją i obcymi pilotami. Podobno strzegą nieba naszego i litewskiego, ale czy tak do końca można im wierzyć? Wszakże za nimi stoi ta Unia Europejska. A przecież sam prezes objawił nam był, iż taż Unia chce nas pozbawić suwerenności, a może z czasem i niepodległości. A już komu jak komu, ale prezesowi onże Bąkiewicz ufa BEZGRANICZNIE – sporo pozostałych wyznawców również. Po tej bezsennej nocy mam pewną propozycję, do rozważenia przez MON i Zwierzchnika Sił Zbrojnych RP.
Czy nam należy powiększać flotę samolotów, helikopterów czy dronów, a także okrętów wojennych, czołgów, armat, haubic i wszelkiego innego sprzętu wojennego, amunicji do niego i innego wyposażenia? Przecież mamy do złomowania kutry rybackie i wycofane z obiegu statki. Zamiast je ciąć na żyletki, można przeznaczyć na kosy i dać na uzbrojenie hufców Bąkiewiczowych. Będzie taniej, bardziej ekologicznie (bez dymu i ognia, bez hałasu), a facet nas obroni (bo będzie miał czym!) przed wszelką inwazją – nie tylko imigrancką. Wrogowie ze śmiechu pękną na widok naszej „armii”. Wprawdzie jeszcze wici o naborze do owej armii na moim osiedlu nie było, ale popytam w śródmieściu. Jednakże przyzwolenie na to już jest, więc ino, ino mogą do ludu miast i wsi trafić. Pomysł ten przedstawiam dobrowolnie i całkowicie za darmo. BABCIA HELENKA
19 listopada
W kalendarzu świąt nietypowych znalazłem informację, iż 19 listopada możemy świętować: Międzynarodowy Dzień Mężczyzn, Dzień Przedsiębiorczości Kobiet, Dzień Toalet, Międzynarodowy Dzień Zapobiegania Przemocy wobec Dzieci, Dzień Systemów Informacji Geograficznej oraz Światowy Dzień Obturacyjnej Przewlekłej Choroby Płuc. Każdy przyzna, iż sporo tych okazji jak na jeden dzień – ponurego u nas przeważnie – listopada. Na dodatek nie mam pojęcia, jak obchodzić na przykład Dzień Toalet? Obchodzić toalety szerokim łukiem? To jak żyć, a zwłaszcza świętować? Jest jednak pewna rocznica, która, choć świętem nie jest, warta jest przypomnienia, a może choćby i świętowania.
Oto 19 listopada 1985 roku w Genewie (w ukochanej przeze mnie Szwajcarii) odbyło się spotkanie Ronalda Reagana i Michaiła Gorbaczowa. Wprawdzie spotkanie trwało dwa dni, jednak rozpoczęło się właśnie wtedy. Był to pierwszy szczyt amerykańsko-radziecki od 1979 roku. Spotkanie stanowiło niewątpliwie przełomowy moment w relacjach między USA a ZSRR. Obaj przywódcy – mimo różnic ideologicznych – dostrzegli konieczność ograniczenia napięć zimnowojennych.
Rozmowy dotyczyły przede wszystkim kwestii zbrojeń nuklearnych, bezpieczeństwa w Europie oraz problemów praw człowieka. Choć nie podpisano wtedy wiążących traktatów, udało się stworzyć klimat wzajemnego zaufania i zainicjować proces dialogu, który doprowadził w kolejnych latach do realnej redukcji arsenałów nuklearnych. Sam fakt, iż Reagan i Gorbaczow usiedli razem do stołu, miał ogromne znaczenie symboliczne – pokazywał światu, iż możliwa jest deeskalacja i poszukiwanie pokojowego współistnienia, co stało się jednym z punktów zwrotnych końcowej fazy zimnej wojny. Potem (11–12 października 1986 r.) było niezbyt udane spotkanie przywódców w Reykjaviku. Obaj przywódcy rozważali niemal całkowitą likwidację arsenałów nuklearnych, co byłoby wydarzeniem bez precedensu.
Jednak negocjacje załamały się, gdy Reagan odmówił rezygnacji z prac nad programem SDI („Gwiezdne wojny”), który Gorbaczow uważał za zagrożenie równowagi strategicznej. Mimo fiaska szczyt w Reykjaviku okazał się przełomowy – pokazał, iż redukcja broni jądrowej jest realnym celem, a rok później doprowadził do podpisania w Waszyngtonie traktatu o ograniczeniu broni atomowej. Wprawdzie USA wycofały się – za poprzedniej prezydentury Trumpa – z traktatu, jednak początek procesu, który uspokoił nieco obawy świata na 30 lat, miał miejsce właśnie 19 listopada 1985 roku.
Kto wie, czy my, Polacy, nie zawdzięczamy tej dacie znacznie więcej, aniżeli tylko późniejszą redukcję arsenałów nuklearnych. Aż się prosi, by porównać tamto spotkanie, które przyniosło światu oddech ulgi, z niedawnym szczytem na Alasce Trump-Putin, które pozostawiło w nas jedynie widok czerwonego dywanu rozpostartego przez nieodpowiedzialnego przywódcę, przed zbrodniarzem wojennym. Tak bardzo byśmy chcieli, by świat poszedł w kierunku wyznaczonym przez Genewę w 1985 roku. Mam też swoje osobiste powody do obchodzenia rocznicy 19 listopada 1985 roku. Kilkoro uczestników tego wydarzenia żyje, więc będzie z kim świętować. ANDRZEJ ZAWADZKI

7 godzin temu








