Mglisty, pochmurny i bezwietrzny listopad przyczynił się do spektakularnej klęski odnawialnych źródeł energii niemal w całej Europie Środkowej.
Jakub Wozinski
Tak zwane odnawialne źródła energii często są krytykowane jako niezwykle chimeryczne i zawodne, na co ich obrońcy odpowiadają z reguły, iż w obliczu rzekomo nieuchronnie nadciągającej katastrofy klimatycznej nie mamy dla nich żadnej alternatywy.
Blisko katastrofy
Polsce i wielu innym krajom regionu na razie zdecydowanie bliżej jest do katastrofy permanentnego blackoutu spowodowanego nadmiernie optymistycznym zakładaniem, iż sieć energetyczna poradzi sobie bez paliw kopalnych czy atomu. Przekonujemy się o tym w sposób drastyczny od około dwóch tygodni za sprawą typowej, listopadowej pogody, na którą składają się gęste mgły zasłaniające słoneczne światło oraz utrzymujący się od dłuższego czasu wyż atmosferyczny, ograniczający podmuchy wiatru do minimum.
Jeszcze we wrześniu zawodowi lobbyści zielonej transformacji ogłaszali wszem i wobec wielki sukces, gdyż po raz pierwszy w historii udział energii pochodzącej z OZE odpowiadał aż 36,8 proc. całkowitej produkcji energii elektrycznej w kraju. Jednocześnie zapotrzebowanie na energię pochodzącą z bloków węglowych spadło do ok. 48 proc., co mogło stworzyć złudne wrażenie, iż jako kraj zbliżamy się wielkimi krokami do prawdziwego energetycznego przełomu.
Gdy jednak złota polska jesień ustąpiła miejsca tradycyjnej polskiej listopadowej szarudze, ułuda odnawialnych źródeł dość gwałtownie się rozwiała. W czwartek 7 listopada Polska musiała skorzystać z awaryjnego importu energii, która popłynęła do nas z ogarniętej wojną Ukrainy. Co prawda jeszcze do niedawna polskie władze przekonywały opinię publiczną, iż są w stanie same dostarczać zaatakowanemu przez Rosję sąsiadowi niezbędnej energii w razie uszkodzenie jego elektrowni, ale tego rodzaju zapowiedzi zostały właśnie brutalnie zweryfikowane. W krytycznym momencie polskie farmy wiatrowe wytwarzały zaledwie ok. 10 proc. tego, co średnio w ciągu całego roku.
Logicznym wydawałoby się założenie, iż polski system energetyczny powinien być na tego rodzaju listopadowe zaćmienie OZE doskonale przygotowany. Wieloletnie dane meteorologiczne pokazują przecież wyraźnie, iż miesiące jesienno-zimowe zwiększają ryzyko wystąpienia warunków atmosferycznych szczególnie niekorzystnych dla instalacji fotowoltaicznych oraz farm wiatrowych. Ewidentny brak kompetencji oraz ideologiczne zacietrzewienie sprawiły jednak, iż Polska na początku listopada przestała być samowystarczalna energetycznie, a państwowi zarządcy narazili obywateli na ogromne straty wynikające z przerw w dostawie prądu.
W Niemczech nie lepiej
Polska w ciągu ostatnich dni nabywa część niezbędnej energii także ze Szwecji i z Niemiec, choć za Odrą sytuacja wcale nie przedstawia się dużo lepiej. Utrzymująca się tam bardzo podobna do polskiej listopadowa pogoda błyskawicznie wywindowała ceny energii do poziomu z końca 2022 r., gdy w następstwie odcięcia od rosyjskich dostaw gazu Niemcy nie byli pewni tego, jak przetrwają zimę. Listopadowe zaćmienie odnawialnych źródeł energii sprawiło, iż cena energii momentalnie podskoczyła do poziomu 236 euro za MWh, gdy w tym samym czasie w sąsiedniej Francji wynosiła wciąż tylko 119 euro.
Ratunkiem dla państw sabotujących swoje systemy energetyczne w imię zielonej transformacji zgodnie z założeniami ma być pozyskiwanie energii z innych państw na kontynencie. Montowana od lat europejska unia energetyczna, gdyby wreszcie zaczęła funkcjonować, ostatecznie i tak musiałaby zmierzyć się z tymi samymi problemami, co poszczególne kraje ją tworzące. Stawiając w tak wielkim zakresie na OZE, musiałaby kupować energię z innych kontynentów. To zresztą już się dzieje, ponieważ Europa coraz częściej korzysta z pomocy m.in. Maroka.
Spektakularna porażka odnawialnych źródeł energii w Polsce i regionie powinna posłużyć jako głośny sygnał alarmowy, ostrzegający wszystkich przed nadejściem jeszcze gorszych problemów. W Niemczech doszło do upadku rządzącej koalicji z udziałem Zielonych, ale na przywrócenie do życia elektrowni atomowych przyjdzie jeszcze długo poczekać. W innych krajach obrano zaś podobny kurs jak w Polsce, co oznacza, iż ryzyko systemowego blackoutu coraz bardziej wzrasta. jeżeli polskie państwo gwałtownie nie powstrzyma procesu zielonej transformacji, za rok lub kilka lat o tej porze roku będzie dochodziło do dramatycznych w skutkach przerw w dostawach.
Zrównoważona zmowa milczenia
Dominująca w mediach głównego nurtu narracja na temat odnawialnych źródeł energii każe w nich widzieć coś jednoznacznie pozytywnego oraz uniemożliwia nazywanie rzeczy po imieniu. Trzeba zatem powiedzieć wprost, iż jako kraj po raz pierwszy zderzyliśmy się właśnie z konsekwencjami życzeniowego myślenia rządzących. Do tej pory odnawialne źródła energii wydawały się zaledwie dodatkiem do bazowej energii pochodzącej z węgla czy gazu, ale ich stały rozwój doprowadził nas do sytuacji, w której traktuje się jako jeden z fundamentów systemu. Gdy z definicji chimeryczny składnik staje się fundamentem, grozi to zawaleniem całej konstrukcji, a listopadowe zaćmienie było właśnie wstrząsem, które powinno jak najszybciej otrzeźwić decydentów.
Czy tak się rzeczywiście stanie, można niestety powątpiewać, ponieważ w rządzącej koalicji (i nie tylko) wręcz roi się od wszelkiego rodzaju lobbystów powiązanych ze zrównoważonym biznesem. W ostatnim czasie media informowały obficie o szczególnie zażyłych kontaktach tego środowiska z posłami zarówno Trzeciej Drogi, jak i Koalicji Obywatelskiej. Wystarczy zresztą wspomnieć, iż jedna z pierwszych ustaw (a jednocześnie afer), którą zajęła się nowa władza, dotyczyła właśnie ułatwień w stawianiu wiatraków w pobliżu domów.
Osobną kwestią związaną z zaćmieniem odnawialnych źródeł energii jest towarzyszący mu wzrost cen energii elektrycznej. W razie konieczności Polska może się ratować dostawami energii z innych krajów, ale przecież ekonomiczny sens wznoszenia własnych instalacji fotowoltaicznych czy też farm wiatrowych zakłada teoretycznie opieranie się właśnie na nich. Jaka korzyść miałaby płynąć z obfitego korzystania z OZE w okresie letnim, gdy wszelkie ewentualne wygospodarowane z tego tytułu korzyści zanikają, gdy tylko w kryzysowym momencie przychodzi kupować energię po dużo wyższych cenach od sąsiadów.
Pewną pociechą dla Polski i Europy może być to, iż pod wpływem zwycięstwa Donalda Trumpa w wyborach na prezydenta USA już teraz daje się zauważyć pewne oznaki rewizji zielonych postulatów. Obawiając się analogicznego triumfu w swoich krajach, przedstawiciele partii głównego nurtu od 5 listopada prześcigają się w krytycznych uwagach pod adresem obecnego tempa zrównoważonej transformacji. Efekt ten może być jednak tylko przejściowy, gdyż cały Zielony Ład został już przecież szczegółowo rozpisany, a płynące z niego korzyści finansowe porozdzielane między wszystkimi zainteresowanymi.
Ten sam efekt daje się zauważyć także w Polsce, gdzie część ministrów rządzącej koalicji zaczęła już otwarcie krytykować pewne założenia m.in. systemu EU ETS2. Ten sprzyjający moment należałoby jak najszybciej wykorzystać i postawić twardo na zabezpieczenie się przed blackoutami. Zanim powstaną pierwsze polskie elektrownie, minie jeszcze bardzo wiele lat, a ponury listopad jeszcze wielokrotnie upokorzy OZE.