Lewicki: Tureckie impresje

1 rok temu

Chcąc trochę odpocząć i zmienić otoczenie postanowiłem wyjechać na krótki pobyt nad ciepłym morzem. Wybór padł na Turcję, jako, iż w tej chwili jest tam bardzo dobry stosunek jakości do ceny usług turystycznych.
Byłem już w Turcji wielokrotnie i muszę przyznać, iż odpowiada mi ten kraj. Z jednej strony jest tam dobrze zorganizowana sfera usług turystycznych, ale z drugiej strony przez cały czas pozostało wiele lokalnego kolorytu, jak też naprawdę wielkie bogactwo antycznych pamiątek, z których wiele jest dobrze zachowanych, a dostęp do niech jest w miarę swobodny.

Już początek był zachęcający. Lot odbył się Boeingiem 777-300ER tureckich linii MGA. To wielka maszyna oferująca zupełnie inny, w porównaniu do tanich linii w rodzaju Ryanaira, komfort lotu.
Jest tu o wiele więcej miejsca i na dodatek trafiła mi się kabina w klasie pierwszej z fotelem sterowanym przyciskami, który można było dowolnie konfigurować, aż do całkowitego poziomego rozłożenia do postaci wygodnego tapczanu, na którym można się swobodnie przespać podczas lotu. Trzeba korzystać, gdyż już niedługo, według zapowiedzi tych co to chcą „ratować planetę”, a zdobyli wpływ na rządzenie w UE, choćby podróż ciasnym Boeingiem 747 w klasie turystycznej, ma być ostro limitowany i dla mało kogo dostępny.

Lądowanie w porcie lotniczym Antalya już po północy. Od razu widać różnicę w stosunku do lotniska w Poznaniu, z którego wylatywaliśmy, gdzie jest tylko jeden krótki, mający tylko 2500 metrów, pas startowy i malutki terminal.
To w Polsce standard, choć zdecydowana większość polskich lotnisk pozostało mniejsza od tego w Poznaniu. Tutaj, w Antalyi, pasów jest aż trzy, i wszystkie zdecydowanie dłuższe od poznańskiego, oraz dwa terminale czynne i jeszcze jeden wielki w budowie, a port w Antalyi to nie jest największe tureckie lotnisko.
Pora, by i w Polsce powstał wreszcie port lotniczy z prawdziwego zdarzenia, taki jak planowany CPK. Czas skończyć z dziadostwem i powoływaniem się na to, iż nie trzeba u nas dużego lotniska, bo przecież jest w Berlinie, którą to mądrość wygłosił kiedyś jeden z ważnych polityków partii mocno aspirującej, niestety, do rządzenia.

W hotelu znaleźliśmy się nad ranem, w czasie pierwszego wezwania muezzina, co od razu wprowadziło nas w miejscową kulturę.
Nie będę rozpisywał się co do szczegółów pobytu, ale zwrócę jedynie uwagę na pewne istotne elementy, które różnią obraz dzisiejszej Turcji od tego jaki zanotowałem podczas ostatniego pobytu w roku 2015.
Wtedy, osiem lat temu, w turystycznych ośrodkach, można było obserwować wielonarodowy tłum, gdzie trudno było wskazać jakąś jedną dominującą grupę. Było to pewne utrudnienie dla obsługujących ten ruch Turków, którzy, sądząc tylko po wyglądzie przechodzących, oceniali z jakiego kraju przybyszem mają do czynienia, i w takim też języku próbowali oferować swoje usługi.
Teraz to się zmieniło, gdyż zdecydowana większość wszystkich przyjezdnych pochodzi z jednego kraju, a mianowicie z Rosji.
W związku z tym, Turek nie wysila się już by zagadywać po niemiecku, włosku, czy po polsku, a rozmowę z każdym zaczyna od rosyjskiego. Tę rosyjską dominację widać też wśród reklam, gdzie widać tylko dwa języki: turecki i rosyjski. Kto nie zna tureckiego, to mu zostaje rosyjski.
Oczywiście, by coś kupić, nie potrzeba znać żadnego obcego języka, ale jednak jest to pewne utrudnienie.

Podobnie było, gdy chcieliśmy wykupić dodatkową wycieczkę do Pamukkale- Hierapolis. Pamukkale to jest unikalne miejsce w skali światowej, gdzie stalaktyty i kotły erozyjne występują na powierzchni ziemi, a nie w jaskiniach. W pobliskim Hierapolis zaś zachował się, w bardzo dobrym stanie, wielki antyczny teatr grecki, który koniecznie trzeba zobaczyć, jak też grób apostoła Filipa.
By zapisać się na tę wycieczkę, weszliśmy do biura znanej agencji o nazwie Maxwell, przypuszczając, iż będzie tam obsługa inna niż w sąsiedniej Bieriozce, gdzie choćby nazwa, pisana cyrylicą, wskazywała, iż jest to agencja prowadzona przez Rosjan i dla Rosjan.
Okazało się jednak, iż także Maxwell nastawiony jest głównie na obsługę rosyjskojęzycznych turystów i agentka rozmawiała z nami po rosyjsku, zaś, co do wycieczek do Pamukkale, to i owszem, jeden wyjazd w tygodniu, którego termin nam akurat nie pasował, jest obsługiwany przez anglojęzycznego przewodnika, ale aż trzy inne mają tylko rosyjskojęzycznego przewodnika.
Nie było zatem praktycznie wyboru i zapisaliśmy się, z pewnym niepokojem, na grupę rosyjską.
Okazało się, przy wyjeździe, iż w autobusie byli sami prawie Rosjanie, oraz my, para Polaków, i jeszcze para Francuzów. Nasze uprzednie obawy, co do ewentualnych nieprzyjaznych gestów i zachowań Rosjan w stosunku do nas, okazały się nieuzasadnione. Nic takiego nie miało miejsca.
Przewodniczka, pochodząca w Tadżykistanu, pani Aygul Miriam, okazała się doświadczoną osobą mającą wiele ciekawych informacji.
Wycieczka przebiegła pomyślnie i bez żadnych zakłóceń, na co wpłynęło być może też to, iż brał w niej udział także, jak go przedstawiono, przedstawiciel tureckiego ministerstwa kultury.
Już na oko wyglądało jednak, iż o ile choćby był on faktycznie pracownikiem tego ministerstwa, to raczej był to departament bezpieczeństwa, a nie dziedzictwa narodowego. Taka turecka specyfika, dzięki której jest tam bardziej bezpiecznie niż w innych krajach Bliskiego Wschodu, a może choćby i UE.

Ogólnie pobyt udany i jeżeli mogę coś radzić osobom, które także mają zamiar udać się do Turcji, to tyle, by brać ze sobą raczej dolary, niż euro, i to w małych nominałach. Wynika to z tego, iż w wielu miejscach w Turcji dolar jest uważany za równy euro, chociaż u nas różnica w kursie wynosi choćby 10 proc. na korzyść euro.
Nie należy także korzystać z Internetu przez roaming, gdyż jego cena w Turcji jest bardzo wysoka. Najlepiej korzystać tylko z Wi-Fi, lub kupić sobie przedpłaconą kartę SIM, co niestety też nie jest tanie.

Na koniec jeszcze taka ciekawostka, dotycząca relacji niemiecko-tureckich. Co jakiś czas lubię sobie przeglądać co wypisuje, szczególnie na tematy polskie, niemiecki, rządowy portal Deutsche Welle. Czy aby, tak jak zwykle, trzyma twardą antypolską linię.
W Turcji, ku mojemu zaskoczeniu, okazało się, iż cały portal dw.com jest tam niedostępny. Został zwyczajnie zablokowany.
Chyba niepotrzebnie tak robią, gdyż w ostatnich wyborach okazało się, iż prawdopodobnie z powodu właśnie tej prostackiej, wręcz prymitywnej, niemieckiej propagandy, atakującej prezydenta Erdoğana, jego wyniki wyborcze, wśród tureckiej diaspory w Niemczech, były lepsze niż w samej Turcji. Finezja niemieckiej propagandy, choćby dla Turków, jest zupełnie niestrawna.

Stanisław Lewicki

Idź do oryginalnego materiału