Nie udała się ostatnia amerykańska eskapada Wołodymyra Zełenskiego. Najpierw przemawiał na forum Zgromadzenia Ogólnego ONZ, gdzie, jak wielu zauważyło, sala nie była przesadnie wypełniona i około połowy miejsc mogła być pusta, co musiało mocno poruszyć Zełenskiego, który jako były artysta kabaretowy musi być czuły na sukces frekwencyjny.
Media rządowe na Ukrainie starały się to maskować, pokazując przemawiającego Zełenskiego, ale już salę obrad podczas wcześniejszego wystąpienia prezydenta Bidena, kiedy była ona pełna. Osiągnięto w ten sposób efekt komiczny, gdyż Zełenski w kolejnych ujęciach występował przemiennie, na sali i na mównicy, co by wskazywało, iż ma on cudowną zdolność bilokacji.
Dla Polski jego wystąpienie było o tyle nieprzyjazne, że, co prawda, nie wprost, ale jednak zasugerował, że, przez niezgodę na import ukraińskiego zboża, Polska popiera Rosję, pomaga „przygotować sceną dla moskiewskiego aktora”.
No cóż, są tacy ludzie, którym im więcej pomożesz, tym bardziej będą cię nienawidzić i nigdy ci tego nie zapomną. Na przyszłość należy to brać pod uwagę i miarkować swoje zaangażowanie w pomoc dla Ukrainy, tak, by nie wychodziło ono poza europejską średnią.
Występując potem wobec członków Rady Bezpieczeństwa, Zełenski mocno zachwalał i rekomendował przyjęcie Niemiec w poczet członka stałego tej Rady. Nie należy jednak rokować powodzenia tym zabiegom, które Niemcy starają się przecież forsować już od dawna i bez żadnego sukcesu.
Próba wykorzystania do tego celu zmniejszającej się już popularności Zełenskiego także nie przyniesie im powodzenia.
Potem już było coraz gorzej. Spiker Izby Reprezentantów USA Kevin McCarthy nie dopuścił Zełenskiego do przemawiania przed Kongresem, a przedtem zapowiedział, iż zażąda od prezydenta Ukrainy raportu o wykorzystaniu już otrzymanej od USA pomocy, co było niedwuznacznym sygnałem, iż dalsza pomoc dla Ukrainy nie jest już bezwarunkowa i może zostać wstrzymana.
To musiało już na poważnie rozdrażnić Zełenskiego i jego otoczenie, które umyśliło sobie zrekompensować tę wizerunkową porażkę wizytą w Kanadzie, gdzie, wykorzystując wpływy i możliwości ukraińskiej emigracji, postanowiono zainscenizować triumfalne przyjęcie Zełenskiego w tamtejszym parlamencie.
Jednak tym razem zdecydowanie przedobrzono, i efekt, zamiast triumfu Zełenskiego, przekształcił się w wielki skandal, który może wstrząsnąć podstawami obecnej władzy w Kanadzie, a na pewno będzie miał poważne konsekwencje.
A poszło o pewnego, prawie stuletniego, esesmana, którego podczas wizyty Zełenskiego przedstawiono na galerii i urządzono mu, jako „ukraińsko-kanadyjskiemu bohaterowi”, wielką owację na stojąco.
Na efekty tego żałosnego i haniebnego przedstawienia nie trzeba było długo czekać. Dość gwałtownie ustalono, iż ten „ukraińsko-kanadyjski bohater”, to w rzeczywistości niejaki Jarosław Hunka, były esesman i członek zbrodniczej formacji SS Galizien.
W ten sposób, bardzo mocno postępowy, liberalny i wszędzie dopatrujący się oraz bezwzględnie zwalczający jakiekolwiek, także wymyślone, przejawy rasizmu, homofobii, i czego tam jeszcze, parlament i rząd kanadyjski, urządził wielką fetę dla, tym razem autentycznego, esesmana.
Polityczne skutki tego przedstawienia, przywodzącego na myśl Latający cyrk Monthy Pythona, są bardzo poważne. Rządząca w Kanadzie klasa polityczna rozpaczliwie stara się ograniczyć straty i całą winę zwalając tylko na spikera Izby Gmin, którym był Anthony Rota. On nie uchyla się od winy, przeprasza, a w końcu składa dymisję, co może być początkiem poważnego kryzysu politycznego w Kanadzie, gdzie rządząca koalicja ma tylko niewielką większość.
Tymczasem opozycja nie odpuszcza i wskazuje, iż skandal z ukraińskim esesmanem to tylko wierzchołek góry lodowej i jest on efektem uczynienia z Kanady, po wojnie, bezpiecznej przystani dla ukraińskich nazistów, gdzie mogli oni prosperować i obrastać w polityczne wpływy.
Ciekawym przypadkiem jest tu kariera obecnej wicepremier Christii Freeland, wnuczki nazistowskiego kolaboranta Mychajło Chomiaka. Kwestią nie jest oczywiście samo pokrewieństwo, a fakt, iż Freeland zaprzeczała jakoby Chomiak był kolaborantem, gdy tymczasem profesor John-Paul Himka wykazał, iż od dawna wiedziała ona o faktach, które zaprzeczały jej wersji.
Mamy i w Polsce ważnego polityka, który ogłaszał, iż nic nie widział o wojennej przeszłości swojego dziadka.
Opozycja pokazuje ogrom hipokryzji obecnych władz, które pozwalają na usuwanie pomników wielkich postaci z historii Kanady, jak pierwszego jej premiera Johna A. Macdonalda, królowej Wiktorii, czy choćby Elżbiety II, pod pozorem, iż nie odpowiadają one obecnym lewicowo-liberalnym wyobrażeniom. Tymczasem te same władze urządzają fetę esesmanowi i tolerują, iż w miejscowości Oakville znajduje się ogromny pomnik ku czci 14 ukraińskiej dywizji Waffen SS.
Nie można się zatem dziwić, iż opozycja domaga się dymisji także obecnego premiera Trudeau oraz jego zastępczyni, wspomnianej powyżej, Christii Freeland.
Sprawa ta ma także kontekst polski, gdyż po tym, jak to wszystko wyszło na jaw, zareagował polski minister edukacji Przemysław Czarnek, który zwrócił się do IPN o kwerendę akt w kierunku zbadania czy ów „ukraińsko-kanadyjski bohater” nie popełnił, w czasie wojny, zbrodni na Polakach, co byłoby podstawą do wystąpienia o jego ekstradycję.To działanie polskiego ministra także było szeroko komentowane na świecie.
Zaś co do relacji polsko-ukraińsko-kanadyjskich, to warto przypomnieć, iż Polska była pierwszym krajem, który uznał niepodległość Ukrainy, i w tym działaniu Polska wyprzedziła, tylko o kilka godzin, właśnie Kanadę. Tym sposobem, moim zdaniem, chyba zupełnie niepotrzebnie, Polska znalazła się miedzy ukraińską wódką a kanadyjską zakąską.
Stanisław Lewicki