Polscy politycy widzą konflikt na Ukrainie jako największe wyzwanie dla bezpieczeństwa Polski a także Europy. Jeszcze bardziej przestraszone wydają się być kraje bałtyckie, zaś inni mają trochę więcej dystansu. Generalnie jednak, za wyjątkiem Węgier i Słowacji, ta perspektywa rosyjskiego zagrożenia jest uważana za najważniejszy problem jaki stoi przed krajami Unii Europejskiej, a przynajmniej tak to jest w tej chwili przedstawiane.
Gremia kierownicze UE uważają za naturalne, iż USA powinny zrobić absolutnie wszystko, także angażując się militarnie, by przymusić Rosję do zawarcia pokoju na warunkach ustalonych w europejskich gabinetach, czyli do opuszczenia wszystkich, zajętych od 2014 roku, terytoriów, wypłacenia odszkodowań, i zgody na osądzenie osób, którym zarzuca się zbrodnie wojenne, przez Trybunał w Hadze. jeżeli spojrzymy wstecz, to są to warunki choćby gorsze niż te, które przyjęła w 1999 roku Serbia. Obecna sytuacja, w porównaniu do tej z roku 1999, wykazuje jednak zasadnicze różnice, których europejscy politycy zdają się jakoś nie dostrzegać. Po pierwsze, Rosja jest krajem innej wagi i kategorii niż Serbia. Po drugie zaś, Zachód, choćby licząc kraje UE i USA razem, jest o wiele słabszy militarnie i gospodarczo, niż był w roku 1999. Stąd sztywne trzymanie się konstrukcji i mechanizmów zastosowanych wobec Serbii skutkowało tym, iż zniknęła perspektywa zakończenia wojny na Ukrainie, a tylko może być ona kontynuowana do całkowitego wyczerpania jednej ze stron, co, przy tej różnicy potencjałów miedzy Rosją a Ukrainą, wielu nazywa wojną do ostatniego Ukraińca.
Próbę przerwania tego beznadziejnego układu podjął nowy prezydent USA Donald Trump. Dla niego wojna na Ukrainie jest peryferyjnym konfliktem, który tylko przeszkadza mu w globalnej grze. Za pierwszoplanowego przeciwnika USA uważa on Chiny i stąd dla Trumpa najważniejszym celem jest taka rekonstrukcja sojuszy i strategicznego współdziałania, aby można było skutecznie zatrzymać Chiny. Jeszcze w czasie pierwszej kadencji Trumpa, jego najbliżsi współpracownicy, zaczęli mówić o koncepcji „sojuszu ośmiu narodów”. Chodziło w tym, mówiąc najkrócej, o powtórzenie układu jaki zaistniał w roku 1899, gdy osiem najsilniejszych państw świata zjednoczyło swe siły by stłumić chińskie „powstanie bokserów”, które było próbą wyrwania się Chin spod imperialnej dominacji państw obcych. Do tego sojuszu ośmiu narodów należały wtedy: Wielka Brytania, Francja, Japonia, Rosja, Włochy, Austro-Węgry, Niemcy i USA. Oceniając ówczesny układ sił, należy stwierdzić, iż wcale nie było konieczne, aby wszystkie te potęgi się połączyły dla pokonania chińskich powstańców. W latach poprzednich Chiny zostały pokonane i zmuszone do przyjmowania upokarzających warunków walcząc tylko z jednym z tych państwa. I tak, Chiny przegrały dwie wojny z Brytanią, która wzięła sobie Hongkong i narzuciła układ handlowy, co pozwalało eksploatować Chiny poprzez zmuszenie ich do kupowania opium. Francja także wygrała wojnę z Chinami i odebrała im całe Indochiny. Rosja zabrała Mandżurię i Kraj Nadmorski, zaś Japonia Tajwan. Można twierdzić, iż wtedy w sojuszu ośmiu narodów chodziło o to, by jeden tylko kraj znowu nie był zwycięzcą i nie zyskał w Chinach koncesji, które dałyby mu przewagę względem innych. Ci sojusznicy wzajemnie się pilnowali, aby jeden z nich nie odniósł w Chinach zbyt wielu korzyści.
Dziś sytuacja jest diametralnie inna i Chiny są na tyle silne, iż faktycznie taki sojusz byłby potrzebny aby stworzyć realną równowagę względem chińskiej potęgi. Teraz zestaw tych państw, tworzących taki sojusz, powinien być też odmienny, gdyż siła militarna, a szczególnie marynarka wojenna, wielu z dawnych potęg, jest dziś tylko cieniem tej z przed 126 laty. Tak należy ocenić byłe europejskie potęgi, czyli Wielką Brytanię, Francję, Niemcy i Włochy. Ich możliwości prowadzenia działań wojennych na obszarze Pacyfiku są albo bardzo małe, jak w przypadku Francji i Wielkiej Brytanii, albo nie ma ich wcale. To z tego wynika mocno lekceważący stosunek Trumpa do jego europejskich sojuszników. W planowanej przez niego konfrontacji z Chinami ci europejscy sojusznicy są nieprzydatni i mało nieistotni, zaś ich pomysły, aby, przy zaangażowaniu sił USA, dalej trwała wojna na Ukrainie, wydają się Trampowi szkodliwe, gdyż odciągają siły USA od głównego celu strategicznego, czyli pokonaniu Chin.
Z tego względu potrzebni są nowi sojusznicy i USA o takich zabiegają od wielu już lat. Najbardziej użyteczne są te państwa, które bezpośrednio graniczą z Chinami, a nade wszystko powinny one posiadać liczne siły zbrojne. Do takich państw niewątpliwie zalicza się Rosja i tu wielką korzyścią byłaby choćby jej neutralność względem Chin, choć oczywiście pełniejsze zaangażowanie Rosji jest celem USA. Do innych państw, o które zabiegają Stany Zjednoczone i chciałyby je widzieć w sojuszu ośmiu narodów przeciw Chinom, zaliczyć można, obok Rosji, także Wietnam, Indie, Filipiny, Japonię, Koreę Południową i Australię.
Ciekawy jest przypadek Wietnamu, którym przez cały czas rządzą komuniści, ci sami, którzy zadali USA, podczas wojny wietnamskiej, ciężkie straty i faktycznie zmusili do wycofania się z Wietnamu. w tej chwili dochodzi do wielu kontaktów politycznych, jak i gospodarczych, między obu krajami. Co jest szczególnie ciekawe, to fakt, iż odwiedzający oficjalnie Wietnam politycy z USA, są niejako zobowiązani do odwiedzenia mauzoleum Ho Chi Minha, który był przywódcą Wietnamu Północnego podczas tamtej wojny. Dla niektórych polityków z USA jest to mocno przykry obowiązek, a jednak, dla osiągnięcia celu politycznego, są skłonni go wypełnić. Zdjęcie z pomnikiem Ho miał nawet, nieżyjący już, senator John McCain, który jako zastrzelony pilot był przez ponad 5 lat jeńcem w Hanoi. Dziś relacje Wietnamu z USA mają przyjazny charakter i choć kraje te nie są formalnymi sojusznikami to amerykańskie lotniskowce odwiedzają wietnamskie poty i pojawiły się mocne więzi gospodarcze. Wietnam jest w tej chwili szóstym eksporterem dóbr do USA (142 mld $), kilka tylko ustępując takim eksportowym potęgom jak Japonia (152 mld $), czy Niemcy (163 mld $), i jakoś nie słychać by Wietnam był straszony przez Trumpa wprowadzeniem restrykcyjnych ceł.
Jest pamiętane, iż swoją ostatnią wojnę, w roku 1979, Chiny stoczyły właśnie z Wietnamem, zaś konflikty miedzy tymi państwami mają swoją, trwającą już dwa tysiące lat, historię. I nie zmieniło tego choćby podzielanie przez władze obu państw tej samej komunistycznej ideologii. Znana jest słynna odpowiedź Ho Chi Minha na zarzuty opozycji, iż w roku 1946 wdał się w rozmowy z Francuzami i odmówił, wspólnego z Chinami, zaatakowania sił francuskich w Wietnamie. Miał on wtedy powiedzieć, iż „lepiej wąchać przez krótki czas odchody Francuzów niż żreć chińskie przez całe życie. Takie podejście, choć wyrażone dosadnie, może mieć bardziej uniwersalny charakter i dotyczyć stosunku większości mniejszych narodów do ich wielokrotnie potężniejszych sąsiadów. Obecnie, w takiej właśnie relacji, coraz bardziej znajduje się Rosja względem Chin i z tego też względu oferta Trumpa może w Moskwie znaleźć pozytywny odzew.
Stanisław Lewicki