Lewicka: Rząd zużywa się w rekordowym tempie. Jak do tego doszło?

7 godzin temu
Po ponad dwudziestu latach obserwowania polskiej polityki z bliska wydawać by się mogło, iż już mało co może człowieka zaskoczyć. A jednak! Z rosnącym zdumieniem śledzę poczynania obozu władzy – te szkolne błędy, niewyciąganie wniosków z historii i permanentny brak pokory, za to swarliwość do trzeciej potęgi.


Szybkość procesu zużywania się tego rządu niedługo będzie można wpisać do księgi rekordów Guinnessa. W ostatnim badaniu CBOS, za lipiec, przeciwnych gabinetowi Tuska jest aż 48 proc. badanych (wzrost o punkt procentowy w porównaniu z ubiegłym miesiącem, przyrost o 10 punktów procentowych od marca), zaś jego zwolennicy to 32 proc., zaś 17 proc. stanowią obojętni.

To wyniki gorsze od tych, które notował rząd Morawieckiego tuż przed utratą władzy, w październiku 2023 roku (33 proc. zwolenników, 44 proc. przeciwników). Złoty róg, jakim w tej chwili rządzący zostali obdarowani półtora roku temu, właśnie wypada im z rąk.

Jak do tego doszło?


Zacznijmy od historycznej anegdoty. Kiedy w 1944 roku brytyjski marszałek Bernard Montgomery przygotował założenia operacji Market Garden i zaprezentował je sojusznikom, przytomnie głos zabrał gen. Stanisław Sosabowski i zapytał: "A gdzie w tym planie są Niemcy?". Bo i owszem, Niemców Montgomery jakby nie wziął pod uwagę, a ci w Holandii mieli dwie dywizje pancerne. Był też znakomity feldmarszałek Walther Model.

Wróćmy teraz do zimy 2023 roku, kiedy rząd Tuska zostaje zaprzysiężony i – prócz udanego, acz nieudolnego przejęcia TVP - przechodzi w tryb oczekiwania na koniec kadencji Andrzeja Dudy. Coś się niby dzieje, ale im bliżej prezydenckich wyborów, tym coraz więcej wyczekiwania, a coraz mniej efektów prac.

Jakby założenie było takie: przeczołgamy się jakoś przez tych kilkanaście miesięcy, a potem, już z prezydentem Trzaskowskim, ruszymy z kopyta, odrobimy sondażowe straty, odzyskamy zaufanie i poparcie rozczarowanych dotychczasową stagnacją wyborców. Ale gdzie w tym planie było zwycięstwo kandydata PiS, czego przecież z góry wykluczyć nie można było, a co, zdaje się, apriorycznie odrzucono?

Chyba w ogóle nie wzięto pod uwagę tego scenariusza, początkowo faktycznie mało prawdopodobnego, co nie oznacza, iż niemożliwego, zważywszy na to, iż wybory parlamentarne wygrał PiS, rządu nie stworzył tylko przez brak zdolności koalicyjnych, a po przegranej utrzymał wysokie poparcie społeczne.

Zresztą, sam Trzaskowski, a także jego sztabowcy wciąż powtarzali, iż "będzie na żyletki", a ten komunikat niósł ze sobą przecież nie pewność, a niepewność wyniku! Ryzyko porażki! Tyle iż chyba nikt, może dla zachowania dobrego samopoczucia, ewidentnie nie przyjmował tego do wiadomości.

Stąd po drugiej turze zapanował chaos, a minorowe nastroje ogarnęły polityków wszystkich wchodzących w skład koalicji ugrupowań. Nie udało mi się od 1 czerwca porozmawiać z jakimkolwiek politykiem obozu władzy (a rozmawiam z wieloma), który miałby w sobie, choć resztki nadziei na pomyślny obrót politycznych spraw w przyszłości.

"Słabo", "dramat", "źle to wygląda" – to słyszę


Brak planu B - na wypadek wyborczej katastrofy - zaowocował telenowelą pod tytułem "rekonstrukcja", poprzedzoną krótkometrażowym filmem o wotum zaufania. Donald Tusk zadziałał tym samym zgodnie ze starym oprogramowaniem, od dawna niepodlegającym aktualizacjom.

O debacie na wnioskiem o wotum zaufania nikt już nie pamięta, zrekonstruowany w końcu w przyszłym tygodniu rząd ma znikome szanse na odbicie (kogo ta rekonstrukcja obchodzi, prócz dziennikarzy i samych zainteresowanych stanowiskiem?).

Porażka, słabnące sondaże, dwa z czterech podmiotów koalicji pod progiem wyborczym, czy wreszcie widmo przyszłej koalicji PiS z Konfederacją nikogo nie otrzeźwiło, a wręcz przeciwnie!

Nadal realizowane są wewnętrzne wojny podjazdowe i tej wymiany docinków, złośliwości, awanturek na portalu X nie sposób już znieść, bo jako żywo przypomina zabawę w piaskownicy. Swoje do i tak już głębokiego kryzysu dołożył Szymon Hołownia, któremu wydawało się, iż może prowadzić równorzędną grę z Adamem Bielanem i Jarosławem Kaczyńskim, a został koncertowo wykiwany.

Wciąż zaskakuje niedostrzeganie przez rządzących znaków na niebie i ziemi. Od lata zeszłego roku, z comiesięczną regularnością, bo po każdym kolejnym badaniu CBOS, sprawdzającym poparcie dla rządu, roiło się w mediach od wypowiedzi ekspertów i publicystów o gabinecie Tuska, który będzie Trzaskowskiemu kamieniem u szyi. I co? I nic!

Nikt nie wpadł na pomysł, by odseparować, odciąć kandydata od wizerunkowego obciążenia. Nikt w ogóle nie reagował na, cytując klasyka, oczywistą oczywistość. Od miesięcy powtarzają się przestrogi, iż przejmowanie agendy populistów nie skutkuje wzrostem poparcia dla partii liberalno-lewicowych, które proponują to samo, co populiści, tylko w wersji lekkostrawnej, jest już sporo literatury naukowej na ten temat.

Na przykład grupa badaczy – przeanalizowała wyniki ponad setki elekcji z lat 1976-2017 w 12 krajach Europy pod kątem narracji dotyczącej imigrantów, na której budują się populiści i radykałowie. Doszli do wniosku, iż duński przypadek sprzed sześciu lat, kiedy socjaldemokracji przejęli antyimigracyjny program skrajnie prawicowej Duńskiej Partii Ludowej i tym samym doprowadzili do jej porażki to raczej wyjątek niż reguła.

Cały wywód można byłoby spuentować pytaniem, użytym zresztą w tekście, które zadał kiedyś Jean-Marie Le Pen: Dlaczego ludzie mieliby wybrać kopię, skoro jest oryginał? Tymczasem w sprawie Ruchu Obrony Granic rząd ugiął się pod presją pana Bąkiewicza. Czy to rządowi pomoże? A gdzież tam!

Sprawczość. Słowo-klucz naszych politycznych czasów, swojsko i wymiennie zwana także "dowożeniem"


Wydawać by się mogło, iż po lekcji PiS z klasyką gatunku, czyli 500 plus (obiecujemy w kampanii, we wrześniu 2015 roku, potem wygrywamy wybory, przyjmujemy ustawę, a od kwietnia 2016 roku zaczynamy wypłaty), wszyscy już się nauczyli, iż ludzie chcą poczuć zmianę na lepsze (i nie chodzi tylko o transfery), i iż liczą na realizację obietnic, iż już ich nie traktują jak gruszek na wierzbie.

Tak, wiem, prezydent Duda i jego weto. Ale rząd nie pozwolił prezydentowi na częste wciskanie hamulca, bo większość ważnych dla wyborców spraw nie miała szansy wyjść z sejmu. Mogę postawić dolary przeciwko zgniłym orzechom, iż gdyby było inaczej, także klimat wokół rządu byłby inny, a Rafał Trzaskowski zyskałby poważny argument na rzecz swojej obecności w pałacu.

Tymczasem za chwilę obietnice koalicji 15 X będzie chciał zrealizować Karol Nawrocki, idąc śladem Trumpa - prezydent USA taśmowo podpisywał po objęciu urzędu rozporządzenia, a Nawrocki będzie składał od 6 sierpnia projekt za projektem.

Wszystko powyższe wydaje się oczywiste i proste jak budowa cepa. Zostało opisane na łamach i omówione na antenach. Ale rząd chyba tak tego nie widział. Pytanie, na które ja nie znam odpowiedzi i mam wątpliwości, czy zna ją sam rząd, brzmi: co rząd zamierza dalej? Bo, Huston, macie problem.

Idź do oryginalnego materiału