Uniemożliwienie działań rządowi i osiągnięcia przezeń jakiegokolwiek sukcesu jest głównym zadaniem i celem Karola Nawrockiego i vice versa: rząd nie zamierza uchwalać prezydenckich projektów i spróbuje obejść prezydenckie weta, co nie będzie łatwe.
Nawrocki będzie paraliżował rząd, próbując pozbawić go zdolności skutecznego tworzenia prawa, rząd będzie usiłował pracować, mając wrogiego i energicznego w dziele destrukcji prezydenta.
To nie będzie spokojny czas, a skutki dla państwa - opłakane, jeżeli faktycznie polska polityka zacznie przypominać wojnę wszystkich ze wszystkimi. Bo wtedy - na polu bitwy - dzieje się dużo, tyle iż państwo zamiera.
Weto, chaos i blokada. Pierwsze fronty wojny
Weźmy choćby kwestię wiatraków na lądzie. PiS adekwatnie zablokował możliwość ich stawiania w 2016 roku, koalicja 15 X przez prawie dwa lata (licząc od aktywności przyszłej minister klimatu, jeszcze przez powstaniem rządu Donalda Tuska) usiłowała uzgodnić nowe brzmienie przepisów, a kiedy się w końcu udało, to ustawę zawetował Nawrocki.
Rząd odgraża się, iż teraz wykorzysta zmiany w rozporządzeniach, aby jednak umożliwić budowę nowych farm wiatrowych. I to na pewno nie jest ostatni odcinek tego serialu. przez cały czas rozrywany sporem politycznym będzie wymiar sprawiedliwości, a próby fragmentarycznego przywracania praworządności, które raz się powiodą, a raz nie, nie zlikwidują generowanego przez ostatnią dekadę (!) chaosu, on się raczej z każdym dniem będzie pogłębiał.
Ustawa medialna, która ma w końcu trafić do Sejmu, zostanie zawetowana, a zatem media publiczne pozostaną "w likwidacji", albo też rządzący zdecydują się użyć do obsady władz spółek medialnych kwestionowanej wcześniej przez siebie Rady Mediów Narodowych. I tak źle, i tak niedobrze.
Tego wszystkiego i jeszcze więcej należało się spodziewać po zwycięstwie w wyborach prezydenckich kandydata PiS i ten bazowy scenariusz jest obowiązującym na kolejne dwa lata. Ale pozostało jedna trudność dla obozu władzy: wewnętrzne tarcia, które mimo szoku wyborczego i rosnącej w siłę szeroko pojmowanej prawicy, w tym tej skrajnej, nie ustały.
Druga bitwa: wewnętrzne tarcia w koalicji
A przecież podstawowym zarzutem i jedną z prawdopodobnie głównych przyczyn coraz słabszych notowań rządu (według sierpniowego sondażu CBOS aż 46 proc. Polaków to przeciwnicy tego gabinetu, zaledwie 30 proc. uważa się za jego sympatyków) był brak spoistości sejmowej koalicji, nieustanne kłótnie oraz wzajemne blokowanie swoich projektów.
Stąd premier zapowiadał, iż jeżeli teraz, po rekonstrukcji, którykolwiek z ministrów zagłosuje w Sejmie przeciwko rządowej ustawie, natychmiast straci stanowisko. Nie wspomniał jednak o posłach, być może przez zapomnienie, ale raczej w wyniku realistycznej oceny sytuacji, iż wszystkich parlamentarzystów razem i każdego z osobna zdyscyplinować się po prostu nie da.
Tu pojawia się pierwsze pytanie: jak posłowie zagłosują za nowym projektem ustawy o pomocy Ukraińcom, w którym ma się znaleźć zapis o ograniczeniu świadczenia 800 plus tylko dla dzieci pracujących w Polsce rodziców?
Bo np. posłanka Polski 2050 Joanna Mucha zapowiedziała w radiu Tok FM, iż będzie przeciw. Pamiętamy, iż politycy tego ugrupowania ostro krytykowali na początku roku Rafała Trzaskowskiego, gdy ów, próbując w kampanii pozyskać wyborców Konfederacji, zapowiadał takie rozwiązanie jako rozsądne i sprawiedliwe.
Albo: czy udało się w końcu dojść do porozumienia w sprawie związków partnerskich? Bo koalicja zgłaszała takie ambicje, by bardzo okrojone w tej materii przepisy w końcu jednak uchwalić i położyć na biurku Karola Nawrockiego. Na razie słuch po zdegradowanej minister Kotuli zaginął, a projekt PSL to przez cały czas projekt-widmo.
Spór o NIK, czyli symbol koalicyjnego chaosu
Albo: czy sejmowa większość wybierze nowego prezesa NIK? Bo Kadencja Mariana Banasia dobiegła końca 30 sierpnia. Zgłoszono dwóch kandydatów: popieranego przez PiS i bez szans na wybór Tadeusza Dziubę oraz Mariusza Haładyja, obecnego prezesa Prokuratorii Generalnej, pod którym to wnioskiem podpisał się marszałek Sejmu, Szymon Hołownia.
Powinno być oczywiste, iż jest to kandydatura uzgodniona przez liderów koalicji 15 X i mniejsza o to, czy był to efekt ich politycznych targów, czy zwyczajnej akceptacji przez całą czwórkę takiego właśnie rozwiązania jako dobrego.
Do wyboru następcy Banasia miało dojść na pierwszym, wrześniowym posiedzeniu Sejmu, ale na razie harmonogram tego nie uwzględnia, a "powołanie prezesa NIK" widnieje jako ten punkt, o który porządek obrad może być dopiero uzupełniony.
W kuluarach politycy KO kręcą nosem na Haładyja, choć był on wiceministrem gospodarki w latach 2012-2015, czyli za rządów PO. Za PiS jednak też robił rządową karierę jako wiceminister rozwoju, potem przedsiębiorczości i wreszcie prezes Prokuratorii, z którego to stanowiska jednak nie usunął go Tusk, choć mógł, bo obsada tego urzędu to przecież kompetencja premiera.
Sam szef rządu, pytany w piątek o tę sprawę, najpierw ciepło wypowiedział się o Marianie Banasiu: "okazał się naprawdę sprawnym i takim dociekliwym głównym kontrolerem RP (...) mogę z uznaniem powiedzieć, iż ta lata nie były zmarnowane", a potem zaczął kluczyć: "To decyzja Sejmu. Pan marszałek (…) zaproponował publicznie, dawno temu tę kandydaturę i zobaczymy, na razie prawdopodobnie pan marszałek bierze na siebie ten ciężar rozpoznania, czy większość w parlamencie się znajdzie".
Najwyższa Izba Kontroli to jedna z najważniejszych instytucji państwa. Brak jasnej deklaracji szefa rządu pozwala zatem przypuszczać, iż być może KO chce utrzymania na stanowisku Banasia (dopóki nie zostanie wybrany jego następca, to obecny prezes przez cały czas sprawuje urząd), a nie chce Haładyja.
Sam Banaś czyni zabiegi, by zniechęcać posłów KO do tego kandydata. Ma przekonywać, iż to człowiek Mateusza Morawieckiego. Pytano o to przez GW, odpowiada, iż on tylko "poleca posłom, aby się dokładnie zapoznali z życiorysem kandydatów", a jeżeli "będzie wola posłów, abym kontynuował swoją misję, to jestem do tego przygotowany".
Żeby jeszcze bardziej skomplikować sprawę, trzeba wrócić do lipca, kiedy to Haładyj został przez Hołownię zgłoszony. Wówczas Maciej Berek, prawa ręka Donalda Tuska w rządzie, przekonywał, iż koalicja "jest umówiona na wspólnego kandydata i jest to Mariusz Haładyj", a przeciwko temu stwierdzeniu zaprotestowała… szefowa klubu parlamentarnego Lewicy, posłanka Anna Maria Żukowska.
Na portalu X napisała: "Ta kandydatura nie była uzgadniana z Lewicą". Sprawa ta dobrze obrazuje bałagan po koalicyjnej stronie, który skutkować może tym, iż rząd znów będzie boksował, zużywając cenną energię na wewnętrzne awantury i obsługiwanie ambicji i antypatii.
A przed nami jeszcze odwołanie marszałka Hołowni i powołanie na marszałka Sejmu Włodzimierza Czarzastego, co niby wydaje się oczywiste, wszak zostało uzgodnione przed dwoma laty, ale dziś trudno prognozować, co się ostatecznie wydarzy i jakie napięcia będą temu towarzyszyć. Jedno jest pewne - obóz władzy powinien skracać front z Nawrockim i zmniejszać liczbę frontów wewnętrznych. W przeciwnym razie wojna zostanie przegrana.