W dobie medialnych krzyków o „kryzysach koalicyjnych”, „tarciach” i „pęknięciach” w rządzie, warto przypomnieć jedną fundamentalną prawdę: demokracja żywi się dyskusją. To właśnie spór, wymiana argumentów, ścieranie się poglądów i poszukiwanie kompromisu stanowią jej istotę. Brak różnic zdań w polityce nie jest oznaką stabilności – jest sygnałem autorytaryzmu.
W systemach demokratycznych rządzenie to nie dyktat jednej partii, ale nieustanne negocjacje między partnerami o różnych wrażliwościach, programach i elektoratach. To naturalne, iż w ramach szerokiej koalicji – takiej jak obecna w Polsce – dochodzi do sporów i niezgodności. Czasem są one głośne, czasem burzliwe, ale właśnie dzięki nim możliwe jest tworzenie polityki, która uwzględnia więcej niż tylko jedną wizję państwa.
Demokracja to nie zgoda za wszelką cenę, ale umiejętność spierania się z szacunkiem i dojścia do rozwiązań, które nie wykluczają. W odróżnieniu od ośmiu lat rządów PiS, gdzie decyzje podejmowano w zaciszu gabinetów, często wbrew opinii publicznej i bez konsultacji, dziś obywatele mają okazję obserwować proces podejmowania decyzji – choćby jeżeli bywa on chaotyczny i głośny.
Polityka to nie teatr jednomyślności. To arena zderzania się interesów i ideałów. jeżeli dziś w koalicji toczą się spory o kwestie podatkowe, prokuraturę, aborcję, rozwody czy reformy państwa – to nie powód do niepokoju, ale dowód, iż demokracja działa.
Lepsza głośna, choćby niewygodna debata niż cicha autorytarna dyktatura jednomyślności.